Weltschmerz. Dopadł mnie z całą swą istotowością i dosadnością. „Ból świata”, bo tak tłumaczy się ten niemiecki wyraz, oznacza cierpienie spowodowane zderzeniem się naszych chęci i wrażliwości z oporem materii, czyli światem. Jeśli jestem idealistą (ale nie w rozumieniu platońskim!) i nagle spotykam się z realiami, jakie panują w szarej rzeczywistości… tak, to może, a nawet musi zaboleć.
I mnie to spotkało. Do niedawna wiodłem sobie spokojne życie, aż tu nagle koniec. Wszystko poszło się paść. Wiecie, jak wyobrażałem sobie życie codzienne Wookiech, zanim nie zagrałem w KotORa? Podejrzewałem, że ci rośli i owłosieni siłacze mieszkają w niewielkich wioskach, budują prowizoryczne (z tym, że bardzo solidne) szałasy, które można szybko przenieść w inne miejsce (wszak niebezpiecznie jest przebywać dłużej w jednym miejscu), a wokół smętnej wioski stoją niewysokie mury, ale wystarczające na tyle, by w trakcie ciemnej nocy śpiących (ale czuwających!) Wookiech nic złego i mrocznego nie zaskoczyło. Wczesnym porankiem szybka pobudka i długie polowania – z których na pewno ktoś nie wróci. Na najbliższych terenach wokół wioski żadnej jadalnej zwierzyny, a jeśli już, to wielki i niebezpieczny drapieżnik. Dzielni Wookie używają tylko prostych dzid i łuków – cywilizacja jeszcze do nich nie dotarła. Jakie wiodą życie? Ciężkie i niebezpieczne! Małe dzieci nie mają czasu na wesołe zabawy – od tego, czy nauczą się przetrwać w zimnych (bo skąd ich jedwabiste futra?) lasach i niezmierzonych, pokrytych lodem równinach, zależy ich „być albo nie być”.
No dobrze, okazało się, że moje wyobrażenia (marzenia?!) nijak przystają do gry osadzonej jakieś cztery tysiące lat przed tym, jak urodził się Chewie. Jednak dotarła tam cywilizacja. Z tym się jeszcze pogodzę. Nawet nie jest źle – Wookie mieszkają w wielkich miastach-drzewach, a daleko, daleko na dole (bo drzewa muszą skądś wyrastać) mieszkają potworne kreatury. Im niżej, tym gorsze. Z tym, że wersja ta, jak i jeszcze np. historia, którą przedstawiał komiks Deep Forest, była dla mnie w pełni do zaakceptowania: polowania, polityka, zniewaga = wojna. Co prawda, wolałem swoje wyobrażenia, ale jakoś nie protestowałem.
Aż tu nagle okazuje się, że życie codzienne Wookiech to… różowo-jednorożcowa sielanka, że aż mi treść żołądka niechybnie pod gardło podchodzi. Pytacie, zaciekawieni moją reakcją, na czym dokładnie mija dzień Wookiem? Dziecko skocznie i wesoło sobie podryguje, jakoś tak niczym się nie przejmując, ale za to bawiąc się odpicowanym modelem X-winga (ależ te myśliwce popularne!). Posprzątana kuchnia wygląda jakby ją najdroższy projektant wyśnił. W nieskazitelnie czystym pokoju duże regały z dokładnie poustawianymi książkami i fikuśnymi figurkami, milutkie kwiatuszki w doniczkach, przytulne fotele i wygodne krzesła, cieplutki kominek, przy którym można ogrzać wilgotne futerko (choć nie wiem, po co ogrzewać, kiedy nad Kashyyykiem słońce nigdy nie zachodzi, tak tam jest miło!). Mały Wookie podjada smaczne ciasteczka z wielgachnej miski, a jego matka (ubrana w słodki fartuszek! sic!) karci go za to i jeszcze każe wynieść śmieci. Co potem? Oglądanie trójwymiarowej telewizji i kontaktowanie się z Luke’em (który nomen omen wygląda jak Ken od Barbie) za pomocą super tajnego urządzenia ukrytego za rozsuwanymi szafkami.
Następnie? No cóż, trzeba przygotować obiad, więc pani domu (pfu? Wookie panią domu?!) ogląda sobie program kulinarny prowadzony przez czteroręką kosmitkę (którą zresztą gra facet) i radośnie gotuje, wyraźnie podekscytowana! Obowiązkowo trzeba także urządzić sobie podwieczorek z jakimś gościem (najlepiej rasy ludzkiej, bo nikogo innego w galaktyce nie ma), który przynosi prezenty: smakołyki, zabawki dla dziecka czy inne drobiazgi dla nieco starszych członków rodziny. Widok zachwyconego dziadka-Wookiego jest naprawdę bezcenny. Oczywiście, bezcenny dla mojego psychoanalityka. Przyzwoitość i cenzura nie pozwala mi podać wyraźnie powodu, więc zachęcam każdego do osobistego doświadczenia tego na sobie (ale ostrzegam ludzi o delikatnych nerwach). A co się robi po udanej zabawie w szerokim towarzystwie? Wtedy przychodzi pora na niezapowiedzianą (czyżby? pewnie wysłano im zaproszenia) inspekcję (jakże groźnych!) imperialnych. I jak to imperialni, zamiast pilnować podejrzanych, wolą oglądać sobie holonetowe rock-teledyski, kiedy rebelianci spiskują (ach ci głupiutcy imperialni). Swoją drogą, wiedzieliście, że rock w odległej galaktyce jest równie popularny co w naszej? Bardzo chciałbym usłyszeć kilka kawałków Ewoklicki! I na bogów, może jeszcze growlujący Wookie? Wszak ich narządy mowy są do tego naturalnie predyscynowane! Albo jeszcze gungański rapcore!
Oh! I kiedy tak mili goście dokonują penetracji naszego milutkiego gniazdka, trzeba czymś zająć dziecko! Zawsze można mu puścić bajkę o naszych rebeliantach (tak, tych rebeliantach, których szuka Imperium) na czymś w rodzaju iPhone’a z lat siedemdziesiątych. Obowiązkowo w kreskówce musi pojawić się Boba Fett na dinozaurze (… dinozaurze? Tak!). Ciekawym akcentem w fabule animacji jest usypiający wirus. By zarażony nie umarł, trzeba powiesić go do góry nogami (…?). Pościgi, eksplozje, pomocny Boba… brakuje jeszcze tylko ładnej, wydekoltowanej kobiety!
Po dobranocce przychodzi pora na odległo-galaktyczną wersję programów Adama Słodowego Zrób to sam (średnio starsze pokolenie wie, o czym piszę), tylko że nasz prowadzący był lepszy, bo się jakoś tak nie wyłączał sam z siebie. Po chwili majsterkowania małemu Wookiemu udaje się… ale o tym za chwilę. W międzyczasie imperialni oglądają sobie imperialny program z imperialnej ramówki rekomendowany przez Imperium, a tam… radosna piosenka śpiewana sobie przez interesująco wyglądającą artystkę! Łowcy nagród, szumowiny i mordercy też potrafią się dobrze bawić! I właśnie w tym momencie, gdy emisja się kończy, a romans wisi w powietrzu, imperialni dostają sygnał do powrotu, pochodzący z bazy…? Nie! To właśnie mały Wookie (z technicznymi informacjami zdobytymi z programu telewizyjnego) skonstruował komunikator, przez który nabrał tych złych w białych zbrojach! Happy end! Udało się, Imperium pokonane! Ale nie! Oficer kazał zostać jednemu ze swych podkomendnych… Tak, z pewnością obaj mieli jakiś defekt intelektualny, jeżeli nie zauważyli, że samotny szturmowiec w domu pełnym Wookiech… to bardzo niedobry pomysł! No i intryga się wydaje, szturmowiec już ma dopaść małego i… reklama. No tak, ale ostatecznie wszystko kończy jak się kończy, tzn. szturmowiec dostaje po głowie. Ale nie ma się o co martwić! Przecież nikt nie zauważy zniknięcia jednego żołnierzyka i nikt nie odkryje, że sygnał był fałszywy! Zwyczajny człowiek by uciekł, zaszył się gdzieś, ale nie Wookie! Ci zostają w domu jakby nigdy nic!
„Zaraz, zaraz! O czym on mówi? Skąd te informacje? To są jakieś bzdury!” Kochani, to w ogóle nie są bzdury! Znaczy w sumie są, ale nie jest to produkt mojej zdegenerowanej wyobraźni. Co więcej, nawet nie musiałem twórczo się wysilać, by wytworzyć paszkwilowy i wydawałoby się satyryczny obraz rodziny Wookiech. Ha, a oglądał ktoś Star Wars: Holiday Special? Czy to jest kanon? Nie wiem, ale mam nadzieję, że razem z kasacją całego EU i to poszło na śmietnik historii.
Ale jak się ta historia kończy? Nie, nie zdradzę zakończenia! Choć pozwolę sobie uchylić rąbka tajemnicy – wszyscy Wookie to komuniści; oglądając, zwróćcie uwagę na kolor ubrań… ubrań? To Wookie chodzą w ubraniach? Tak, ale tylko w niedziele, w dzień święty, a tak hasają nago, bo kto by się przejmował. Drugi sekret: Carrie Fisher potrafi śpiewać. Serio.
I obiecana niespodzianka dla wytrwałych. Facet, który wypowiedział się o tym pięknym filmie o wiele zabawniej, sensowniej i w ogóle lepiej niż ja, ale czyni to za pomocą słów, których tutaj używać nie mogę, ekspresji, której na piśmie oddać nie umiem oraz inteligencji, której mi brak. Zachęcam.
PS. Socjologowie zajmujący się historią reklamy mogą bardzo dużo się dowiedzieć z tego filmu (tak, reklamy nadawane w trakcie filmu!). Co prawda mniej w nich akcji, ale ich poziom jest częstokroć znacznie wyższy od samego filmu, nie wspominając już o świetnych pomysłach produktów (np. reklama gaci)!