Mistrzowie i Padawani, międzygalaktyczni przemytnicy, łowcy nagród i zwykli farmerzy… Zabieram Was w dalszą podróż śladami książkowych adaptacji wspaniałej i niezrównanej starej trylogii. Po dziele George’a Lucasa, zatytułowanym Nowa nadzieja, przyszedł czas na kontratak – imperialny kontratak. Przygotujcie się, bo Darth Vader już nadchodzi. Czy słyszycie jak admirał Ozzel wydaje ostatnie tchnienie w jego żelaznym uścisku? Po lekturze książki Donalda F. Gluta pt. Imperium kontratakuje ja słyszę to doskonale.
Muszę otwarcie przyznać, że powieść tego autora, o cokolwiek śmiesznie brzmiącym w naszym ojczystym języku nazwisku, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Po wcześniejszych rozczarowaniach literaturą Star Wars, Imperium kontratakuje okazało się dobroczynną bactą na moje fanowskie rany. Dzieło Mistrza Gluta dało mi znowu odczuć, jak przepływa przeze mnie Moc. W końcu natrafiłem na książkę, którą czytałem z przyjemnością.
Imperium kontratakuje opowiada dokładnie tę samą historię, co Epizod V. Fabuła powieści jest bardzo zbliżona do filmowego pierwowzoru, choć czasami, w mniej istotnych punktach, zdarzają się różnice. Najbardziej zauważalną z nich jest zniszczenie maszyny kroczącej generała Veersa. Dowodzący szturmem sił Imperium na planetę Hoth zginął, w wyniku samobójczego ataku jednego z rebelianckich pilotów, zanim zdołał zniszczyć generatory mocy. Takie drobne zmiany nie wpływają jednak w zupełności na pogorszenie atrakcyjności fabuły. Historia naszych bohaterów pozostaje spójna. Wszak Lord Vader ostrzegał…
Powieść Donalda F. Gluta napisana jest językiem o niebo lepszym od Nowej nadziei. Autor wypracował swój własny, może nie genialny, ale jak dla mnie satysfakcjonujący, styl. Niczego nie próbuje nam udowadniać, nie pisze na siłę. Wszystko, co czytamy w książce, płynie prosto z Mocy. Co ciekawe, jest sporo nowych kwestii dialogowych, których nie było w filmie, a mimo to zachowały one wspaniały klimat ekranowego Imperium kontratakuje. Widać, że autor bardzo dobrze zna swój fach – nie boi się wprowadzenia nowych elementów, ale potrafi jednocześnie sprawić, by fantastycznie pasowały one do całości realiów świata Gwiezdnych wojen. Wobec tego otrzymujemy dzieło, które nie nudzi czytelnika ani przez moment i zawsze potrafi mile zaskoczyć nowym szczegółem, którego nie dane mu było zaznać w Epizodzie V.
Więcej! Przyznać muszę, że niektóre fragmenty tej książki były naprawdę piękne i głęboko mnie poruszyły. Duże wrażenie wywarł na mnie opis spotkania Luke’a z Mistrzem Yodą i późniejszych nauk na Dagobah. Ale najwspanialsza była romantyczna scena w Sokole Millenium (w czasie dokonywania prowizorycznych napraw), kiedy Han Solo po raz pierwszy skradł pocałunek księżniczce Lei. Autor w tym fragmencie pokazuje prawdziwy kunszt swego pióra. Tworzy delikatny, zmysłowy i bardzo magiczny nastrój, który olśnił mnie swym urokiem. Poezja.
Tym razem nie powiem ani jednego złego słowa na temat pracy tłumacza. Do przekładu Agnieszki Sylwanowicz nie mam po prostu żadnych zastrzeżeń. Dzięki jej pracy Imperium kontratakuje czytało się naprawdę miło i przyjemnie, bez zgrzytów językowych. Co prawda w powieści jest też kilka drobnych błędów i niedopatrzeń, ale, po pierwsze, wynikają one raczej z winy samego autora, a po drugie, są one na tyle nieznaczne, iż nie mogą zakłócić bardzo dobrej oceny dzieła. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie przytoczył tego i owego, w końcu nie może być tak słodko. Ironiczny uśmieszek na mojej twarzy wzbudziły m.in. wzmianki o „plaży na Dagobah”, czy „niebieskiej głowie Yody”. Postanowiłem je wszakże potraktować, jako przejaw poczucia humoru pana Gluta.
Cóż więc mogę wypowiedzieć na koniec, jeśli nie słowa uznania, szacunku i głębokiej wdzięczności dla autora tej krótkiej, acz pięknej powieści. Pan Donald pokazał, że nie jest żadnym literackim „glutem”, lecz naprawdę dobrym i zaufania godnym pisarzem. Takie książki, jak Imperium kontratakuje, nie będące owocem nadętych geniuszy, myślących, że pozjadali już wszelkie rozumy i zgłębili wszelką wiedzę, właśnie doceniam. Nie trzeba pisać w wielkich słowach, by być dobrym pisarzem. Trzeba pisać dla ludzi… i o ludziach. I to Donaldowi F. Glutowi wychodzi bardzo dobrze. Sobie i Wam życzę więcej takich książek. Niech Moc będzie z Wami. Na zawsze.