Plotki pozostają plotkami, dopóki nie ujrzymy ich na StarWars.com trzymając się tej zasady, można sobie oszczędzić sporych dawek stresu i dodać parę lat życia. Tym niemniej, pewne plotki są tak mocno osadzone w realiach, że trudno sądzić, by nie zostały w końcu potwierdzone. I według jednej z nich Peter Mayhew zagra Chewbaccę w Epizodzie VII. Pamiętając zaś wielki news sprzed kilku tygodni, który poruszył nas wieścią, że akcja filmu dziać się będzie „około 30 lat po wydarzeniach z Powrotu Jedi”, sugeruje to, że kolejna część Expanded Universe pójdzie do piachu tym razem uwielbiana i jednocześnie nienawidzona Nowa Era Jedi. Co mogę teraz czuć? Rozgoryczenie? Zniechęcenie? Ból? Otóż nic z tych rzeczy.
Jestem fanem Expanded Universe tak długo, jak jestem fanem Star Wars. Swoją pierwszą książkę z odległej galaktyki, Ciemną Stronę Mocy, kupiłem wiosną 2001 roku, tą samą wiosną, którą poznałem Mroczne widmo i Klasyczną Trylogię. Wychowałem się z EU, wchłonąłem gigantyczny jej kawałek w tym wszystkie przewodniki oraz powieści dla dorosłych, z wyjątkiem trzech najnowszych pozycji, a także większość komiksów i poświęciłem wiele czasu, by w swoich fanfikach zachować stuprocentową zgodność z kanonem. Nieskromnie mówiąc, znam rozszerzony wszechświat jak mało który fan na świecie. Powinienem więc być gorliwym, wręcz fanatycznym obrońcą wspaniałego Expanded Universe. Nie jestem. Zapewne właśnie dlatego, że tak doskonale i dogłębnie je znam.
Czas na coś nowego. Na długo wyczekiwany powiew świeżości. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że to przyznam, ale jest pewien plus wynikający z faktu, że zarówno w DC Comics, jak i Marvelu istnieją oddzielne uniwersa, w których jednocześnie żyje kilku Supermanów, Spider-Manów i X-Menów. No, może akurat Marvel troszkę z tym przegina, ale ogólnie ma to sens. W pewnym momencie następuje bowiem punkt przełomu zmiana pokoleniowa i mentalna w społeczeństwie, zwyczajne zmęczenie materiału i powstanie takiej góry nawarstwiających się opowieści, że wspięcie się na nią przestaje być dla kogokolwiek wchodzącego w ten świat atrakcyjne. W tej sytuacji znalazło się, i to już dawno temu, Expanded Universe. Choć cieszy mnie, że jest tak olbrzymie, mam pełną świadomość tego, jak trudno w tym momencie weń wejść. Dlatego Expanded Universe powinno zostać okrojone do minimum.
Tak, nie przesłyszeliście się. Ja, ubernerd Star Wars, ubernerd Expanded Universe, postuluję, by większa część Expanded Universe wyleciała z kanonu.
Z wyżej wymienionych powodów, ale nie tylko. Ci z Was, którzy nie mieli okazji zapoznać się z powieścią Crucible, mogą nie mieć świadomości, jak ważna jest ta powieść (abstrahując od jej żałosnego poziomu) w jednym kontekście: zakończenia Expanded Universe w epoce post-RotJ. Rozszerzone uniwersum, opisujące zdarzenia po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci, doczekało się swojej ostatecznej i finalnej opowieści. Jest zakończone. Nie ma już żadnego powodu, poza zbijaniem przysłowiowej kabzy, by kontynuować historie Luke’a, Leii, Hana i ich potomstwa. Żadnego. W moich oczach historia dziejąca się w latach 4-44 ABY jest pełna i ukończona. Jeśli wyleci całkowicie z kanonu, absolutnie nic się nie stanie. Będzie bowiem alternatywną dla Epizodu VII historią Star Wars, która miała swój początek w Klasycznej Trylogii, ale po drodze potoczyła się inaczej.
Książki, gry i komiksy, które ukazały tę opowieść nigdy przecież nie znikną. Nie spadną nagle z Waszych półek i nie obrócą się w pył. Zostaną! Zawsze będzie można po nie sięgnąć i się nimi cieszyć. Tak, jak ja teraz cieszę się od nowa, po raz trzeci, cyklem X-wingi znakomitego duetu Stackpole-Allston ba, to właśnie dziś rozpocząłem ponowną lekturę Eskadry Łotrów. I tak, jak planuję kolejny raz przeczytać Nową Erę Jedi i dziesiątki innych pozycji, które wyznaczyły, czym jest i było Expanded Universe. Dobra opowieść bowiem zawsze broni się sama, a kanon, panie i panowie, to tylko kanon.