Jedną z moich miłości oprócz Star Wars (i narzeczonej, która nie darowałaby mi jakbym w tym momencie tego nie powiedział) jest serial Battlestar Galactica. Dla niewtajemniczonych, w wielkim skrócie: stworzone przez ludzki gatunek zamieszkujący 12 kolonii w odległej przestrzeni kosmicznej roboty zbuntowały się i urządziły ludziom nuklearny holokaust. Przeżyło około 50 000 istnień, które zgromadzone na pozbawionych broni statkach podróżują pod ochroną wycofanego ze służby okrętu wojennegoGalactica. Flota ta szuka nowego domu, próbując uciec od robotów, którym w międzyczasie udało się osiągnąć technologię umożliwiającą przybranie ludzkiej formy.
Nie ukrywam, że są w tym serialu elementy, które chętnie wplótłbym do świata Star Wars. Przez pierwsze dwa sezony (jest ich łącznie cztery) akcja koncentruje się na paranoi, kto tak naprawdę spośród załogi Galaktiki jest robotem, który chce doprowadzić do zagłady ludzkiego gatunku. Modeli tych maszyn jest łącznie dwanaście, więc jest w czym wybierać. Chciałbym w Star Wars zobaczyć prawdziwy bunt robotów na skalę galaktyczną. Choć w Expanded Universe wątki takie były poruszane (jak na przykład historia IG-88) to nikt nie zdecydował się opisać prawdziwej wojny z maszynami.
Inną rzeczą, której Star Wars mogłoby się nauczyć od Battlestar Galactica jest głębia psychologiczna postaci. Wiadomo, że w jednym przypadku mamy do czynienia z serialem, a w drugim z filmem, w którym zwyczajnie na to brakuje czasu, ale miło by było zobaczyć przykładowo prawdziwą walkę wewnętrzną. Coś takiego widać, gdy komandor Adama musi kogoś ukarać, a wcale tego nie chce. Nie spoilerując, takich dylematów jest więcej, jak chociażby wybory prezydenckie, czy kwestia legalności aborcji. W Star Wars niczego takiego nie widzieliśmy, Anakin jest człowiekiem Palpatine’a od samego początku Zemsty Sithów, nie przeżywa żadnego kryzysu moralnego. Zaatakować Windu? Spoko. Zabić dzieci? Nie ma problemu. Wysiec przywódców Separatystów? Już się robi. Scena, gdy Anakin i Padmé patrzą jednocześnie przez okna jest super, ale Skywalker doskonale wie, co musi zrobić i nie ma z tym żadnego problemu. Niby się waha, próbuje przekonać Windu, ale jakoś bez przekonania. W chwili wskakiwania do śmigacza, podświadomie wie, że już dokonał wyboru. Może to kwestia aktorstwa Christnensena, ale nie kupuję tego.
W Gwiezdnej Sadze brakuje mi jeszcze pokazania głównych bohaterów jako zwykłych ludzi. Zawsze mamy do czynienia z posągami z marmuru i brązu. Nawet Han Solo stał się odpowiedzialnym dowódcą, choć był najbliżej normalności ze wszystkich. Wszyscy są wielkimi ludźmi, którzy bez wahania decydują się na walkę. Brak tu osobistych poglądów, czy niechęci do niektórych działań. Tak trzeba i tyle, nikt się nie zastanowi jednak dlaczego. Doskonałym przykładem z Battlestara jest tu postać Gaiusa Baltara, która jest przez wszystkie odcinki bardzo niejednoznaczna.
Choć są to dosyć odmienne rzeczy, to uważam, że Star Wars mogłoby zyskać, gdyby Disney zdecydował się wprowadzić te elementy do nowych filmów. Smutne jest to, że drugi i trzeci element było widać w Expanded Universe, ale może ktoś kiedyś pójdzie po rozum do głowy i wykorzysta jego potencjał.