Nareszcie koniec! Tak musiało pomyśleć wielu fanów oraz czytelników niezwykle długiej i nudnej serii, jaką jest Przeznaczenie Jedi. Napisania ostatniego, dziewiątego tomu, zatytułowanego Apokalipsa podjął się Troy Denning, który miał już okazję pracować przy finale równie długiego „tasiemca”, Dziedzictwa Mocy, i nie wyszło mu to wtedy najlepiej. Czy czegoś się od tamtego czasu nauczył? A może Apokalipsa to następny niewypał w jego karierze?
Zacznę od słabszych stron książki. Jedną z wad tej pozycji jest przede wszystkim zbyt szybka akcja. Ponad pół książki stanowią walki na miecze świetlne, strzelaniny w kosmosie albo na lądzie, pościgi i ucieczki. Było to na tyle uciążliwe, że po przeczytaniu pierwszych pięćdziesięciu stron zaczęłam zasypiać z nudów. Od każdej powieści oczekuje się przynajmniej odrobiny akcji, ale co za dużo, to niezdrowo. I tu, niestety, pan Denning mocno przesadził a szkoda, bo gdyby nie to, dziewiąta odsłona Przeznaczenia Jedi wypadłaby dużo lepiej.
Drugim czynnikiem doprowadzającym mnie do szału jest wszechmocność głównych bohaterów. Są zdolni do pokonania każdego wroga, wychodząc przy tym (prawie) bez szwanku, ale najbardziej bije po oczach potęga dzieci. Przyzwyczaiłam się już do nastolatków, którzy zabijają z zimną krwią, ale pierwszy raz spotykam się z dziewięciolatką strzelającą z blastera. I gdzie tu realność? Normalne dziecko w tym wieku jeździ na rowerze, ogląda telewizję albo gra na komputerze. Nie wiem, do czego dążą autorzy chcą zrobić z dzieciaków superbohaterów? Nie potrafię stwierdzić, co jest bardziej denerwujące obecność tej naddojrzałej dziewczyny czy Wielkiej Trójcy.
Ale są i plusy. Na największą uwagę zasługuje próba załatania kanonu, która wyszła autorowi świetnie. Chociaż jest tu dużo nawiązań do Wojen klonów, to pomysł na połączenie Przeznaczenia Jedi i Trylogii Mortis jest bardzo udany. Denningowi można zarzucić jedynie, że przez całą serię nic nie wskazywało na to, że Abeloth ma coś wspólnego z Jedynymi, ale patrząc na sposób, w jaki posklejał serial i książki oddalone od siebie o kilkadziesiąt lat, można mu to wybaczyć.
Denning doprowadził kilka wątków do końca, a także wprowadził nowe, które zapewne będą się wlokły przez następne trylogie, takie jak chociażby zapowiedziany na Celebration VI Sword of the Jedi. Nie uważam, że to źle, ale Apokalipsa miała być finałem serii, a tymczasem okazuje się być wstępem do następnej. Przy okazji zostawiono otwartą furtkę dla następnych trylogii, a także pole do popisu dla innych autorów.
Jeśli chodzi o fabułę, to książka mieści się między przedziałem „dobra” a „średnia”. Jednak mimo tych wszystkich minusów, Apokalipsa to udany finał, z pewnością lepszy od Niezwyciężonego, zakończenia Dziedzictwa Mocy. Fakt, spodziewałam się większych fajerwerków albo chociaż książki na miarę świetnego Wiru, ale jest to nienajgorsze zwieńczenie nienajlepszej serii. Teraz pozostaje mieć nadzieję na to, że nadchodząca książka Denninga, Crucible, zrekompensuje lekki niedosyt, który został mi po przeczytaniu Apokalipsy.
Ocena ogólna: 7/10
Fabuła: 6/10
Klimat: 8,5/10
Opisy: 6,5/10