Najgorsze „Star Wars”? Część 2

Ostatnio zacząłem pisać o największych wadach Ostatniego Jedi, a dziś przyszła pora na kontynuację mojej listy skarg i zażaleń. Zapraszam!

To nie jest dobra kontynuacja

Ostatni Jedi to film, który miał być drugą odsłoną nowej trylogii. Okazało się, że twórcy Gwiezdnych wojen niestety nie mieli pomysłu na całość, a raczej na kilka osobnych filmów. W trylogiach Lucasa wszystko ładnie się komponowało, a szczegóły z jednego epizodu mają wpływ na następne części. Jak sobie z tym poradził Johnson? Miał trudne zadanie: stworzyć kontynuację w zdecydowanie innym klimacie niż poprzednik. Niestety, nie wywiązał się z tego najlepiej.

Zacznijmy od tego, że nawet blizna na twarzy Kylo Rena nie zgadza się z tym, jak Rey przecięła lico biednego Bena. Jeśli o twarzach mowa, to polecam obejrzeć ostatnią scenę Przebudzenia Mocy – twarz Luke’a wyglądała na tak przejętą i zasmuconą, że widać było, że Abrams miał zupełnie inny pomysł na postać Skywalkera. Odrzucenie miecza przez starego Jedi było zaskakujące, ale w bardzo negatywny sposób: bezpodstawny i nieśmieszny. Ten policzek wymierzony fanom miał sprawić, że film będzie postrzegany jako szokujący, jednak stał się też obraźliwy. Podobnie jest z rycerzami Ren – w filmie wspomniano kilku Jedi, którzy razem z Kylo odwrócili się od Skywalkera. Możemy spekulować, że są oni rycerzami Ren, o których mówił Snoke w Przebudzeniu Mocy, jednak wątek został tak ucięty, że mógłby w ogóle nie istnieć. Podobnie jest z Phasmą – czy nie mogła po prostu zostać zgnieciona w Przebudzeniu Mocy? Powróciła na niewiele dłużej, a jej potencjał zmarnowano po raz kolejny. Nawet niektóre rozwiązania fabularne zostają powtórzone: gdy Finn potrzebuje informacji o pozycjach wroga, okazuje się, że po prostu sprzątał dane miejsce. Można było w to uwierzyć w przypadku bazy Starkiller, ale powtórka z rozrywki w przypadku „Supremacy” już wzbudza podejrzenia.

Kto to montował?

W Ostatnim Jedi pełno jest montażowych głupstw masakrujących poczucie odległości i przestrzeni. Już na samym początku Rey wręcza Skywalkerowi miecz, a po chwili stoi daleko poza zasięgiem wyciągniętej ręki. Podobnie dzieje się, gdy Finn próbuje uciec w kapsule. W jednej chwili zostaje zaskoczony przez Rose i upuszcza swój bagaż, a w drugiej jego manatki leżą już w głębi. Podobnie jest z Leią wracającą z próżni na statek. Mostek został wysadzony i nie widać żadnej śluzy oddzielającej go od nienaruszonego wnętrza okrętu. A jednak, Leia wchodzi bez problemu, a Finn i Poe stojący przy wejściu nie zostają natychmiastowo wyssani w przestrzeń kosmiczną. Podobne zaburzenia przestrzeni możemy spotkać, gdy BB-8 i Poe biegną do hangaru lub gdy Luke walczy z Kylo Renem. Aż dziwne, że nikt w procesie produkcji nie zwrócił uwagi na coś tak oczywistego.

Nie każdy dał się zaskoczyć

Iluzja, którą stworzył Luke dla wielu była zaskoczeniem. Niestety, fani i ludzie myślący analitycznie mogli bardzo szybko domyślić się, na czym polegał podstęp Skywalkera. Warto zwrócić uwagę, że skoki nadprzestrzenne w Ostatnim Jedi są bardzo krótkie. Kiedy tylko zobaczyłem mistrza Jedi w nowej fryzurze i z krótszym zarostem, miałem ochotę zapytać, czy zmienił wygląd w ciągu podróży na Crait? A w jaki w ogóle sposób się tam znalazł? Czyżby wyciągnął z wody swojego X-winga, a ten nadal działał? Gdyby tak było, w filmie na pewno by pokazano taką scenę – Rian Johnson zdecydowanie za bardzo lubuje się w graniu na nostalgii. Te pytania sprawiły, że wszystkie siły Najwyższego Porządku strzelające do Luke’a wcale mnie nie zaskoczyły. Już wiedziałem, że wyjdzie z opresji bez uszczerbku na zdrowiu i wyglądzie.

Gdyby ktoś nadal nie zrozumiał, że mamy do czynienia z iluzją Mocy, to Luke wyciągnął do walki z Kylo Renem swój dawny miecz. Nie ten, który znamy z Powrotu Jedi, ale niebieski miecz odziedziczony po ojcu. Ten sam, który został zniszczony kilka scen wcześniej. Reakcje na sali kinowej świadczyły, że niektórzy dali się nabrać tak samo jak Kylo Ren, jednak przypisywał bym to natłokowi emocji, a nie dobremu scenariuszowi. Kolejnym elementem, który miał zaskakiwać, był „romans” Rose i Finna. Podobnie jak w Jurassic World, pocałunek tej dwójki wziął się znikąd. Brak chemii między postaciami sprawia, że na pewno nie będę kibicował tej relacji w następnym filmie.

Quo vadis Luke?

Sam Mark Hamill mówił, że nie zgadza się z każdą decyzją Johnsona dotyczącą jego postaci. Uważam, że przesadza: mroczniejszy Luke, który nie widzi powodu, by szkolić Jedi to ciekawy pomysł. Niestety, problem tkwi w motywacjach: Skywalker poddał się na wiele lat z powodu porażki z Kylo? Czy to na pewno ta sama postać, która walczyła dalej po utracie miecza i ręki? Ten sam bohater, który – mimo porad Yody i Bena – nawrócił swojego ojca?

Także przemiana Skywalkera w filmie nie wydaje się wiarygodna. Dlaczego postanowił w ogóle szkolić Rey? Bo R2 pokazał mu Leię? Chciałoby się zapytać – co ma piernik do wiatraka? Podobnie jest w sprawie pomocy Ruchowi Oporu. Luke postanawia w końcu odrzucić przeszłość i spalić teksty Jedi. Gdyby w tej chwili we wspomnieniach Skywalkera odezwał się głos Yody mówiący o tym, że nie skupia się na teraźniejszości, wszystko byłoby jasne. Niestety, zaserwowano nam kolejną scenę z duchem, napędzana nostalgią, a nie wiarygodnym rozwojem postaci. Znowu zamiast podniosłego momentu w życiu mistrza Jedi dostaliśmy scenę przy ognisku, która bezskutecznie próbowała być śmieszna.

W tym kontekście warto też zwrócić uwagę na rozmowy Rey z Lukiem. Nie wiadomo, skąd Rey zna szczegóły dotyczące Kenobiego, choć podobno Jedi zostali zapomniani, a niektóre kwestie Daisy Ridley brzmiały prawie tak sztywno, jak te Anakina na Naboo w Ataku klonów.

Różne inne niedociągnięcia

Krytycy mogą wskazywać też na inne braki w najnowszym filmie. Od tych związanych z fizyką jak choćby duet Finna i Rose utrzymujący się na biegnących po pionowej ścianie fathierach, przez te związane z obcymi, którzy stanowili najczęściej element humorystyczny, a nie właściwą część świata odległej galaktyki aż do czegoś, czego wszyscy się spodziewali, a nie miało miejsca: żadna z postaci nie mówi, że ma złe przeczucia. Co więcej, rozmowa z Maz i rajd na fathierach przez kasyna były dość kiczowate, a DJ z jakiegoś powodu znokautował ochroniarza, choć bił go po głowie butami. Sama Moc wygląda dość kreskówkowo, zwłaszcza w chwili, w której Luke niszczy kamienną chatkę Rey.

Podsumowując, The Last Jedi ma sporo wad. Nie twierdzę, że jest złym filmem Star Wars, jednak obrażanie się na krytyków i zachwycanie się dziełem, jakby dorastało co najmniej do poziomu ostatniego Blade Runnera, jest zwyczajnie nieuzasadnione. Po przeczytaniu tego artykułu jedni pewnie utwierdzili się w swojej opinii o Ostatnim Jedi, a inni poznali wady, na które w pierwszej chwili nie zwrócili uwagi. Wszystkich, a zwłaszcza krytyków najnowszej produkcji Lucasfilmu, zapraszam jednak do przeczytania następnego artykułu, tym razem poświęconego zaletom ósmej części Star Wars. Będzie go można przeczytać już niedługo na naszym portalu.