W 1996 roku seria X-wingi rozpoczęła szaleństwo długodystansowych gwiezdnowojennych cyklów książkowych i poza świetnym wykonaniem, mogła pochwalić się też sporą dawką oryginalności. Trzy lata później do galaktyki wprowadzili się bez zaproszenia Yuuzhan Vongowie i w aż dziewiętnastu tomach wywrócili do góry nogami uniwersum Star Wars. Kontrowersyjna Nowa Era Jedi, mówiąc najkrócej, była wielkim sukcesem. Dziejące się dekadę później Dziedzictwo Mocy wróciło do klasycznego konfliktu Jedi vs Sithowie i chociaż zrobiło to w miarę dobrym stylu, wyczuwało się już powoli zmęczenie materiału. Gdy na scenę weszło Przeznaczenie Jedi, kolejnych dziewięć części przygód Wielkiej Trójki i spółki, ów brak pomysłów stał się rażąco widoczny. Nawet włodarze Del Rey pośrednio to przyznali, ogłaszając koniec trwającej piętnaście lat zabawy w wielkie cykle książkowe. Dziś jesteśmy już na półmetku tej historii, przy powieści pt. Sojusznicy. Za nami relatywnie niezły Wygnaniec, tragiczny Omen, średnia Otchłań i jeszcze bardziej średni Odwet. A ponieważ z tej czwórki najgorsza była książka autorstwa Christie Golden, stąd też napisani przez nią Sojusznicy nie napawały wielką nadzieją na otrzymanie dobrego kawałka literatury.
Do czego pije tytuł piątego Przeznaczenia Jedi, którego akcja rozpoczyna się kilka sekund po zakończeniu Odwetu? Do dość nieoczekiwanego sojuszu Luke’a i Bena Skywalkerów z Zaginionym Plemieniem Sithów, a na bardziej personalnym poziomie, z Vestarą Khai. O niezwykłości tej sytuacji nie trzeba nikogo przekonywać – na szczęście o możliwościach jej sensownego wykorzystania także nie, ponieważ pani Golden uczyniła to dość dobrze. Wątek ten i, szerzej ujmując, podróż Skywalkerów, nie cierpi na chorobę zwaną schematami, nie wieje w nim nudą – choć trudno nazwać go dynamicznym – ani innymi grzechami, jakie trawiły go w poprzednich kilku tomach FotJ. Za to autorce należą się pochwały. Za co jeszcze? Za zupełnie nową historię, co prawda wyciągniętą jak z kapelusza, lecz pośrednio lub bezpośrednio pięknie spajającą wszystkie postacie w Sojusznikach – opowieść o niewolnictwie. O tym, jak władze Sojuszu Galaktycznego przymykają nań oko, jak niewolnikami nie interesują się nawet Jedi, i tym, jak nagle temat ten robi się olbrzymim problemem dla całej galaktyki. Nie wszystkich pewnie zainteresują wątki niewolnicze w Przeznaczeniu Jedi, dla mnie jednak jest to w serii pewien powiew świeżości. W końcu dostajemy coś, co nie ma wielkiego związku z konfliktami Mocy i galaktycznymi wojnami domowymi.
Książka otrzyma ode mnie pochwałę jeszcze za dwie inne rzeczy. Pierwszą z nich jest długo oczekiwany proces Tahiri Veily w sprawie morderstwa pewnego wysokiego rangą dowódcy Imperium. Oczywiście jako fan Johna Grishama i wszelkiego rodzaju rozpraw sądowych, nie mogę być usatysfakcjonowany liczbą stron, jakie zostały poświęcone tej sprawie, ale to, co zostało pokazane przez Christie Golden, trzyma odpowiedni poziom i potrafi wywołać emocje. Szkoda tylko, że gwiezdnowojenny proces wygląda kropka w kropkę jak dowolna amerykańska rozprawa sądowa – tutaj przydałoby się nieco więcej inwencji. Drugą z rzeczy godnych uznania jest, cóż, zaskakujące zakończenie. Zaskakujące o tyle, że nieoczekiwanie eliminuje z gry dwa najważniejsze wątki całego Przeznaczenia Jedi (przynajmniej tak się wydaje). Rzecz jasna stawia to serię w niezwykłym położeniu. Z jednej strony, pamiętając o tym, że dotychczas trio Allston-Golden-Denning nie wznosiło się na wyżyny oryginalności, mam poważne obawy o absencję pomysłów w czterech ostatnich tomach. Z drugiej strony pojawia się nadzieja, że na „pierwsze miejsce” wskoczy ciekawa kwestia niewolnictwa, a nieunikniony konflikt Zakonu Jedi z Zaginionym Plemieniem Sithów będzie się toczył w jej cieniu. Nie chcemy chyba powtórki z Wojny Domowej Jedi, Stuletniej Ciemności, czy Nowych Wojen Sithów, w których brało udział pół galaktyki, prawda?
Fabułę Sojuszników można zaliczyć do udanych, ale byłaby znacznie lepsza, gdyby nie fatalna charakteryzacja głównych bohaterów, odstająca od reszty Przeznaczenia Jedi. Daala, która w poprzedniej części skłaniała się ku kompromisom i zaczynała być kreowana na naprawdę ciekawą postać, nagle bez żadnego powodu przeistacza się w despotkę popierającą niewolnictwo i brutalną siłę oręża. Jaina Solo z kolei ni stąd ni z owąd zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka, żądająca od ukochanych osób rzeczy absolutnie niemożliwych i obrażająca się za to, że osoby te nie są w stanie ich spełnić. Podobnie Ben i Vestara Khai – fakt, że mają się ku sobie nie jest żadnym zaskoczeniem, zaskoczeniem jest za to nagłość rozpalenia się cieplejszych uczuć, biorąc pod uwagę chłodne relacje tej pary w Odwecie. Listę sknoconych lub słabo wykorzystanych bohaterów (np. Lando Calrissiana) można tak ciągnąć i ciągnąć. Przed złym potraktowaniem uchroniły się tylko niektóre trzecioplanowe postacie i, ponieważ odgrywają niewielkie role i po prostu nie można porównać ich nieistniejących wcześniejszych „występów”, większość nowych. Konsekwencje partactwa autorki objawiają się tym, że w miejscach, gdzie fabuła jest konsekwencją działań Daali czy Jainy, książka jest niesłychanie mało wiarygodna. Gdzieś pod koniec zaczyna nam zanikać to wrażenie realizmu, jakie do tej pory, mimo licznych wad cyklu, wiązało się przecież z Przeznaczeniem Jedi.
Piąta odsłona trzeciego już „dziewięciotomowca” w Star Wars to dobry przykład tego, jak dotychczasowe zalety stylu danego pisarza zamieniają się w jego przywary, a przywary w zalety. Odwrotnie niż w słabiutkim Omenie, gdzie „starzy znajomi” byli odwzorowani świetnie, a fabuła nie miała za grosz oryginalności, w relatywnie dobrych Sojusznikach to postacie są tragicznie rozrysowane, akcja zaś wybija się (aczkolwiek tylko lekko) ponad przeciętność. Nieodmienny jest jedynie taki sobie warsztat literacki Christie Golden, niekiedy popełniającej dziwaczne zdania i bez uprzedzenia zmieniającej punkt widzenia w narracji. Na szczęście dla czytelnika, nie ma już, tak jak w Omenie, tej bezczelnej skrótowości, oznajmiania, że jakieś wydarzenie miało miejsce, choć spokojnie można je było opisać. Koniec końców, Sojusznicy wypadają na tle pozostałych części Fate of the Jedi całkiem znośnie – lepiej niż trzy z nich, lecz gorzej od najlepszej (co w tym wypadku nie oznacza, niestety, bardzo dobrej), mianowicie Wygnańca. Nie wystawia to szczególnie pozytywnego świadectwa cyklowi i prawdę mówiąc powoli zaczynam tracić nadzieję, że doczekamy się w nim choćby jednej książki wartej zapamiętania. Inaczej niż w X-wingach, Nowej Erze Jedi czy Dziedzictwie Mocy. Ale to już inna historia.
Ocena: 6,5/10