Ostatnio spojrzałem na moją półkę z grami zupełnie z innej perspektywy. Patrząc na swoją kolekcję gier Star Wars zastanowiłem się, do których często wracam, w które zagrałem raz i mi wystarczyło oraz czego mi brakuje. To skłoniło mnie do rozpoczęcia miniserii tekstów o tej dziedzinie rozrywki z perspektywy fana Gwiezdnych wojen i wieloletniego gracza. Dziś odsłona pierwsza, czyli lista gier, które chyba nigdy mi się nie znudzą.
Knights of the Old Republic & Knights of the Old Republic II: The Sith Lords
Słynne KotORy! Kto grał, ten rozumie mój entuzjazm, kto nie grał, niech żałuje. Pierwsza część rzuca nas od razu w środek akcji, ledwo się budzimy, a już musimy się przebijać do kapsuł ratunkowych przez oddziały Sithów, którzy desantują nasz okręt. Od razu nasuwa się skojarzenie do Nowej nadziei, prawda? I słusznie! Cała część pierwsza jest pełna nawiązań do Starej Trylogii. Nie chcę tutaj opisywać fabuły, ponieważ zniszczyłbym całą radość osobom, które jakimś cudem nie zetknęły się jeszcze z tą produkcją. Do najważniejszych plusów tej gry zaliczę: świetnie napisaną historię z jasno zarysowanym celem i zwrotami akcji, bardzo dobre dialogi (zwłaszcza humorystyczne, które trzymają poziom), mnogość umiejętności i atutów do rozwinięcia, które jednocześnie są proste do zrozumienia; modyfikowanie broni i pancerzy oraz dwa zakończenia. Jedyne do czego mogę się przyczepić to ograniczenie do 20 poziomu oraz czasami nieco zbyt familijny klimat.
Druga część gry dzieje się 5 lat później i już zauważamy, ile się zmieniło w galaktyce. Jesteśmy prawdopodobnie ostatnim/ostatnią Jedi i jakby tego było mało, to nagle każdy chce nas zabić! Gra nabiera genialnego mrocznego klimatu, aura tajemniczości i ciągłego zagrożenia ciągnie się aż do finału, który pozostawia w człowieku żądzę dowiedzenia się, co się stało dalej. The Sith Lords powtarza zalety pierwszej części, a nawet je rozwija (więcej Mocy, więcej umiejętności, więcej ulepszeń!). Niestety grę bardzo skrzywdzono, ponieważ pod naciskiem wydania jej koniecznie na Boże Narodzenie została wypuszczona na rynek jako niedokończona. Są na mapie lokacje, do których nie da się dostać, questy, których nie da się skończyć i kilka urwanych nagle wątków. Do tego dochodzi brak polskiej wersji językowej, co w grze RPG może stanowić dla wielu poważną barierę. Jednak fani pokazali, że Moc jest w nich silna! Stosunkowo szybko powstało niemalże profesjonalne tłumaczenie całej gry za dosłownie symboliczną cenę, które samo się zainstaluje i jest kompatybilne z modami. Właśnie, mody. Fani i tu nie zawiedli bowiem w ciągu paru lat stworzyli mody, które przywracają praktycznie wszystko co zostało wycięte, łącznie z większością nagranych dialogów! Osobiście dziś nie tykam drugiej części KotORa bez instalacji The Sith Lords Restoration Project oraz M4-78 Enhancement Project. Naprawdę serdecznie polecam oba tytuły zwłaszcza, ze można je ostatnio kupić za śmieszne pieniądze. Dla fanów Star Wars i gier to pozycja obowiązkowa!
Empire at War + Forces of Corruption
Według mnie najlepsza strategia osadzona w świecie Star Wars. Mamy dwie strony konfliktu (dodatek wprowadza trzecią) z czasów Galaktycznej Wojny Domowej z dwiema kampaniami rozgrywającymi się w czasach Nowej nadziei (Forces of Corruption daje kampanię rozciągającą się na całą Starą Trylogię). Co mi się tak podoba w tej grze? Przede wszystkim różnorodność jednostek. Każda frakcja dysponuje innym rodzajem wojsk, które mniej więcej sobie odpowiadają, ale różnią się zdecydowanie pod względem sposobu ich wykorzystania. Siły Imperium koncentrują się na silnym i masowym ataku, Sojusz koncentruje się na wytrzymałości oraz rajdach małymi oddziałami na inne planety, a Konsorcjum Zanna wykorzystuje specjalne technologie takie jak niewidzialność, pociski omijające pola siłowe czy też działa zadające wyjątkowo duże obrażenia. Dodatkowo każda frakcja dysponuje własnymi bohaterami, których możemy aktywnie wykorzystać w bitwach jak np. Darth Vader, Luke Skywalker czy też Han Solo.
Wady? Brak możliwości stworzenia wielkich, epickich bitew. System przeliczania punktów dowodzenia tak nas ogranicza, że naraz możemy użyć przykładowo tylko pięciu niszczycieli typu Imperial i to zakładając, ze niczego innego nie przyzwiemy z puli posiłków (chyba, że któryś z nich stracimy). Oczywiście można to zmodować, ale uwierzcie mi, przyzwanie dwudziestu Imperiali na mapę spowoduje tylko chaos i niemożność sensownego dowodzenia. Czymś, co strasznie boli w tej grze jest też niezwykle kulejący tryb multiplayer – potrzeba cudu, żeby połączyć się z kimś znajomym, a jak już się uda to liczyć, że nagle nie zerwie połączenia. Dotyczy to zarówno grania przez Internet jak i przez LAN. Kolejnym mankamentem jest polski dubbing. W zasadzie nie jest tak fatalny, jak w filmie w wersji Blu-ray, ale głos Vadera osłabia, dodatkowo dochodzą jeszcze urywane linie dialogowe przy cutscenkach. W każdym razie Empire at War ma to coś, co przyciąga, występuje tu syndrom „jeszcze jednej planety” i nie jest przy tym typowym RTSem, w którym wygra się samą przewagą liczebną, a to cecha którą niezwykle cenię w każdej grze strategicznej.
Battlefront II
Zacznę od tego, że nie jestem fanem strzelanek. Nigdy nie kręciło mnie latanie z kałachem i strzelanie do wszystkiego co się rusza. Nie rozumiem i pewnie nigdy też nie zrozumiem fascynacji CS’em czy Battlefieldami. Są jednak trzy wyjątki, a jednym z nich jest seria Battlefront, a konkretnie jej druga część. Nie wiem, co w tej grze takiego jest (oprócz klimatu Gwiezdnych wojen ofc), może to możliwość polatania bohaterami z wszystkich części filmu, może bitwy kosmiczne, może bardzo łatwe (wręcz intuicyjne) strzelanie i brak przekombinowania, a może też połączenie wszystkich tych cech. W każdym razie Battlefront II jest pierwszą strzelanką, której udało się mnie do siebie przekonać i do której cały czas wracam. Mamy tu do dyspozycji 4 frakcje Republika, Separatyści, Imperium i Rebelię, które walczą ze sobą na ogromnej ilości planet. Żeby nie było za nudno, to oprócz typowych skirmishowych map możemy przejść kampanię 501 Legionu (który zawiera nawet misję z atakiem na Świątynię Jedi!), podbić Galaktykę każdą frakcją lub powalczyć na specjalnej mapie, na której mamy do dyspozycji armie złożone z samych bohaterów!
Właśnie, jedna z rzeczy, które odróżniają Battlefronta II od pierwszej części gry jest możliwość przejęcia kontroli nad nieco bardziej znaczącymi postaciami, niż szeregowy żołnierz. Do wyboru mamy m.in. Obi-Wana, Yodę, Dooku, Grievousa, obu Fettów, Vadera, Luke’a Skywalkera i wielu innych. Każdy z nich ma mniej lub bardziej unikalną zdolność specjalną i trzeba przyznać, że jak ktoś nauczy się wprawnie walczyć użytkownikiem Mocy to na mapie może zrobić sieczkę. Kolejnym elementem dodanym są bitwy kosmiczne. Prowadzają się one do wyboru między pilotem a żołnierzem, który zasiądzie za sterami jednego z 4 pojazdów ich frakcji i zacznie walczyć z myśliwcami wroga, niszczyć elementy okrętu liniowego, lub też go po prostu zdesantować. Warto też wspomnieć o trybie multiplayer. Okazuje się, że w przeciwności do Empire at War, Battlefront II nie ma najmniejszego problemu z wspieraniem trybu wieloosobowego. Możemy dołączyć bez problemów do dowolnej mapy online lub w trybie LAN, co więcej, miłym zaskoczeniem dla mnie było, że w tę grę nadal gra całkiem sporo ludzi, zdarzają się mapy, na których siedzi 30 osób.
Jakie są wady tej gry? Przede wszystkim powtarzalność, dotyczy to głównie potyczek w kosmosie, które zasadniczo niczym się od siebie nie różnią i po którejś z kolei mogą znudzić. Jak już jesteśmy w kosmosie to można przyczepić się zaburzenia wielkości okrętów, które są zwyczajnie nieproporcjonalnie małe w stosunku do myśliwców. Możliwość desantu na okręt wroga też kuleje, da się co prawda zniszczyć dwa punkty strategiczne i dwa obronne, a potem strzelać do pilotów, ale… no jakoś nie porywa mnie to. Dodatkowo irytują przekłamania w imię balansu, mówię tu o przekształceniu V-wingów i Blelbullabów w bombowce, które bombowcami nigdy nie były… Generalnie było widać, że twórcy mieli fajne pomysły, ale nie wykorzystali pełnego potencjału. Kolejna i ostatnią wada jaka mi przychodzi do głowy to przesadzony balans. Pomijając bohaterów i pojazdy naziemne, to cała reszta (żołnierze, myśliwce, okręty) jest tym samym tylko w innych teksturach. Nie podoba mi się takie rozwiązanie, jestem zwolennikiem tego, że każda frakcja powinna mieć mocne i słabe strony, tutaj tego zabrakło. Generalnie w fazie euforii można bez problemów przymknąć oko na te wady i cieszyć się naprawdę udana grą!
Jedi Knight II: Jedi Outcast
Tytuł, którego nie trzeba przedstawiać nikomu. Absolutny klasyk i jedna z największych pereł LucasArts. Świetna, wciągająca historia, która nie sprowadza się do „idź tam i zabij tego”. Misje są skomplikowane i wieloetapowe, z którymi można mieć problem nawet na niskim poziomie trudności. W tej grze trzeba przede wszystkim myśleć, a przy okazji być zręcznym i uważnym. Pierwszy raz dostajemy tak „ludzkiego” Jedi, który może zginąć przez naszą nieuwagę lub czysty przypadek. Miecz świetlny został genialnie zbalansowany zwykłych przeciwników posieka na kawałki, ale żeby pokonać Mrocznych Jedi musimy włożyć nieco więcej wysiłku, ponieważ blokują oni część naszych ciosów, dostając mniej obrażeń. Żeby było jasne rzucanie się między piętnastu szturmowców z mieczem też nie jest najlepszym pomysłem. Dlatego też mamy do dyspozycji bogaty arsenał (dziewięć rodzajów broni i kilka ładunków wybuchowych) oraz sporą ilość rodzajów Mocy do wykorzystania, od zwykłego pchnięcia do błyskawic i duszenia.
Sama mechanika jest bardzo intuicyjna, więc nawet kompletny laik powinien sobie z nią poradzić. Do tego świetnie odwzorowana fizyka w grze i piękne pojedynki nadają realizmu i przyciągają. W czasie rozgrywania fabuły odwiedzamy dobrze znane lokacje takie jak Yavin IV, Nar Shaaada czy Bespin, oraz kilka zupełnie nowych. To samo tyczy się spotkań z postaciami ze świata Star Wars, jak na przykład z Lukiem czy Lando. Wszystko to zostało okraszone humorem i komentarzami Katarna (słynna scena z barmanem na Księżycu Przemytników), które nie są siłowymi sucharami. Nieliczne wady Jedi Outcasta to brak polskiej wersji (co dla niektórych graczy może stanowić problem), niekiedy nieco za trudne zagadki jak przejść do kolejnej lokacji i zbyt łatwa finałowa walka. Poza tym to polecam, pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego fana.
Revenge of the Sith
Ostatni tytuł, do którego wyjątkowo lubię wracać. Miałem do czynienia z wersją tylko na PS2, ale nie sądzę, żeby specjalnie różniła się od xboxowej. Gra jest bijatyką z mieczami świetlnymi, czyli tym co fani Star Wars bardzo lubią i chętnie kupują. Mamy tu do dyspozycji kampanię z dwoma zakończeniami (i fajnym rozwinięciem prób Obi-Wana, żeby nawrócić Anakina), wyzwania, oraz najważniejsze tryb pvp! Dostajemy 9 postaci, którymi możemy walczyć. Każda z nich ma swój unikalny styl walki, combosy i zdolności specjalne. Dodatkowo jest możliwość stworzenia pojedynku Anakin vs. Anakin. Mogę śmiało powiedzieć, że balans zostaje zachowany, aczkolwiek niektóre postacie są łatwiejsze, a niektóre trudniejsze do opanowania. Fajnym pomysłem było dodanie do map interaktywnych elementów, których rola nie sprowadza się tylko do ich zniszczenia, ale również do wykorzystania. Możemy np. rzucić przedmiotem używając Mocy, czy odepchnąć kogoś na wybuchające beczki lub też na uszkodzony sprzęt, który razi prądem. Nie jestem pewien, czy to tylko moje wrażenie, ale zauważyłem tendencję wirtualnego przeciwnika do uczenia się sposobu walki gracza. Każdy pojedynek składa się z 2, 3 rund. Wygrana w pierwszej rundzie określonym sposobem sprawia, że komputer będzie w kolejnej już dużo bardziej uważny na pewne ruchy i lepiej na nie reagował. To sprawia, że gra się tak szybko nie nudzi.
Nie da się specjalnie dużo więcej powiedzieć o tej grze, dlatego przejdę do wad. Przede wszystkim grafika osiem lat temu nie była zła, jednakże teraz, gdy się odpali ją na większym telewizorze, to pikseloza rzuca się w oczy. Inną wadą są bugi. Gra jest pełna błędów, które potrafią zarówno zdenerwować, jak i rozśmieszyć. Pierwszy przypadek, to gdy przeciwnik może Ci zadawać obrażenia jeszcze przed rozpoczęciem walki, drugi to chyba najczęstszy, gdy przewracamy postać zabierając jej resztę życia. Pokonany przeciwnik natychmiast wtedy wstaje, po czym łapie się za tors (Anakin dodatkowo się drze, co robi niezły efekt) i znowu spada na ziemię. Generalnie wśród moich znajomych utarło się przekonanie, że Revenge of the Sith przy każdej partii czymś zaskoczy. Albo to będzie nowy błąd, albo kompletnie nowy cios (i to odwieczne pytanie „JAK TY TO ZROBIŁEŚ?!).
Podobało się? A do jakich gier Star Wars Wy ciągle wracacie? Czekając na Wasze komentarze, zapowiem, że w kolejnym odcinku wymienię gry znajdujące się na przeciwnym biegunie do tych wymienionych dziś do których nigdy lub prawie nigdy nie wracam.