Obecnego problemu numer jeden w światku Star Wars nie trzeba nikomu przedstawiać. Oficjalne informacje na temat gruntownej przemiany w kanonie czy też bardziej właściwie „kanonie” zapewne dotarły do wszystkich osób czytających te słowa. Każdy z nas ma swoją opinię à propos tejże kwestii, i choć nie da się całkowicie oczyścić słów z subiektywnego nacechowania, nie o tym będzie poniżej mowa. Chciałbym przy tej okazji zwrócić uwagę na zagadnienia, które w wypowiedziach niektórych fanów przewijają się pomiędzy wierszami, a uważam je za bardzo istotne. Zatem?
Pierwszą rzeczą wartą uwagi jest sama podjęta, bardzo kontrowersyjna na pierwszy rzut oka decyzja. Choć większość osób przyjęła wersję, że nic z EU nie należy do „kanonu”, pojawiają się także odmienne interpretacje tychże rewelacji. Odnosząc się do niedawnej wypowiedzi Nadiru, który nawiązał do opinii Timothego Zahna (możecie przeczytać ją tutaj) okazuje się, że można także przyjąć mniej skrajne warianty. Faktem jest jednak, że wszystko to, co nie zostało wymienione jako „kanon” w newsie, otrzymuje rangę Legends. Dlaczego użyto tak radykalnego środka?
Patrząc realnie na kwestię Expanded Universe, Disney miał do wyboru dwie opcje: albo liczyć się z całością albo z niczym. To, że w obu przypadkach któraś z zainteresowanych grup, czy to zagorzałych fanów, ich niedzielnych odpowiedników lub zwykłych wielbicieli kina zostałaby pozostawiona na lodzie było z jasnych powodów oczywiste. Zapewne względy finansowe i potencjał materii spowodowały, że podjęto taką a nie inną decyzję. To co nas interesuje w tym momencie to nie wyrok, a jego ugruntowanie. Dlaczego w grę wchodziły tylko te dwie opcje? Liczne grono obstawiało przedzielenie Expanded Universe na dwie części tę wchodzącą do „kanonu” i tę do niego niewliczaną. Najczęściej cechą dzielącą te elementy miała być data roczna. Ile osób opiniujących ten temat tyleż możliwych lokalizacji punktu przełomu. Choć wydaje się to dosyć racjonalne biorąc pod uwagę w jakim okresie ma się rozgrywać akcja nowych filmów, nie byłoby to jednak możliwe w pełnej realizacji z jednego względu, którego pomysłodawcy tych teorii nie wzięli pod uwagę.
Expanded Universe stworzyło twór pełnowymiarowy w każdym tego słowa znaczeniu. Jest to jeden kompatybilny (z wyjątkami) organizm, którego nie da się przedzielić sztuczną kreską, gdyż w ten sposób nie byłby w stanie funkcjonować. To tak jakby przeciąć człowieka na pół, zostawiając po jednej stronie pewne organy potrzebne do prawidłowego funkcjonowania, a po drugiej inne. Niby wciąż mogą działać i tworzyć coś sensowenego, ale na dłuższą metę nie skończy się to dla delikwenta dobrze (chociaż Maul miałby pewnie inne zdanie na ten temat). Zostawiając z tyłu głowy tę dosadną metaforę, można podobnie potraktować EU. Najlepiej tragiczne skutki takiegoż podziału pokazać poprzez przykłady.
Uznajmy, że wszystko co dotyczy wydarzeń po bitwie o Endor należy do „kanonu”, a wszystko przed nie. Weźmy zatem znamienitą postać admirała Thrawna. W założonym przypadku z perspektywy „kanonu” trylogia Thrawna nigdy nie miała miejsca, natomiast Poza Galaktykę jest już „kanoniczne”. Kolejni na front idą Yuuzhan Vongovie. NEJ nie mieści się w „kanonie”, ale już takie napomnienia z KotOR, Planety życia, czy fizyczne pojawienie w Maul: Lockdown tak. Takie przypadki możecie mnożyć sami. Na myśl naturalnie nasuwa się łącząca te wszystkie przykłady cecha, mianowicie czy mają one faktyczne miejsce bytu bez zasadniczych elementów ich układanek? Chyba wszyscy zgodzimy się, że nie wyglądałoby to różowo. Esencją wynikającą z tego stanu rzeczy jest to, że Expanded Universe bezgranicznie przeniknęło samo siebie ponadczasowo na skalę, z której na co dzień nie zdajemy sobie sprawy. Podziały tego stanu nie mają w takim razie racji bytu ze względu na swoją sztuczność i oczywistą problematyczność. Wystarczy sobie wyobrazić oddzielenie materiałów „kanonicznych” od „niekanonicznych”. Brakłoby ludziom życia, aby tego dokonać, nie mówiąc już nawet o satysfakcjonującym wszystkich rozwiązaniu takich spornych kwestii.
Na pewno zauważyliście, że kiedykolwiek w tym tekście pada hasło „kanonu” używam cudzysłowu. Aby wyjaśnić to zjawisko muszę jednak zacząć od początku, a będzie to długa historia…
Nowa nadzieja, Imperium kontratakuje, Powrót Jedi. Filmy uznane przez nasze środowisko za kultowe. Pomijając wspaniałą przygodę z wieńczącym ją odkupieniem, spróbujmy podsumować merytoryczne elementy Starej Trylogii. Siedem planet/księżyców, z czego jedna odparowuje natychmiastowo; kilku bohaterów o większym znaczeniu; Imperium o jakim, nie licząc dwóch pokojowych stacji górniczych i siłach zbrojnych dowiadujemy się jedynie tyle, że miało jakiś tam Senat i jest złe; Rebelia, o której poza siłami zbrojnymi dowiadujemy się, że istnieje i jest dobra; parę elementów wykorzystywanych do granic możliwości przez późniejsze produkty Star Wars. O świecie Gwiezdnych wojen ze Starej Trylogii dowiadujemy się bardzo niewiele. To źródła Expanded Universe, jak sama nazwa wskazuje, od ponad trzech dekad wprowadzały nas w gwiezdne uniwersum i robiły to na wielką skalę.
Te wszystkie lata, przeczytane książki, komiksy, podręczniki, przewodniki i rozegrane partie wpływały na znane i uznawane uniwersum w mniejszym lub większym stopniu. W 1999 roku nastał moment, kiedy Mroczne widmo ujawniło się światu. Skontrastujmy je z epizodami IV-VI w perspektywie elementu napomnianego powyżej świata Star Wars. Różnica poziomów niebagatelna, co zresztą jest jednym z powodów, dla których cenię sobie bardzo wysoko ten film, a z Nowej Trylogii uznaję go za zdecydowanie najlepszy.
Do czego jednak zmierzam? Może i Expanded Universe jest formalnie oddzielone od „kanonu”, ale czy tego Disney i my chcemy, czy też nie, jest on elementem Kanonu. Najlepsze przykłady to te trywialnie proste, zatem proszę bardzo. Może i Dziedzic Imperium jest teraz oznaczony szufladką Legends, ale filmowe Coruscant to Coruscant i nikt ani nic nie zabierze tego książce Zahna. Dowiadujemy się z filmów kim tak naprawdę są Jango i Boba jako Mandalorianie? Nie, ale doskonale wiemy i rozumiemy co to oznacza.
Jeśli jeszcze nie do końca zdajecie sobie sprawę z tego, co mam na myśli spójrzcie na wątek z newsa opublikowanego 25 kwietnia, gdzie wspomina się serial Rebels. Mowa jest tam o nawiązaniach w postaci instytucji inkwizytora, Imperialnego Biura Bezpieczeństwa i Sienar. A ileż rzeczy z EU pojawiło się w The Clone Wars? Wspomnę tylko o tym, co przychodzi mi w tym momencie z pamięci. Siostry Nocy; gatunki jak Selkath; wspominane i odwiedzane miejsca jak Dac; charakterystyka Mandalorian; symbole Republiki z TOR wraz z robotem z historii o uczniach Jedi… Jak należy interpretować fakt, że w jednym z odcinków o Wookiee pojawia się hełm neo-konkwistadora? Czy nie świadczy to o tym, że coś kiedyś, dawno dawno temu, w odległej Galaktyce faktycznie się wydarzyło?
O czym to świadczy zapewne już sami się domyśliliście. „Kanon” żyje w Kanonie niezależnie od tego, co ktoś tam sobie powie. Jest to niezaprzeczalny fakt i bez powątpiewania mogę oznajmić, że niezależnie od wszelkich twierdzeń i zapewnień tak jest i w przyszłości z pewnością będzie. Może i nie jest to stan przez zagorzałych fanów pożądany, ale nawet ci, którzy wyrażają na forach lamenty i gorzkie żale powinni znaleźć w tym fakcie pocieszenie.
Chociaż pytań dotyczących nowych realiów jest wiele, jak obecny status The Old Republic i przyszłość produktów ze stajni Fanatsy Flight Games, to dopiero wkrótce okaże się jak wielkim przemianom ulegną Gwiezdne wojny. Pierwsze odpowiedzi powinny przyjść wraz z premierą Rebels, ale myślę, że to książka Tarkin autorstwa Jamesa Luceno, specjalizującego się w łączeniu elementów EU wskaże bezpośrednio na co „nowe władze” będą pozwalać swoim współpracownikom. Do tego momentu zostało sporo czasu i uważam, że uznając perspektywę opisaną przeze mnie w tym artykule, nie mamy czego nadmiernie się obawiać.