Nadiru: No i proszę, doczekaliśmy się pierwszego odcinka, który kończy się słowami „to be continued”! I dzieje się to w dobrym momencie. Początkowo sądziłem, że Empire Day będzie tylko epizodem rozwijającym postać Ezry, wprowadzającym nas w jego przeszłość, tymczasem dostaliśmy coś więcej. Trzeba przyznać, że twórcy wiedzą, jak wyważyć opowiadanie historii – odcinki z różnych powodów ważne i skupione na akcji oddziela od siebie zwykle dwa epizody wolniejsze, poświęcone poszczególnym bohaterom Rebels. Empire Day trafiło idealnie w cel.
Siódmy odcinek serialu stoi na smaczkach. Co by nie powiedzieć, widok czerwonych lampasów na kombinezonie elitarnego pilota TIE Fightera – oczywiście tytułowanego baronem – wywołał u mnie szeroki uśmiech. Podobnie, jak zastosowanie „paradnej” wersji Marszu Imperialnego, czy przegląd imperialnych maszyn. Poza tym, Empire Day ogólnie prezentuje się nieźle, właściwie typowo dla Rebels: niczego sobie strzelaniny, odrobinka humoru, pościgi, fajne dialogi, ale też dużo głupich szturmowców i wrażenie pustki na ulicach. Smaczki sprawiają jednak, ze ocena idzie zdecydowanie w górę, a w moim wypadku oznacza to solidne 8/10.
Cathia: Jak nie lubię odcinków zakończonych planszą „to be continued”, tak w tym przypadku ma to sens. Jeśli by próbowano upchnąć wszystkie wydarzenia w jeden 20-minutowy epizod, nie skończyłoby się to dobrze, tymczasem w ten sposób dostaliśmy naprawdę dobry kawał historii, która miała sensowny początek, rozkręciła się właściwie, a w tak zwanym międzyczasie mieliśmy jeszcze chwile oddechu, zwłaszcza jeśli chodziło o przeszłość Ezry.
Poza tym, powiem szczerze, że podoba mi się to, co widzę – zaczyna się naprawdę coś dziać coś, co wygląda na ciekawy fragment większej całości. Mam tylko nadzieję, że Inkwizytor ma naprawdę powód, by znaleźć się na tej małej planetce, a nie nakazuje mu to tzw. opkowy imperatyw narracyjny. Nawiązania, podobnie jak u Nadiru, wywołują u mnie bardzo szeroki uśmiech na twarzy. Ach, ten cudowny Marsz Imperialny – nie ma, po trzykroć nie ma lepszego motywu muzycznego! Moja ocena 8/10.
Johnny: Potrzeba było anielskiej wręcz cierpliwości, ale po masie tandety, Rebels w końcu zaczyna prezentować sobą jakiś poziom. Przede wszystkim nareszcie jest tutaj jakieś wprowadzenie i ukazanie, że poza Lothalem istnieje jeszcze świat, akurat szykujący się do świętowania rocznicy powołania obecnego ustroju politycznego. Z związku z tymże, na doskonale znanej nam planetce mamy do czynienia z uroczystą paradą, która niestety stanowi największy bubel tego odcinka – teatralność, nadzwyczaj kameralna parada i beznadziejnie przerobiony Marsz Imperialny strasznie mnie zdenerwowały, ale szczęśliwie dalej jest już lepiej.
Bohaterowie nareszcie są zmuszeni do improwizacji – nie wszystko idzie zgodnie z ich planem, a Imperium w końcu pokazuje, ze nie pracują dla niego jedynie skończeni idioci. Wszystko nadal jest przedstawione w formie przestępnej dla targetu serii, ale przynajmniej nie razi to taką naiwnością.. Wreszcie, rzucono odrobinę światła na przeszłość głównego bohatera, a kiedy sprawa nabierała rumieńców spotkaliśmy się z nad wyraz zaskakującym „to be continued”. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kolejny odcinek nie zaszkodzi historii zapoczątkowanej przez ten odcinek, który mogę spokojnie ocenić na 7/10.
Kaelder: Zgadzam się z przedmówcami, że Empire Day jest całkiem świeżym powiewem dla Rebelsów, aczkolwiek cliffhanger potrafi być niekiedy irytujący, zwłaszcza, gdy przed widzem jest drastyczny zwrot akcji. Nie da się jednak ukryć, że imperialne święto zorganizowano w sposób ciekawy, acz mocno inspirowane propagandą hitlerowską. Mamy teatralne gesty, Marsz Imperialny charakteryzujący doskonale Imperium i prezentację wspaniałych osiągnięć jedynie słusznej władzy. Zdziwiło mnie jednak zebranie wszystkich najważniejszych złych t.j. Pani Minister, Inkwizytora i Agenta w jednym miejscu. Rozumiem, że jest to święto, ale czy konieczne było umieszczenie ich wszystkich na jednej planecie?
Misja naszych bohaterów z pozoru łatwa, prosta i przyjemna, przybiera nieoczekiwanego obrotu, gdy Ezra zaczyna okazywać swój niepokój. Stopniowo dowiadujemy się nieco na temat jego rodziców, bliskiego przyjaciela rodziny oraz planów Imperium dotyczących planety. Przyznam szczerze, że jestem wyjątkowo ciekaw, jak zostanie rozwinięta ta historia i czy Ezra dowie się prawdy o tym, co stało się z jego rodzicami. Mamy tajemnicę, ukazanie święta, nowy myśliwiec, tylko ograniczanie się do jednej planety i nagromadzenie tylu antagonistów wydaje się być irytujące. Ogółem jednak daję 8/10, bo widzę tu szansę ogromną na rozwój serii.