Krzywy: Do komiksów Star Wars jestem mniej przywiązany, niż do powieści, i tak naprawdę to nie umiem z zamkniętymi oczami wymienić tego najważniejszego. Republici nadrobiłem na długo po ukazaniu się prequeli, a razem z tą serią pominę świetny komiksowy KotOR i oderwane od reszty chronologicznie Legacy. Wybieram więc coś spoza głównego nurtu i wymienię tutaj… Star Wars Infinities. Te 12 zeszytów – po cztery na każdy film – opowiada na pytanie, jak potoczyłyby się losy bohaterów Oryginalnej Trylogii, gdyby coś poszło nie tak. W humorystycznej kontynuacji Nowej nadziei autorzy pokazują odległą galaktykę, w której torpedy Luke’a nie zniszczyły Gwiazdy Śmierci. W drugiej serii dowiadujemy się, jak potoczyłyby się losy Rebelii po tym, jak Han Solo nie uratowałby Luke’a na Hoth w pamiętnej scenie z Imperium kontraatakuje, a ostatni komiks pokazuje nam, co by się stało, gdyby ratunek Hana z rąk Jabby nie poszedł zgodnie z planem. Jak dla mnie to istne perełki, które przebijają nawet mangowe adaptacje epizodów.
Dark Dragon: Uwielbiam pozycje komiksowe i bardzo ciężko mi zdecydować się na jeden „najważniejszy”. Zacznijmy od tego, że bardzo wysoko cenię sobie serię Opowieści: historia Yaddle, Cienie i Światło, który wspaniale łączy się grą Knights of the Old Republic i np. żywoty Boby w Być Bobą Fettem. Jednak komiks, który najbardziej zapadł mi w pamięć to Wskrzeszony. Tutaj możemy zobaczyć walkę Dartha Vadera i wskrzeszonego Dartha Maula (jeszcze przed „wskrzeszeniem” tej postaci w The Clone Wars). Czego Vader mógł nienawidzić na tyle mocno by wygrać z Maulem? Siebie samego moi drodzy – zmusza to czytelnika do refleksji, nieprawdaż?
Yako: Chyba podobnie jak Krzywy jakoś szczególnie nie pałam miłością do komiksów. Może to lata mlodości, kiedy to o kolejne komiksy z Supermanem czy Batmanem było trudno, czy też dlatego, że w Polsce lat 90. istniały przede wszystkim Kaczory Donaldy i Kajko i Kokosze. Druga kwestia, to cena komiksów, która nigdy mi nie leżała. Nawet Mandragora, która próbowała sprzedawać zeszyty komiksów za 5 zeta raczej mnie zniechęciła do konceptu, niż zachęciła. Bo komiks Mandragory, który był trudno dostępny (więc niełatwo upolować kolejny zeszyt i skompletować historię) był jednocześnie tak cienki, że „pękał” w siedem minut (kiedyś liczyłem!) to wydawało mi się zmarnowanymi pieniędzmi. Ale oczywiście i wśród komiksów jest coś, co darzę wielką sympatią. Jest to Dark Empire wydany przez TM-Semic w 1997 roku na fali popularności Edycji Specjalnej Oryginalnej trylogii. Wydane zostało 6 zeszytów z 9 składających się na całą historię. Nie rozumiałem, czemu kolory były takie dziwne (nienaturalne), ale Niszczyciele Światów, E-wingi i Luke Skywalker po Ciemnej Stronie wraz ze sklonowanym Imperatorem to było coś! Historia na miarę filmów pokazała mi dobitnie, że komiksy to nie tylko Kaczor Donald.
Cathia: Oj, to ja powędruję nieco dalej wstecz. Mam dwie ulubione serie – Dark Lords of the Sith oraz The Sith War. To był moment, w którym poznałam jednego z moich najukochańszych starwarsowych bohaterów – Exara Kuna i pokochałam go miłością prawdziwą (W poszukiwaniu Jedi chyba jeszcze nie podawało jego imienia i przedstawiało go jako „mężczyznę spowitego mrokiem”), to był również moment, w którym mogliśmy sięgnąć do tych legendarnych czasów, kiedy to rycerzy Jedi było mnogo a mnogo. Oczywiście, część fabuły jest nieco naiwna, jednak tak naprawdę niewiele można wymienić komiksów, które takowej nie posiadają. Te serie na zawsze ukształtowały moje postrzeganie Jedi i Sithów.
Jedi Nadiru Radena: Jeśli prawdą jest, że pierwszy komiks jest najważniejszy, to wyjdzie mi stąd, że musi to być… Związek. Były to wczesne lata mojego fanowstwa. O komiksach gwiezdnowojennych słyszałem, ale żadnego nie czytałem, aż pewnego dnia wpadła mi w łapki ta specyficzna pozycja, o ślubie Mary Jade i Luke’a Skywalkera. Choć wspominam ją z rozrzewnieniem, muszę przyznać, że do najwybitniejszych nie należy, tak pod względem fabuły, jak i kreski. Ale to, co sprawia, że tak mi się spodobał, to fakt, że w Związku przewija się tyle postaci znanych mi wyłącznie z książek Stackpole’a (scenarzysty komiksu) i Zahna. Innymi słowy, pokazał mi on, że komiksy stanowią ważną i integralną część Expanded Universe. To odkrycie sprawiło, że potem zacząłem sięgać po pozostałe tytułu. Tym samym Związek, choć pierwszy – a może dlatego, że pierwszy – musi być najważniejszym moim komiksem Star Wars.
Marik Vao: Choć daleko jej do najlepszych komiksów, jakie oferuje Expanded Universe (bo o przeciętniakach z nowego kanonu chyba nie warto nawet wspominać), to Obsesja na zawsze zostanie w mojej pamięci. Historia jest dość prosta i rozkręca się dopiero pod koniec serii, ale cóż to było za zakończenie! Taką Ventress chciałbym zapamiętać i nie wybaczę The Clone Wars, że dokonało takiej masakry tej postaci, w której tkwił duży potencjał. No i miło było zobaczyć Obi-Wana w roli innej, niż chłodnego i racjonalnego Jedi. Słowem, warto przeczytać, choć obiektywnie nie jest to rewelacyjny komiks.
Kaelder Dherven: Osobiście skłaniam się ku kilku seriom. Na pewno Dark Lord of the Sith i Jedi vs Sith z racji przedstawienia wydarzeń rozgrywających się przed tym, co zdążyliśmy poznać z filmów, ukazania nietuzinkowych bohaterów oraz interesujących smaczków wywołujących natychmiastowy okrzyk radości. Ciężko mi jest też zapomnieć o trzymającym w napięciu Jango Fett: Open Seasons, który świetnie objaśnia motywy stojące za nawiązaniem współpracy łowcy nagród z Dooku przy tworzeniu armii klonów. Ostatnia seria to Karmazynowe Imperium fabularnie skupiona na losach lojalnego gwardzisty imperialnego Kir Kanosa, który zostaje zdradzony przez swego towarzysza Carnora Jaxa. W tle trwającej walki pomiędzy siłami Nowej Republiki a tym, co pozostało z Imperium po śmierci ostatniego z klonów Imperatora, poznajemy nie tylko sylwetki i tożsamość niektórych z elitarnych przybocznych Palpatine’a, ale też odkrywamy dalsze losy głównego bohatera. Jest tu akcja, piękna kreska i co najważniejsze klimat. Te serie może nie zapoczątkowały moją miłość do Gwiezdnych wojen, lecz z pewnością ją umocniły w przez następne lata.
JediPrzemo: Osobiście nigdy nie byłem wielkim fanem komiksów Star Wars. Legendarne Dark Empire okazało sią dla mnie strasznym rozczarowaniem; cenię je za wkład w rozwój odległej galaktyki, ale historia i kolorystyka były straszne. Na szczęście kilka lat później poznałem serię Dziedzictwo. Na początku byłem zagubiony, bowiem nagły przeskok o 80 lat naprzód względem ostatniej książki postawił mnie przed całą gamą zmian, na które nie byłem przygotowany, jednak szybko się otrząsnąłem i wsiąkłem w historię Cade’a Skywalkera. O dziwo, spodobała mi się dużo bardziej niż Rycerze Starej Republiki (nawet mimo obecności Revana!), głównie przez zmiksowanie dojrzalszego podejścia do czytelnika ze znanymi nam nawiązaniami. Jedyny minus, jaki dostrzegam to wygląd pojazdów kosmicznych, które kompletnie mi się nie spodobały. Te pozycje są dla mnie najważniejsze, bowiem przywróciły mi one wiarę w komiksy Star Wars i tak naprawdę to po Dziedzictwie się w nie wgryzłem.
Taraissu: Wskazać tylko jeden istotny tytuł to trudna sztuka, nawet jeśli nie jest się specjalnym miłośnikiem komiksów. Gdy byłam nastolatką moją uwagę zwróciła manga, a że były to czasy, gdy na polskim rynku nikt takich rzeczy nie wydawał, pozostawało oglądanie obrazków. Z czasem przestał mnie interesować sam gatunek, ale nawyk „patrzenia” pozostał. Pewnie dlatego nawet najlepsza historia, w kiepskiej (nieciekawej) oprawie graficznej, nie ma u mnie szans. Próbując wytypować konkretny komiks Star Wars, pomyślałam o takich tytułach jak: Cienie i Światło czy seria Obsesja. Jednak komiks, który jest dla mnie najważniejszy to Unseen, Unheard czyli Niewidziani, niesłyszani z Visas Marr i Darthem Nihilusem. Historia czarno-biała, co czyni ją wyjątkową na tle innych komiksów, zawsze przyprawia mnie o ciarki na plecach. Ma niesamowity, kameralny klimat, jest krótka i nieprzegadana. Fabularnie nawiązuje do rewelacyjnej gry KotOR II i czasów Starej Republiki, które bardzo, bardzo lubię. Zresztą jako wieloletni członek 501 Legionu, wcielający się w postać Visas Marr, chyba nie mogłam wybrać innego tytułu.