Dawno, dawno temu (aż chciałoby się dopisać „w odległej galaktyce”), kiedy byłem małym chłopcem i uczęszczałem do pierwszych klas szkoły podstawowej, musiałem (tak samo zresztą jak każdy inny chłopiec w moim wieku) znaleźć sobie coś, co wypełniałoby mi wolne chwile między kolejnymi czynnościami wchodzącymi w skład czegoś, co można by nazwać „zakresem obowiązków małego brzdąca”. Mówiąc krótko – potrzebowałem czegoś, czym mógłbym się zająć, gdy już znudziło mi się wspinanie na drzewa, rzucanie do wody kamyków, patyków i wszystkiego innego, co tylko miałem pod ręką, czy też wykopywanie tuneli w piaskownicy tylko po to, by przeprowadzić symulację nagłych wstrząsów sejsmicznych. Czegoś, co w deszczowe popołudnia zastąpi mi bezcelowe bieganie po podwórku i walenie kijem we wszystko naokoło, co było wówczas jedną z moich ulubionych rozrywek.
Dzisiaj nie byłby to problem. Wystarczyłoby włączyć komputer, wybrać jeden z kilkunastu tytułów gier, w które grało się w ciągu ostatniego miesiąca i kontynuować ostatnio przerwaną rozgrywkę. Niestety (lecz czy aby na pewno?) kilkanaście lat temu, a właśnie kilkanaście lat temu byłem tym „małym brzdącem”, komputera nie miałem. Co zatem robiłem siedząc w domu i czekając na godzinę dwudziestą, kiedy to na Polsacie miał zostać wyemitowany kolejny odcinek Herkulesa? Bawiłem się klockami LEGO.
Samo nawiązanie do klocków LEGO sprawia, że najchętniej cały artykuł poświęciłbym właśnie im. Były one bowiem moją pasją. Tworzenie zamków, bunkrów, stacji kosmicznych oraz najróżniejszego rodzaju i maści pojazdów, robotów i potworów, a następnie urządzanie ogromnych potyczek z wykorzystaniem wszystkiego, co stworzyłem, oraz wszystkiego, co udało mi się znaleźć w moim pokoju było czymś, co potrafiło pochłonąć mnie codziennie na wiele godzin.
Lecz, jak to w życiu bywa, pasja minęła. Z czasem coraz mniej czasu i uwagi poświęcałem swojej bogatej kolekcji klocków. Coraz rzadziej wyjmowałem je z pudełek. Coraz rzadziej za ich pomocą dawałem upust swojej bujnej, niczym nieograniczonej, chłopięcej wyobraźni. W końcu wylądowały zapomniane na szafie, a po kilku latach zostały porozdawane różnym młodym istotkom z nadzieją, że tak jak kiedyś mi, tak i im zapewnią chwile pełne radości i zupełnie niezrozumiałej przez dorosłych magii.
W czasie, kiedy moja kolekcja przeżywała ciężkie chwile żyjąc w zapomnieniu, cała pokryta kurzem na szczycie szafy (czy może być bardziej odległe dla małego chłopca miejsce, niż te kilkanaście centymetrów wolnego miejsca oddzielającego górę szafy od sufitu?), w moim pokoju pojawił się komputer. I to był początek nowej ery. Ery gier komputerowych.
Od czasu, gdy zostałem szczęśliwym posiadaczem swojego pierwszego „peceta” (posiadaczem konsol nigdy nie byłem, jeśli nie liczyć starego Pegasusa) grałem w naprawdę ogromną ilość gier. Nie ograniczałem się ani tematycznie, ani gatunkowo. Od prostych gier logicznych, przez nie wymagające zbyt wiele myślenia „strzelanki”, aż po zaawansowane gry fabularne, przygodowe czy ekonomiczne. Nigdy natomiast nie sięgnąłem po żaden tytuł, który zawierałby w sobie słowo LEGO, mimo, iż niejednokrotnie miałem taką możliwość. Uzasadnienie tego faktu jest bardzo proste. Bałem się rozczarowania, którym według mnie musiała zakończyć się konfrontacja wyidealizowanych wspomnień z dzieciństwa z grą komputerową. Jak się jednak okazało, wynik takiej konfrontacji wcale nie był z góry przesądzony.
Na LEGO Star Wars II: The Original Trilogy natknąłem się przypadkiem szukając jakiejś gry, w którą mogłaby zagrać moja młodsza ode mnie siostra. Po chwili wahania stwierdziłem, że może warto zaryzykować, może tytuł ten nie będzie wcale tak zły, jak to z góry założyłem. O wybraniu właśnie tej pozycji zadecydował fakt, że światem, w którym rozgrywa się cała akcja, jest świat Gwiezdnych wojen. Świat, który uwielbiam, w którym zdążyłem się już zakochać i który uważam za naprawdę fascynujący.
Zanim wdam się w szczegóły dotyczące LEGO Star Wars II, chciałbym zaznaczyć, że jest to gra, która niektórym miłośnikom sagi nie przypadnie do gustu. Aby móc czerpać przyjemność z rozgrywki, trzeba podejść do tematu Gwiezdnych wojen z pewną dozą dystansu. Trzeba traktować LEGO SW II jako parodię. Zatem jeśli uważacie, że Gwiezdne wojny to świętość, jeśli używacie w rozmowach z osobami mniej zaangażowanymi niż wy zwrotów w rodzaju „bluźnierco”, „niewierny”, „jak śmiesz” czy „nie jesteś godny”, a za stwierdzenie, że Hayden Christensen najbardziej nadawałby się do odgrywania roli C-3PO macie ochotę przeprowadzić na kimś lobotomię łyżeczką do herbaty, to możecie śmiało założyć, że to nie jest gra dla was. Podejrzewam, że zaoszczędzi to wam chwil pełnych rozczarowania i zgrzytania zębami ze złości i oburzenia.
LEGO Star Wars II ukazało się we wrześniu 2006 roku, czyli dokładnie dwa lata temu. Dwa lata w przemyśle gier komputerowych to prawie wieki i ktoś mógłby zadać pytanie, jaki ma sens pisanie o czymś, o czym większość ludzi zdążyła już całkowicie zapomnieć. Według mnie jednak są tacy, którzy w tę grę jeszcze nie grali i może właśnie dzięki tej recenzji sięgną po nią i będą się, tak jak to miało miejsce w moim przypadku, naprawdę dobrze bawić.
Założenia gry są bardzo proste. Należy przejść wszystkie trzy epizody oryginalnej trylogii Gwiezdnych wojen, z których każdy został podzielony na sześć planszy. W każdej planszy ukrytych zostało dziesięć tzw. mini-kitów (białych kanistrów), zebranie których dodaje jeden nowy pojazd do kolekcji i z którego można korzystać w „bonusowym” poziomie dostępnym po przejściu konkretnego epizodu. Podobnie na każdym poziomie ukryty został tzw. power brick (czerwony klocek LEGO), zebranie którego daje dostęp do jednej z wielu dodatkowych opcji, których włączenie ułatwia grę (np. klocek zapewniający możliwość włączenia nieśmiertelności czy też nieskończoną liczbę torped w statku).
Po przejściu każdego poziomu odblokowani zostają kolejni bohaterowie, których można dokupić do swojej kolekcji i z których od tego momentu można korzystać w trybie Free Play. Przechodzenie pojedynczej planszy możliwe jest bowiem w dwóch trybach. Pierwszy z nich to Story. Rozpoczynamy grę parą ustalonych na dany poziom postaci (np. na Dagobah jest to Luke i R2-D2) i to nimi mamy za zadanie go ukończyć. Grając natykamy się jednak na dużo miejsc, do których nie jesteśmy w stanie dotrzeć (możemy trafić na drzwi, które otworzyć może tylko łowca nagród, lub też przepaść, nad którą może przelecieć R2-D2 lub Boba Fett). Nie są to lokacje, których odwiedzenie jest niezbędne do przejścia poziomu, jednak ukryte są tam często wspomniane wcześniej mini-kity czy też „klocki mocy”.
Drugim trybem, dostępnym po ukończeniu planszy w trybie Story, jest Free Play. Przechodzimy ten sam poziom, jednak tym razem mamy do dyspozycji więcej postaci, które w każdej chwili gry możemy zmieniać. Daje nam to możliwość dotarcia do wszystkich ukrytych zakamarków i zebrania wszystkich dostępnych fantów. Odblokowane postacie i bonusy możemy wykupić w kantynie Mos Eisley (która jest swoistym „centrum dowodzenia” i z której gracz posiada dostęp do poszczególnych planszy) za pieniądze zebrane podczas gry.
W grze mamy dostęp do wielu różnych postaci, które różnią się tak wyglądem, jak i umiejętnościami. Do wyboru mamy rycerzy Jedi lub Sithów, którzy jako jedyni mogą korzystać z mocy w celu przenoszenia czy tworzenia nowych konstrukcji z klocków. Są łowcy nagród, którzy mają na swoim wyposażeniu tzw. detonatory termiczne umożliwiające im niszczenie rzeczy, których inni nie byliby w stanie nawet uszkodzić. Są droidy, które nie są atakowane przez wrogów, a które po znalezieniu odpowiedniego power bricka dostają możliwość dokonywania bolesnej dla otoczenia autodestrukcji. Niektórzy walczą mieczami świetlnymi, inni blasterami, a jeszcze inni bronią białą czy też nawet własnymi kończynami. Możemy nawet wybrać chodzącą na dwóch nogach skrzynkę znaną pod nazwą gonk droid, a która jest chyba najmniej przydatną postacią w całej grze. Wachlarz możliwości wyboru jest naprawdę bogaty. Dodatkowo gracz jest w stanie tworzyć własnych bohaterów. Może np. głowę Chewbacci osadzić na torsie księżniczki Lei (w stroju niewolnicy), do ręki włożyć czerwony miecz świetlny, a na plecy założyć różowy płaszcz. I tą postacią przechodzić tryb Free Play.
Różnorodność dostępnych planszy jest ogromna, ale tego właśnie należało się spodziewać po grze, która ma za zadanie przeprowadzić gracza przez fabułę trzech epizodów Gwiezdnych wojen. Mamy więc gorące piaski Tatooine, lodowe pustynie planety Hoth i wnętrze bazy Echo oraz bagniste lasy Dagobah. Jest również wnętrze Gwiazdy Śmierci oraz księżyc planety Endor. Lokacje są bardzo szczegółowo wykonane, otoczenie jest bogato wypełnione i całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Grafika jest według mnie taka, jaka być powinna, czyli ładna, prosta i pełna kolorów. W końcu wszystko zbudowane zostało z klocków LEGO.
Dźwięki również stoją na bardzo wysokim poziomie. Odgłosy pojazdów, mieczy świetlnych czy blasterów brzmią profesjonalnie i realistycznie i pomagają graczowi w staniu się częścią otaczającego go świata – świata Star Wars. O muzyce wystarczy powiedzieć jedno – John Williams. Pozostałe słowa są już bowiem zbędne.
To, co według mnie decyduje o genialności LEGO Star Wars II, to humor. W grze jest go pełno. Inną sprawą jest, że samo osadzenie świata Gwiezdnych wojen w scenerii klocków LEGO wymusiło na twórcach podejście do zagadnienia z ogromnym dystansem. Nie wyobrażam sobie bowiem Imperatora jako pokracznego i pociesznego ludzika LEGO, występującego w grze zrobionej „na poważnie”. Najlepszym przykładem wspomnianego humoru mogą być filmiki odtwarzane w trakcie gry, mające na celu powiązanie ze sobą kolejnych wydarzeń. Są po prostu rewelacyjne zabawne i jednocześnie na całkiem wysokim poziomie. Z jednej strony mamy „slapstickowe” wpadanie na siebie szturmowców, a z drugiej Dartha Vadera odgrywającego pantomimą (gdyż ludziki LEGO nie potrafią mówić) scenkę „I am your father”.
Gra domyślnie została zaprojektowana dla dwóch graczy. Stąd zawsze na ekranie widzimy parę bohaterów. W wielu sytuacjach konieczne jest użycie obu ich na raz. Można jednak grać w pojedynkę, wówczas kontrolę nad drugą postacią przejmuje komputer i w niektórych miejscach pomaga nam np. poprzez pociągnięcie dźwigni czy uniesienie jakiegoś elementu mocą.
Niezmiernie ważny jest fakt, że LEGO Star Wars II jest grą, która naprawdę „wciąga”. Nie dostarcza ona rozrywki na miesiące (gdyż jest zbyt krótka, nawet przejście jej „na 100%” nie wymaga od nas bardzo dużej ilości czasu), jednak te kilka wieczorów, które jej poświęcimy, spędzimy naprawdę miło.
Jedyną rzeczą, która według mnie mogła zostać lepiej zrobiona, jest sterowanie. Wydaje mi się, że gra została stworzona z myślą o konsolach i podłączonych do niej padów, które mają dość ograniczoną liczbę przycisków, i zdarza się, że więcej niż jedna akcja została przypisana do pojedynczego klawisza. Prowadzi to do wykonywania pewnych niezamierzonych czynności (np. rzucania detonatorami termicznymi podczas próby otworzenia drzwi), ale są to niedociągnięcia na tyle mało znaczące, że nie wpływają negatywnie na ogólne, bardzo dobre wrażenie.
LEGO Star Wars II: The Original Trilogy jest według mnie tytułem bardzo udanym, grą godną polecenia, która dostarczy radości i wielu godzin dobrej zabawy zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Wystarczy odrobina dystansu do życia i niewielka ilość poczucia humoru.
Ocena: 8/10