Comic-Con w San Diego jest od zawsze mrocznym przedmiotem pożądania wielu fanów i przyznam szczerze, że wielką nienawiścią darzyłam swojego czasu bohaterów Teorii wielkiego podrywu, którzy pocieszali się, że nie mają może szczęścia w życiu osobistym, ale zawsze mogą pojechać na Comic-Con. No cóż, nie należę akurat do tych szczęśliwców, choć znam kilku takich, pozostają mi jedynie panele, które – dziękować bogom – dosyć szybko znajdują się w sieci.
Nie da się ukryć, że gorącym tegorocznym tematem jest premiera The Force Awakens, wszyscy fani czekali z olbrzymią niecierpliwością na panel poświęcony Gwiezdnym wojnom. Wiadomo, za dużo się człowiek na nim nie dowie, ale może uda się cokolwiek pomiędzy wierszami wyczytać.
Tegoroczne spotkanie z fanami poprowadził Chris Hardwick, doświadczony gospodarz wielu programów oraz aktor, a na scenie pojawili się Kathleen Kennedy, J.J. Abrams, Lawrence Kasdan, John Boyega (Finn), Daisy Ridley (Rey), Oscar Issac (Poe), Adam Driver (Kylo Ren), Domhnall Gleeson (generał Hux), Gwendoline Christie (Kapitan Phasma) oraz Wielka Niezapomniana Trójca: Carrie Fisher, Mark Hamill i Harrison Ford. Nie mogę jednak odżałować tego, że ci ostatni pojawili się pod sam koniec panelu, acz zapewne inaczej cała uwaga fanów skupiłaby się na nich.
Jednak po kolei! Początkowo na scenę weszli tylko Kathleen Kennedy, J.J. Abrams i Lawrence Kasdan (po raz pierwszy w życiu na Comic Conie) i z pewną niechęcią muszę powiedzieć, że był to chyba najnudniejszy element tego panelu. Oczywiście, nie obyło się bez zapewnień, że Kennedy i Abrams zdają sobie sprawę z tego, że tworzą legendę, że są fanami i starają się, by jak najlepiej opowiedzieć historię i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że było to straszliwie sztucznie, bo na myśl przychodził mi J.J., opowiadający to samo kilka lat temu fanom Star Treka. Nie przeczę, może być fanem obu tych uniwersów, jednak słowa były niemal dokładnie identyczne. I choć doskonale wiem, że na tym etapie nie mogli zdradzić zbyt wiele, opowieści o tym, jak dobrze się siedzi i pisze scenariusz na najlepszym planie świata, czyli na mostku gwiezdnego niszczyciela, na tym etapie nie są tym, czego fani oczekują. Szczęśliwie, dostaliśmy też coś miodnego – na scenę wkroczył Baba Joe, jeden z obcych zbudowanych specjalnie dla EVII, podkreślający jeszcze to, co już o nowych Gwiezdnych wojnach wiemy – CGI nie zdominuje filmu! To było naprawdę niesamowite, sterowany przez pięciu animatorów stwór przechadzał się po scenie, uśmiechał do reporterów i sprawił, że na moim ekranie jeszcze raz zagościła magia. Nic dziwnego, za stworzenie setek podobnych istot odpowiedzialny był Neil Scanlan, laureat Oscara.
Zaraz później oddano głos fanom. Pierwsze pytanie zadał Batman! Tak, wiem, Batman pytający o Gwiezdne wojny– to może się zdarzyć tylko na Comic-Conie! Zapytał, skąd J.J. czerpał inspirację, a odpowiedź, przyznam, była dosyć interesująca – „Piszę, co wydaje mi się właściwe.” No cóż, szczęśliwie J.J. towarzyszył w tym pisaniu Lawrence Kasdan i chyba jednak nie pozwoli mu skiepścić historii naszych ulubionych postaci. Inne pytanie dotyczyło filmów i odpowiedziała na nie Kathleen Kennedy. Potwierdziła, że trylogia VII-IX będzie opowiadać jedną historię, natomiast stand alone’y to pojedyncze epizody, czyli utwierdziła mnie w przekonaniu, że strategia Disneya w przypadku Star Wars jest identyczna jak w przypadku Marvela i nie wiem, czy mnie to cieszy. Kathleen zdradziła również, że za trzy tygodnie Gareth Edwards rozpoczyna zdjęcia do Rogue One.
To był moment, kiedy przed wejściem obsady twórcy podzielili się z widownią filmikiem zdradzającym kulisy pracy nad EVII. Powiem tyle – jeśli będzie to wyglądało właśnie tak, będzie dobrze. Zresztą, zobaczcie sami!
Tuż potem na scenę weszli John Boyega, Daisy Ridley oraz Oscar Isaac i podzielili się z fanami swoimi wrażeniami z planu. Boyega podziękował J.J. za unikalną możliwość biegania w kostiumie szturmowca na pustyni, kiedy temperatura sięgała 50oC, dołączyła się do niego Daisy, wspominając, że przygotowanie fizyczne do tej roli było naprawdę wymagające. Isaac opowiedział również, jak to chciał się skonsultować z Harrisonem Fordem w kwestii latania statkiem kosmicznym, na co Ford spojrzał na niego jak na wariata i zapytał, czy zdaje sobie sprawę z tego, że to wszystko jest fikcją.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że odpowiednio nakierowani, aktorzy mogliby powiedzieć coś ciekawego, jednak Hardwick nie wydawał się zainteresowany podjęciem wyzwania i ponownie oddał głos fanom. Pierwsze pytanie, przyznam, trochę mnie zamurowało, bo dziewczę podziękowało za to, że w obsadzie znajdują się i kobiety, i osoby o innym kolorze skóry, a następnie wręcz z pretensją w głosie zapytało J.J., dlaczego nie ma tam Azjaty. Polityczna poprawność wymagała od Abramsa, by odpowiedział, że jest ich sporo w tle, jednak jeśli od niego by to zależało, wszystkie role były obsadzone przez Azjatów… I teraz nie wiem, czy nie złapałam żartu, czy jednak powinnam się cieszyć, że w Polsce póki co poprawności politycznej za dużej nie ma… J.J. powiedział jednak również bardzo mądre słowa, że podczas castingu nie zwracali uwagi na kolor skóry, ale na to, czy dany aktor pasuje do postaci i to było najważniejsze. Kolejne pytania były już nieco bardziej standardowe, bo dowiadywano się o ulubiony kolor miecza świetlnego czy o to, jak to było pracować z Wielką Trójką. Jak łatwo się domyślić, było to niesamowite przeżycie, zwłaszcza dla Daisy.
Kolejna trójka aktorów, która pojawiła się na scenie, to przedstawiciele Ciemnej Strony Mocy: Adam Driver, Domhnall Gleeson i Gwendoline Christie. Na tle wyjątkowo opanowanej reszty najzabawniej wypadła Gwen, oznajmiając z zachwytem, że Comic Con i fani jest tak cudownie nie do opanowania. W ogóle tutaj zrobiło się nieco ciekawiej, jako że przy Adamie Driverze rozgorzała dyskusja, co tak naprawdę czyni czarny charakter czarnym charakterem. Czy taka postać myśli o sobie, że jest zła, czy po prostu że ma rację i musi robić wszystko, by swoje zamierzenia wcielić w życie? Zważywszy na to, że Adam wydaje się bardzo małomówny i wyglądał, jakby czuł się na scenie wyjątkowo niekomfortowo, było to spore wyzwanie. Inaczej było z Domhnallem, który radośnie potwierdził, że z dumą kontynuuje tradycję brytyjskich czarnych charakterów. Również jemu wypsnęło się wreszcie coś interesującego dotyczącego filmu, jako że zdradził nazwę bazy organizacji First Order: ma ona nazywać się Starkiller, oczywiście na cześć oryginalnego nazwiska Luke’a Skywalkera. Podobało mi się również to, co Gwen powiedziała o swojej bohaterce: cieszy się, że wreszcie jest to bohaterka, w której nie chodzi o to, jak wygląda.
Fanowskie pytania, mówiąc szczerze, były niespecjalnie interesujące, jako że można było łatwo przewidzieć odpowiedzi. Co bowiem mogli powiedzieć aktorzy, gdy poproszono ich, by odpowiedzieli, jak zareagowali na informację o obsadzeniu ich w EVII czy po której stronie Mocy by się opowiedzieli…
Kiedy na scenę weszła Carrie Fisher, liczyłam na to, że zrobi się ciekawiej, ale dostałam tylko kolejną wypowiedź o tym, jak cudownie jest podjąć wątek tam, gdzie porzuciło się go tyle lat temu. Szczęśliwie, Mark Hamill opowiadał już nieco ciekawiej, m.in. o tym, jak promował Nową nadzieję na fanowskim konwencie w 1976, do dyspozycji mając tylko 25 fotosów z filmu i mechanicznego Artoo. Opowiedział również, że sam był już wielkim fanem gatunku, mniej więcej od czasów kiedy obejrzał King Konga, a po raz pierwszy na konwencie był w 1972 r. Wspominał o licznym spotkaniach z fanami, o tym, jak cudownie czuje się, dowiadując się, że Gwiezdne wojny nadal mają wpływ na życie tysięcy ludzi, jak cieszy się, widząc tylu fanów. Przyznał się również do tego, że kiedyś wziął udział w trivii starwarsowej i poległ haniebnie na pytaniach.
Harrison Ford, przywitany niesamowitą wręcz owacją, nie wyłamał się z ogólnego ducha panelu, mówił o tym, że jest dumny, będąc raz jeszcze częścią Gwiezdnych wojen. Chwalił reżysera i współodtwórców kolejnych ról, przyznał również, że Star Wars były najlepszym startem w życie aktorskie, o jakim mógł pomarzyć.
Przy pytaniach z sali Wielka Trójka doprowadzila większość zgromadzonych do szaleńczych ataków śmiechu, celował w tym zwłaszcza Mark Hamill, który oznajmił, że najbardziej się cieszył, że w EVII nie musi już wybierać się po konwertery na stację Tosche. Stwierdził również, że spodziewał się, że jego postać skończy na pustyni jak sir Alec, w dodatku poddawany psychoterapii przez droidy, w końcu dziewczyna, którą pokochał, okazała się jego siostrą. Carrie śmiała się, że nie będąc jedyną kobietą w obsadzie, oczekiwała, że dostanie planetę zakupową i będzie mogła urwać się na babski wieczorek, ale jednak nie wyszło.
Na scenę wyszli za to szturmowcy, a cały panel zakończyło zaproszenie na koncert muzyki starwarsowej, na której również byli obecni aktorzy.
W sumie mam takie dosyć mocno mieszane uczucia dotyczące tego panelu. Z jednej strony wiem, że nikt nie mógł zdradzić zbyt wiele odnośnie EVII, jednak rozmowy cały czas toczyły się wokół tego, jak to cudownie, że kręcą sequel Gwiezdnych wojen i wszyscy są więcej niż szczęśliwi, czyli nic nowego pod słońcami Tatooine. Nie mogłam się też oprzeć wrażeniu, że większość obecnych jest tam tylko dlatego, że tak ma zapisane w kontrakcie i absolutnie nie ma z tego żadnej radości. Oczywiście, jest to możliwe, ale mówimy o aktorach. Zabrakło mi porządnych pytań od prowadzącego, wszystko wydawało się tak bardzo przypadkowe… Acz przynajmniej filmik oglądam dosyć regularnie i pocieszam się, że to nie tylko o aktorów w starwarsowej historii chodzi.