Po (tradycyjnym już) kiepskim rozpoczęciu nowego sezonu Wojen klonów przyszedł czas na kolejne odcinki. Tym razem widzowie mogli zobaczyć planetę Onderon i jej wewnętrzny konflikt, w który wmieszała się wielka polityka Galaktyki. Co dostaliśmy w tych czterech odcinkach?
Fear is a malleable weapon.
Pierwszy odcinek tetralogii pod tytułem A War on Two Fronts nie wzbudził moich nadziei. Tak, jak w przypadku historii o generale Krellu, zaczęło się od historii-wprowadzenia, która miała dać pole do popisu następnym epizodom serii. Tak też się stało. Dostaliśmy mieszankę Mody na sukces z przedstawianiem nowych postaci. Widzowie musieli dowiedzieć się, kto rządzi na Onderon (i dlaczego jest „tym złym”), kim jest Steela i Saw, a także co w tym czasie porabia Lux. Wątek sporu o dominację wśród rebeliantów jest pewnym nawiązaniem do historii naszego świata. Nieraz zdarzało się, że dana armia szkoliła i wyposażała swoich przyszłych wrogów. Jednak ten wątek został spłaszczony do minimum. Jedi praktycznie nie mają żadnych wątpliwości, co należy zrobić i ani przez moment nie zastanawiają się nad możliwymi konsekwencjami swoich akcji. Podobnie jest z wątkiem, który trudno by nazwać miłosnym. Krzywe spojrzenia przeplatane z maślanymi oczami to zdecydowanie za mało, by zrobić wrażenie na jakimkolwiek widzu. Wygląda na to, że jeszcze długo poczekamy, aż trafi się nam porządny wątek miłosny w Gwiezdnych wojnach.
To seek something is to believe in its possibility.
Trzeci odcinek piątego sezonu wzbudził moje nadzieje na zaostrzenie akcji i zagłębienie się w politykę. Nic bardziej mylnego! Akcja Front Runners przenosi się z dżungli do miasta. Pogrzebało to moje nadzieje na to, że jeszcze zobaczymy słynnych Jeźdźców Bestii z Tales of the Jedi w akcji. Do tej pory egzotyczne gatunki zwierząt służyły jedynie jako konie i nie dostaliśmy żadnych porządnych ujęć użycia ich w walce, co trudno jest wybaczyć twórcom serialu. Podobnie jest z niebem, na którym na próżno można szukać „wielkiego” księżyca, Dxuna. W końcu był on tak blisko, że dzielił z Onderonem atmosferę. Mimo takich niedopatrzeń, producenci skupili się na architekturze Iziz, która bardzo dobrze nawiązuje do tej, jaką wielka rzesza fanów miała okazję podziwiać w grze Knights of the Old Republic II: The Sith Lords. Zdarzenia przedstawione w tym odcinku pokazują nam po raz kolejny, jak rozważni i sprytni są „ci dobrzy” i jak okropni i głupi są „ci źli”. Zważając na to, że The Clone Wars wprowadza coraz więcej skomplikowanej polityki, można się spodziewać, że w końcu zaprzestanie się używania w serialu złotej zasady „kto nie lubi dobrych, ten jest zły (i brzydki)”. Pomimo licznych wad, trzeba przyznać, że odcinek drugi onderońskiej tetralogii był lepszy od poprzednika, co zawdzięcza temu, że maślane oczy zostały zastąpione przez efektowne wybuchy.
Struggles often begin and end with the truth.
Walka o Onderon już trwa! Rebelianci zniszczyli dziesiątki droidów bojowych, więc trzymający rękę na pulsie król zdecydował się podjąć wyzwanie. Dlatego wymyśla niebywale inteligentny sposób na zwabienie przeciwnika. Ackbar dostałby ataku podczas oglądania tego odcinka i wykrzykiwałby w kółko „It’s a trap!” i płakałby, patrząc na działania rebeliantów. Ci nie zdają sobie sprawy, że trzeba obmyślić jakiś plan, jak wyjść cało z takiej sytuacji i liczą, że po prostu przyjdą, a reszta sama się ułoży. Jednak ich jedynym zmartwieniem jest to, czy w ogóle podjąć się wyzwania. Nikt nie dyskutuje o szansach, bo wiadomo, że „ci dobrzy” na pewno dadzą radę, a ewentualne rany będą tylko draśnięciami. The Soft War zaskakuje beznadziejną fabułą, jednak trzeba wspomnieć o postaci generała Tandina, który jest chyba najciekawszą postacią całej serii. Służył królowi i zmuszony został do spierania się z droidem taktycznym, który wyglądał jak ozdabiana brama pałacowa. Szkoda, że poświęcono mu tak mało miejsca w tym odcinku, bo ciekawe byłoby oglądanie, co działo się za tym gęstym wąsem. Mimo niskiego poziomu dotychczasowych odcinków, zapowiadało się na dobry finał.
Disobedience is a demand for change.
Tipping Points było jednym z niewielu zaskoczeń, jakie mnie spotkały podczas oglądania historii o Onderonie. Jedi postanawiają tu złamać własne postanowienia i wpłynąć na rozwój wydarzeń. Robią to w dodatku w sposób, który pokazuje bardzo wyraźnie ich zakłamanie, które było przecież jednym z powodów upadku Zakonu. Większość odcinka wypełnia ostateczna bitwa rebeliantów i rojalistów. Jest ona zrobiona całkiem ładnie i efektownie. Nareszcie wykorzystane zostały bestie, a bohaterowie okazali się nie byc nieśmiertelni (i tak rebelianci wykorzystali w poprzednich odcinkach zapas szczęścia Onderonu na najbliższą dekadę). Niestety wątek miłosny „układa się” zgodnie z oczekiwaniami fanów Ahsoki, która męczyła oczy reszty widzów aż nazbyt długo. Pokazanie problematycznej sytuacji padawanki, która sama musi sobie radzić w partyzantce wyszło twórcom fatalnie, choć taki jest już urok prawie wszystkiego, co ma coś wspólnego z Ahsoką.
Cała tetralogia wypada całkiem dobrze. Zwłaszcza, gdy porównamy ją z innymi wielkimi bitwami z poprzednich sezonów. Na pewno dużo chętniej powrócę do Onderonu, niż do Mon Calamari, „Malevelence”, albo nawet Kamino. Efekty graficzne znów wyglądają ciut lepiej, niż w poprzednim sezonie, a postaci poboczne coraz częściej mają własny charakter. Sprawia to, że serial przestaje być dla przeciętnego fana „trudny do przełknięcia”, a zaczyna być „przeciętny”, co jest dużym postępem względem tego, co oglądaliśmy do tej pory.
Całość: 6/10
A War on Two Fronts: 3/10
Front Runners: 5/10
The Soft War: 4/10
Tipping Points: 7/10