Pierwsza wersja tego tekstu miała być dość moralizatorska i miała zaczynać się od wezwania „Ludzie, opamiętajcie się!”. Szanuję jednak to, że każdy fan jest przywiązany do naszego ulubionego uniwersum i każdy odbiera je na swój sposób, więc będę nieco bardziej delikatny. Chcę się odnieść do zbiorowej histerii, jaka ogarnęła fandom po ostatnich krokach Disneya ws. uniwersum Star Wars. Zamiast „opamiętajcie się” powiem co innego – na serio nie sądzicie, że jest ciut za wcześnie na tego typu rozpaczanie? I błagam, zanim zaczniecie hejtować, przeczytajcie cały tekst.
Zaczynając od pierwszej, najgłośniejszej sprawy – „zabicia” Expanded Universe. Przejrzałem jeszcze raz komunikat, w którym ogłoszono ten przełomowy krok i nie ma tam ani słowa o tym, że stary kanon jest gorszy i zostaje całkowicie zniszczony. Powiedziano, że w celu dania jak największej swobody twórczej autorom nowych filmów, zadecydowano, że nie będą one kurczowo trzymać się wydarzeń przedstawionych w Expanded Universe. W celu stworzenia nowego, lepiej pasującego do obecnego kierunku rozwoju marki uniwersum, zdecydowano na podział na Legends i nowe EU, zachowując szacunek dla ogromnej pracy włożonej przez dotychczasowych twórców w rozwój odległej galaktyki. Tworzony do tej pory świat NIE poszedł do kosza. Stał się równoległą rzeczywistością (za którą przecież uważany był przez szefostwo Lucasfilm jeszcze przed przejęciem przez Disneya), której część pokrywa się z nowym kanonem. Podobna sytuacja miała miejsce w innych uniwersach, np. w Marvelu, w którym wiele świetnych historii nie jest częścią głównego kanonu, a równoległej rzeczywistości. I sądzę, że wyjście to jest lepsze, niż kurczowe trzymanie się jednolitego kanonu i wywrócenie go do góry nogami. Oczywiście do momentu, w którym Star Wars, niczym Marvel, stanie się serią równoległych światów, w ramach których osobne historie lepiej traktować jako zamkniętą całość, by nie utonąć w morzu retconów i naciąganych zwrotów akcji.
Spójrzcie na to w ten sposób – teraz mamy dwa światy. Jeden, który został stworzony w epoce, w której nie przewidywano kolejnych filmów, a nawet kategorycznie zaprzeczano ich powstaniu w przyszłości oraz drugi, dopiero powstający, lepiej dostosowany do nowej, dynamicznej sytuacji. Dzięki temu, balans w budowanym przez ponad 35 lat świecie zostanie zachowany, nie będzie trzeba wywracać go do góry nogami. Zachowana zostanie jego dotychczasowa struktura i jedność, która byłaby nie do uratowania w wypadku włączenia do niego nadchodzących filmów. Na razie ogłoszono stanowczo, że nie jest planowane wydawanie nowych historii w świecie Legends. Można się łudzić, że powiedziano to na razie tylko o książkach, że może w miarę popytu te plany się zmienią, ale przecież dla masowego odbiorcy atrakcyjniejszy będzie nowy, zbudowany pod nowe filmy kanon… Cóż, nie powiem, trochę to boli. Ale nie tak bardzo, jak się spodziewałem. Dlaczego? Doczytajcie resztę tekstu.
Od wiekopomnej decyzji wielokrotnie powtarzano, że uniwersum Legends będzie bazą dla nowopowstającego kanonu. Zapowiedziano, że zachowane będą duże elementy, w tym m. in. lokacje czy frakcje. Sam nie zdziwiłbym się szczególnie, gdyby z czasem okazało się, że niektóre, zwłaszcza wcześniejsze chronologicznie elementy starego Expanded Universe przeniesiono do nowego. To zależy w zasadzie wyłącznie od autorów, którzy będą mogli odwołać się do wydarzeń z którejś z Legends. W świetle tego, że część autorów staregoEU ma pojawić się jako twórcy nowego, czuję, że scenariusz taki jest prawdopodobny. No i pamiętajmy także o tym, że część elementów rozszerzonego świata nadal istnieje w świadomości nie tylko fandomu, dlatego też przypuszczam, że nie doczekamy się (przynajmniej pełnego) uśmiercenia np. dylogii Knights of The Old Republic, które nadal są uznawane za doskonałe gry przez graczy z całego świata, o ich ponadczasowości świadczyć może także niedawny port pierwszej części KotOR na iOS. Również The Old Republic, choć nie tak potężne, jak być miało w założeniach jego twórców, nadal przyciąga olbrzymią społeczność graczy. Oba tytuły powstały dzięki pracy BioWare, obecnie będącego częścią Electronic Arts, które koordynuje gry w świecie Gwiezdnych wojen. W świetle nadchodzącego hype’u na wszystko, co gwiezdnowojenne oraz utrzymującej się popularności tych gier, sądzę, że mają szansę stać się drugim punktem wspólnym uniwersum Legends i głównego. Bo w końcu oficjalnie do Legends wrzucono dopiero parę książek…
Odnoszę też wrażenie, że ludzie całkowicie zapomnieli o tym, że dotychczasowy kanon… cóż, był niekanoniczny. Jak było już wspomniane, wielokrotnie to podkreślano. Sam Lucas nie jeden raz wspominał, że dla niego to „alternatywna rzeczywistość”. Grupa koordynująca rozwój EU podzieliła go na poziomy mniej lub bardziej kanoniczne, na samym dole umieszczając będące niegdyś jednym z głównych dzieł: komiksy Marvela, z których później czerpano niektóre elementy. Teraz tego nie będzie. Nowy kanon będzie wolny od retconów spowodowanych widzimisię twórców filmowych i innych „wyższych” dzieł. Wszystkie jego elementy mają być według zapowiedzi tak samo kanoniczne (czy będą, to już inna sprawa). Mam nadzieję, że będą jak najwyższej jakości, dostarczą nam świetnie opowiedzianych historii i dobrze nakreślonych postaci (lub nowych, równie interesujące inkarnacji starych, lubianych już przez nas bohaterów). Uważam, że jeśli tak właśnie będzie i utrzymają ten jeden, tym razem nie tylko pozornie, ale i rzeczywiście spójny kanon, może to wyjść całej marce na dobre. Owszem, utrata sporej części tego, do czego się przywiązałem, zaboli (szczerze współczuję osobom, które wydały majątek na dotychczasowe Expanded Universe i śledziły w nim absolutnie wszystko), ale może to być równie dobrze początek nowej, dobrej ery dla Gwiezdnych wojen. W końcu zaczyna dziać się coś naprawdę dużego, co ożywi Star Wars i przyciągnie do nich nowych odbiorców! Po prawie dekadzie w cieniu, w czasie której Gwiezdne wojny (z wyłączeniem kilku głośnych gier i głównie wśród najmłodszych The Clone Wars) było w sumie tylko ciekawostką dla maniaków, to uniwersum może doczekać się powrotu w wielkim stylu i co za tym idzie większych pieniędzy dla nowych elementów uniwersum. A stare, znakomite historie? Będą nadal wydawane jako alternatywna rzeczywistość. Kolejne pokolenia będą mogły się nimi zainteresować i poznać świat Star Wars ukształtowany zanim podjęto decyzję o jego gwałtownym przeobrażeniu.
By zgasić Wasze pochodnie, których żar już czuję… Naprawdę się wścieknę, jeśli „rewitalizacja” oznaczać będzie infantylniejsze podejście do tematu, masę zrobionych naprędce chałtur i znaczne pogorszenie jakości produktów serwowanych pod logo Star Wars. Wtedy faktycznie, trzeba będzie przyznać, że Disney zabił Gwiezdne wojny. Wtedy. Na razie, póki nie zobaczyliśmy, co nam zaoferuje pod swoimi skrzydłami, nie ma co oceniać. W tej chwili sądzę, że może z tego wyjść wiele dobrego, choć oczywiście, i wiele złego, jeśli tylko podejdą do sprawy za mało poważnie. Ale na razie czekam i jestem w sumie optymistyczny.
Chciałbym zwrócić też uwagę na inną rzecz głosy sceptycyzmu wobec Disneya, które pojawiły się, gdy pokazano zwiastuny Rebels. Różowa mandonastolatka i ogólny infantylny styl (nie powiem, sam byłem tą postacią zdegustowany) miałyby być dowodem na to, że Disney chce zwrócić się wyłącznie do dzieciaków. Przypomnijmy sobie jednak, jak było z innym przejętym przez Disneya gigantem, Marvelem. Seriale animowane, które powstają od czasu przejęcia, są infantylizowane w podobny sposób. Koronny dowód to Ultimate Spider-Man, serial, który łączy postać Spider-Mana z wymuszoną drużyną innych młodocianych superbohaterów i całą masą naciąganych, absolutnie zbędnych gagów. A wydawane równolegle przez Marvel Studios filmy? Jak wiadomo, od czasu przejęcia przez wytwórnię spod znaku Myszki Miki, marvelowskie ekranizacje przygód superbohaterów są na topie i co roku dostarczają dobrej, blockbusterowej rozrywki na przyzwoitym poziomie, zarówno starszym jak i młodszym. Decyzja nie wpłynęła też szczególnie na serie komiksowe, które nadal się ukazują i utrzymały przy sobie starych fanów. Mam nadzieję, że podobnie będzie w naszym przypadku.
Na zakończenie chciałbym wspomnieć o jednym, czysto pozytywnym aspekcie całej sprawy, o którym do tej pory ludzie milczeli: znienawidzona Ahsoka Tano i The Clone Wars, które klimatyczny, mroczny konflikt rozwodniło. Teraz ta inkarnacja Wojen Klonów przeszła do nowego uniwersum, pozostając poza światem, do którego się przywiązaliśmy. Światem, w którym teraz za oficjalne uznać można Clone Wars Tartakovsky’ego i stare, dobre książki i komiksy osadzone w tym okresie, na które infantylne przygody nastoletniej Torgutanki wpływu już nie mają. Jak widać, można spokojnie znaleźć dobrą stronę każdej dużej zmiany.