„Fatalny sojusz”

Recenzja ta została pierwotnie opublikowana w październiku 2011 roku – przypominamy ją w ramach projektu Kompendium Legend.

Do książki Seana Williamsa zabierałem się od dłuższego czasu. Będąc raczej niechętnie nastawionym do gwiezdnowojennych książek, sięgam po nie rzadko. Jednak po części zachęcony niezłym Oszukanym, a po części chęcią dowiedzenia się więcej o Sithach z tamtego okresu, postanowiłem sprawić sobie małą przyjemność. Poklikałem, poklikałem, zapłaciłem i po kilku dniach Mroczny Listonosz przyniósł książkę.

Muszę powiedzieć, że po raz kolejny się zawiodłem. Rozpoczynając lekturę wiedziałem, że chcę o niej napisać do Piątku z Sithami, więc obmyślałem sobie już tytuł. Fatal(ny) Alliance, czy też bardziej po naszemu, Fatal(ny) Sojusz, a to znowu fatal(nie) się czytająca książka i tak dalej, i tak dalej. Z takim też nastawieniem zagłębiłem się stronnicach. No i rozczarowanie. Tyle pięknych tytułów – i nic. Do wyrzucenia. Książka bowiem okazała się całkiem niezła. Ba! Można rzecz, że nawet dobra (jak na starwarsową oczywiście, proszę się nie spodziewać literatury wysokich lotów). Postacie ciekawe, czasami nawet bardzo, fabuła niezgorsza, akcja wartka niczym strumień euro do Grecji, jednym słowem, wciągnęło mnie.

Zanim przejdę do tego sedna sprawy, czyli Sithów, pozwolę sobie delikatnie zarysować fabułę. W ręce jednego z piratów pracujących dla Huttów wpada bardzo cenny ładunek. Cenny na tyle, że wystawiony na aukcję, przyciąga do licytacji zarówno Imperium jak i Republikę – wbrew standardowo stosowanej zasadzie, by z Huttami biznesu nie robić. Wiadomo, oszukają, okradną, okłamią i na końcu powiedzą, że tak miało być. Sytuacja jednak komplikuje się, gdy w konwojach dyplomatycznych obydwu delegacji znajdują się odpowiednio Sithowie i Jedi, a dodatkowo swoje kilka groszy dorzuca tajemniczy, ale za to doskonale wyszkolony i szalenie niebezpieczny Mandalorianin. Oprócz tego szpieg szpiega szpiegiem pogania, droidy strzelają, miecze świetlne iskry sypią, a ci co walczyć nie potrafią sypią żartami. Jest ciekawie i śmiesznie, dopóty, dopóki nie okazuje się, iż tajemniczy przedmiot licytacji bierze sprawy we własne ręce i robi rozpierduchę nie z tej ziemi (a raczej nie z tamtej planety i trzeba to traktować dosłownie). Ów przedmiot, droidem będący, okazuje się być zagrożeniem na skalę galaktyczną i do jego eliminacji, Mandalorianie (a właściwie jeden Mandalorianin), Jedi, Sithowie, Imperium i Republika zawiązują tytułowy sojusz.

Autor pozwolił sobie zarówno na stworzenia własnych postaci, jak i nawiązanie do już istniejących, a dokładniej Satele Shan oraz Dartha Howla, członka Mrocznej Rady. O ile te pierwsze wyszły mu bardzo dobrze, to już kierowanie Wielką Mistrzynią Jedi wyszło gorzej. Nie wiem czy ze względu na kunszt pisarza, czy na obostrzenia wydawcy, niemniej jednak pozostali bohaterowie są bardzo ciekawi, zarówno pod względem charakteru, historii czy konsekwentnego prowadzenia ich przez całą książkę, jak i wątków fabularnych, które nie tylko łączą się w logiczną całość, ale naprawdę potrafią zaskoczyć. Mimo, iż pewne tajemnice są „poddawane” na początku książki, szybko okazują się one być czubkiem góry lodowej.

Napisałem, że fabuła jest dobra. I jest. Jedynym moim zastrzeżeniem, subiektywnym, ale zastrzeżeniem, jest wrażenie, że w pewnym momencie autor zdał sobie sprawę, że nie zamknie się w zleconej ilości stron i musi przyśpieszyć. To powoduje, że cały wątek urywa się, aby wystartować już w zupełnie innym miejscu, łącząc obydwie części zaledwie kilkoma stronami wyjaśnienia. Przyznaje jednak, że nie jest to duży mankament.

A teraz o tym, co najlepsze, czyli o Sithach. Na główny plan wysuwają się dwie postacie: Darth Chratis oraz jego uczennica Eldon Ax. W tle pojawia się Mroczna Rada, która ogranicza się do przekazywania rozkazów ustami Dartha Howla. Nie jest to oszałamiająca liczba Sithów, ale wystarczająca. Fabuła skupia się na uczennicy Chratisa oraz jej relacjach ze swoim mistrzem. Jest to o tyle ciekawe, że możemy dowiedzieć się więcej o sposobach szkolenia młodych Sithów, a także intrygach jakie pojawiają się już na poziomie relacji uczeń mistrz. Zostaje nam też przybliżona zasada funkcjonowania Mrocznej Rady. Wszystko to dosyć sprytne obmyślone i przedstawione.

Jakie jest Imperium Sithów według tej książki? Ano dwojakie. Z jednej strony rysuje się jako bardzo dobrze zorganizowany i efektywnie funkcjonujący twór społeczny, a z drugiej nie pozostawia się nam złudzeń, że tak czy inaczej jest zdany na humory i żądania lordów Sithów. Wydawać się może, iż każdy lord Sithów może wydać każdemu, nawet najwyższemu urzędnikowi, jakikolwiek rozkaz. Jest to oczywistą bzdurą, bo w takiej sytuacji nie tylko nie udało by im się rzucić Republiki na kolana, ale nawet wysłać floty w ich kierunku. Rozumiem, że autor chce rysować Sithów jako mroczne i budzące strach postacie, ale można tego dokonać inaczej, niż odwołując się do zwykłej przewagi, jaką ma użytkownik Mocy w stosunku do zwykłej istoty. Znakomicie się do udało w przypadku tworzenia postaci Dartha Malgusa, w tym wypadku autorowi na pewno wyszło to gorzej. Są też plusy. Eldon Ax jest dużo lepiej stworzoną postacią, bardziej skomplikowaną. Jej pogarda dla zwykłych śmiertelników wydaje mi się przesadzona i niepotrzebna (z drugiej strony jestem dość miłościwy jak na Sitha), ale za to znakomicie oddaje charakter młodej Sithyjki, która jest już dość potężna, ale jeszcze nie do końca nauczyła się panować nad swoim potencjałem.

Inną ciekawą sprawą poruszoną w tej powieści, jest sposób w jaki Sithowie rekrutowali nowe nabytki w swoje szeregi. Okazuje się, że nie było to aż tak różne od Jedi, gdyż po prostu zabierali rodzicom noworodki czułe na Moc. To pozwalało im na pełne ukształtowanie znakomitych wojowników, szpiegów, inkwizytorów czy innych potrzebnych profesji. Różnicą był fakt, iż oddanie dziecka czułego na Moc było obowiązkowe. Było to zaszczytem, ale w przypadku odmowy mogło się stać wyrokiem śmierci. Brutalne? Na pewno, jednak z drugiej strony państwo znajdowało się w stanie wojny, a to było po prostu inną formą mobilizacji.

Więc co z tą książką? Wydaje mi się, że dobrze z tą książką. O ile rzadko czytam książki gwiezdnowojenne, to o jeszcze rzadziej je z czystym sercem polecam. Ta powieść to jeden z tych bardzo rzadkich przypadków. Miłej lektury!