Są takie konwenty, które zapamiętuje się za klimat StarForce w latach 2010-2012 byłyby dobrymi przykładami. Są takie, które zapadają w pamięć z powodu niezliczonych wpadek i tragicznej organizacji. Tu natychmiast przychodzi na myśl Krakon 2013. Większość tego typu imprez opiera się jednak na znajomych, współfanach szwędających się razem z nami po mniej lub bardziej przepastnych korytarzach i salach konwentowych. To w zasadzie absolutna podstawa, by dobrze się bawić. Oczywiście, podstawy tej nie zabrakło przynajmniej mnie w przypadku najnowszego Pyrkonu, ale raczej nie dlatego zapamiętamy tegoroczną edycję poznańskiego eventu. Oj, nie! Słowem-kluczem dla Pyrkonu A.D. 2014 była „skala” .
Jeśli ktoś sądził, że w zeszłym roku do Poznania zjechało dużo ludzi, to teraz zapewne doznał szok. Czwarty raz z rzędu (!) na Pyrkonie pojawiło się dwukrotnie więcej uczestników, niż na poprzedniej edycji z 3 tysięcy do 24 tysięcy w cztery lata. To bezsprzecznie jakiegoś rodzaju rekord. Organizatorzy chwalili się przed imprezą oszałamiającą liczbą punktów programu, gości, gier w wypożyczalni i tak dalej, jednak skalę, tę przez wielkie „s”, było widać inaczej poprzez to, że wszystkie, olbrzymie przecież pawilony Poznańskich Targów, były wypełnione po brzegi masą ludzką. Czy wkroczyliśmy do hali z wystawcami, czy gamesroomu, budynku od prelekcji, czy nawet pawilonu z jedzeniem, o pustkach mogliśmy zapomnieć. To już nie jest stereotypowy, kameralny konwencik w jakiejś szkole podstawowej lub gimnazjum, lecz potężne wydarzenie, porównywalne z zachodnimi conami. I bardzo dobrze, bo choć w tłumie można się było łatwo zgubić, to dzięki temu na Pyrkonie w żadnym wypadku nie dało się nudzić.
Mnogość atrakcji poznańskiej imprezy wręcz przytłaczała. Owszem, znam osoby, które spędziły cały swój czas, rżnąc w planszówki bądź też wsłuchując się w setki prelekcji, jednak większość osób lubi nieco bardziej różnorodne rozrywki. Jednego dnia można było obejrzeć wystawę niesamowitych modeli Lego, spędzić ze dwie godziny przechadzając się między doskonale zaopatrzonymi stoiskami (co miało tendencję do mocnego odchudzania portfela polecam w tym miejscu tekst Cathii na ten temat), wdać się w nerdowską dyskusję o przewadze TIE Interceptora nad X-wingiem, zrobić sobie kolekcję zdjęć z fantastycznymi i oryginalnymi cosplayerami, wpaść na koncert, pouczyć się szermierki, postać w długaśnej kolejce po autograf ulubionego polskiego pisarza, czy po prostu oprzeć się o balustradę głównego pawilonu i poobserwować wszelkie przejawy fanowskiej aktywności pod nami. Na żadnym innym konwencie, nawet moim ulubionym Falkonie, nie ma takich możliwości. Skala, panowie i panie, była największa siłą Pyrkonu!
To zaś skłania mnie do zastanowienia się, co też tą siłą zdecydowanie nie było. Wydawałoby się, że przy tak gigantycznej frekwencji otrzymamy następną odsłonę znienawidzonego Kolejkonu. Tymczasem nic z tego! Po zeszłorocznej makabrze przy kasach, organizatorzy poszli po rozum do głowy i uprościli proces wydawania akredytacji do stopnia pozwalającego na przepuszczenie pospolitego uczestnika w ciągu pół minuty. No dobrze, to skoro Kolejkonu nie było, to może pojawiły się problemy z noclegiem? Też pudło! Choć w szkole noclegowej i pawilonie sypialnym z pewnością nie dało się narzekać na pustki, to dla wszystkich chętnych znalazł się kawałek podłogi. Nawet prysznice były!
W takim wypadku pozostaje ponarzekać na prelekcje. Prelekcje, które nie będąc już gwoździem programu, jak to ma miejsce na mniejszych imprezach w wielu przypadkach dobrano fatalne, a na które waliły tłumy takie, że nie sposób było się na nie dostać. Nie wiem, czemu akurat w tej kwestii nie wzięto pod uwagę wcześniejszych doświadczeń, ale na parodię zakrawa fakt, że np. na bloki filmowe i konkursowe przygotowano sale na 50 osób, w czasie gdy przewidywano pojawienie się co najmniej 15 tysięcy osób, Kończyło się to tym, że salek strzegli gżdacze, nie wpuszczając ale tylko czasami, bo nie była to żadna reguła więcej chętnych, niż wynosiła przepustowość danego pomieszczenia. Irytowało też, że zastosowano jakiś dziwny klucz przy wyborze tychże prelekcji. Dopuszczono do konwentu karygodnie wielu nieprzygotowanych i idących po łebkach prelegentów, gdy tymczasem w rezerwie znaleźli się twórcy klasowi i świetni. Wielka szkoda tych wszystkich prelekcji, które zostały skreślone lub trafiły do rezerwy.
Będąc fanem Star Wars, redaktorem tego, a nie innego portalu i facetem przechadzającym się po konwencie w imperialnym mundurze, nie mógłbym nie wspomnieć o gwiezdnowojennym aspekcie Pyrkonu. Szczerze mówiąc zapowiadał się on dość licho zerknięcie na program odrobinę psuło humor pod tym względem. Wszystko to jednak okazało się być zasłoną dymną. Wprawdzie z prelekcjami i konkursami istotnie było niedobrze (ale może to mieć związek z moimi zarzutami z poprzedniego akapitu), ale reszta prezentowała się naprawdę nieźle. Akademia Jedi dla dzieciaków od Imperium Mocy, wystawa potężnych modeli braci Kuleszów, sporo gwiezdnowojennego towaru na stoiskach zwłaszcza bardzo tanich anglojęzycznych komiksów dwa turnieje w X-Winga, wielka miniaturkowa rekonstrukcja Bitwy o Endor, przede wszystkim jednak całe mnóstwo fanów przebranych za postacie ze Star Wars. Pojawili się wszyscy, od Legionów, przez Manda’Yaim, po cosplayerów niezrzeszonych. Dawało to niesamowitego kolorytu imprezie, potwierdzając zarazem, że nikt tak dobrze, i w takiej liczbie, nie przebiera się, jak fani odległej galaktyki. Abstrahując od tego, na Pyrkonie zjawiła się również cała chmara przefajnych nerdów wspaniale było „ponerdzić” ze zgrają znajomych fanów ze wszystkich zakątków Polski. Tylko stricte starwarsowe StarForce mogło się z tym równać.
Atmosfera? Była. Zabawa? Była. Atrakcje? Były. Masa znajomych i co ważne w kontekście osób, które na konwenty chciałyby jechać mnóstwo osób, z którymi dopiero można się było zaznajomić? To też było! Mimo potężnych tłumów i przepełnionych sal prelekcyjnych, nie odczuwało się aż tak bardzo wszechobecnego ścisku, choć, paradoksalnie, skalę już jak najbardziej. Pyrkon 2014 miał więc wszystko, czego potrzebował, by stać się świetnym konwentem i swojej szansy nie zmarnował. Pewne problemy z zeszłego roku zostały poprawione, inne pozostały, ale całość stała się jeszcze większa, fajniejsza i zyskała zdolność przyciągnięcia mrowia nowych miłośników fantastyki. Czy warto przyjechać na kolejną edycję? Bardziej, niż warto należy, i to obowiązkowo! Tak więc, do zobaczenia na Pyrkonie 2015!
Zachęcam też do zapoznania się z naszą fotorelację, dostępną na naszym facebookowym profilu.