Opowiem Wam historię mojego kolekcjonerstwa. Ale krótko, bo nie jest to historia ważna sama w sobie, a zaledwie przyczynek do dalszej dyskusji, do której już teraz zapraszam.
Kiedyś, na początku lat 90., w czasach wybuchającego polskiego kapitalizmu, miałem jedną kolekcję. Wtedy nie zbierało się kart z Pokemonami, ani nawet Tazosów (bo to pieśń przyszłości), tylko historyjki z gumy Kaczor Donald, albo obrazki samochodów z balonówki Turbo. Nieliczni fani Gwiezdnych wojen zbierali wycinki na temat ich ulubionych filmów i wklejali je do zeszytów. Kiedy Amiga lub Atari było największym marzeniem każdego małego geeka (choć nikt jeszcze nie wiedział, że to się tak nazywa), ja zbierałem puszki po napojach gazowanych. Wtedy na naszym rynku było sporo niewielkich producentów rozmaitych „podróbek” coli czy innych słodzonych napojów, zatem istniała spora różnorodność kolorowych aluminiowych opakowań, nie tylko Pepsi i Coca-Cola. Ale kolekcja kolekcją… Wiecie, co było jednak w tym najstraszniejsze? Odkurzanie!
Kiedy widzę u kogoś poustawiane na półce figurki, z ich malutkimi mieczami świetlnymi czy blasterami w rękach, przypomina mi się moja własna kolekcja puszek po napojach. Stoją na półce i się kurzą. Każda kolekcja ma dwa cele istnienia. Po pierwsze, aby cieszyć oko właściciela. Po drugie, by pokazać właścicielowi i jego gościom pewną wspaniałość. Ile razy człowiek chwalił się: „Zobacz, mam taką puszkę od napoju z Francji!” i stanowiło to wstęp do fajnych opowieści. Istotny jest nie tylko sam przedmiot, ale historia, którą opowiada. Bo jeśli jej nie ma, to przedmiot tylko zbiera kurz, a gwarantuję, że jest pewna niewielka różnica pomiędzy puszkami a figurkami. Puszki po napojach mają mniej szczegółów – zatem łatwiej jest je oczyścić. A jak wytrzeć z kurzu figurkę, która ma malutkie rączki, malutkie blasterki i malutki nosek na mikro twarzy? Bez pędzelka się nie da!
Po co to robisz?
Po co kolekcjonujesz figurki? Dlatego, że wszyscy kolekcjonują? Dlatego, że Ci się podobają? Bo ja zupełnie nie rozumiem ideę zbierania figurek, które można kupić w większości sklepów z zabawkami. Oczywiście zupełnie innym przypadkiem jest to, kiedy zbiera się figurki w jakiś sposób unikatowe, choćby takie, które już nie wychodzą – na przykład z serii z lat 80. ubiegłego wieku albo polskie podróbki z czasów PRL. To jest kolekcja, która jest dla mnie zrozumiała. Ale zbieranie figurek, które można kupić w każdym sklepie z zabawkami jest bez sensu, bo takie nie niosą ze sobą żadnej historii.
Czasem, aby uchronić swoje figurki przed zniszczeniem i zwiększyć ich wartość, nie wyjmuje się ich z opakowań. Ma to na celu, oczywiście, tzw. zachowanie stanu „mint” produktu, czyli – fabrycznie nowego. Co chwile słyszy się o przedmiotach kolekcjonerskich, które na aukcjach internetowych osiągają zawrotne ceny i pisząc „przedmioty kolekcjonerskie” nie mam na myśli popiersia z czasów hellenistycznych ani płótna pędzla Pabla Picassa. Ktoś sprzedaje PlayStation w pudełku edycji kolekcjonerskiej (których pojawiło się np. kilkaset na cały świat) i dostaje za nią kilkukrotność jej początkowej ceny, a ktoś inny figurkę Obi-Wana z limitowanej edycji dostępnej tylko w Japonii. Dorwanie takiego rarytasu już samo w sobie jest niezłym sukcesem, a dorwanie go w wersji nieodpakowanej, z fabryczną folią na pudełku jest rarytasem podwójnym. I tylko budowanie takich kolekcji i dodatkowo trzymanie ich w fabrycznych opakowaniach ma sens.
Co zbierać?
Spójrzmy prawdzie w oczy: nie będziesz miał (miała) wszystkich starwarsowych figurek, jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne. No chyba, że masz rodziców milionerów. Zresztą – nawet jeśli masz, to lepiej wydać te pieniądze na coś, co jest wartościowe. Na kolekcję, owszem, ale na taką organizowaną z głową, a nie na wszystkie figurki Star Wars aktualnie znajdujące się w pobliskim sklepie, bo to mija się z celem. Takie figurki będą niczym więcej, jak właśnie zbieraczem kurzu.
Upatrz sobie jedną serię figurek i postaraj się znaleźć wszystkie. Poszukaj takich, które można zamówić przez internet, a które są niedostępne w Polsce – będą miały od razu większą wartość, a ty będziesz dumny, że masz coś, co zdobyłeś z trudem.
Bo trud i poświęcenie jest najważniejsze
Powiedzmy sobie szczerze. Wartość ma to, w co się włożyło wysiłek aby to zdobyć. Kolekcja muszelek? Tak, ale pod warunkiem, że nie kupiliśmy worka muszelek przez Internet, ale każdą z nich przywieźliśmy z dalekiego wyjazdu – z plaż na całym świecie. Podobnie z autografami. Kupowanie na ebayu podpisów aktorów ze Star Wars nie ma sensu. Jeśli samemu Ci się uda taki zdobyć, to zupełnie inna sprawa. Za każdym elementem kolekcji musi stać jakaś historia. Założę się, że fani, którzy w latach 90. zbierali gwiezdnowojenne wycinki z gazet i wklejali je do klasera, mają teraz całą masę opowieści z nimi związanych: chociażby banalne „A to jest kawałek z niemieckiej gazety, którą przywiózł tata, jak był w delegacji – zobacz jakie to kolorowe!”
Powtórzę jeszcze raz. Róbcie coś, co ma wartość. Budujcie kolekcję, która coś ze sobą niesie i jest dla Was ważna. Nie twierdzę, że musicie zbierać tylko rzeczy, które kosztują masę pieniędzy i potem, z czasem, tylko zwiększają swoją wartość. Wtedy bardziej opłaca się inwestowanie w stare samochody. Musicie zbierać coś, co będzie wiązało się z jakąś opowieścią. Na pytanie: „Wow, skąd masz tę figurkę?”, odpowiedź powinna być interesująca, a nie brzmieć tylko „Poszedłem do sklepu na dół, a tata dał kasę”.
Kolekcje buduje się latami. Zbierajcie z głową to, co chcecie, a nie to, co Wam wpadnie w ręce. I nie pozwólcie kolekcji zarosnąć kurzem na półce.