Nadiru: No i proszę, doczekaliśmy się pierwszego odcinka Rebels z elementami mistycznymi, które nie odnoszą się ani do Jedi, ani Sithów. The Clone Wars miało sporo tego rodzaju opowiastek, toteż – idąc drogą nieustannego nawiązywania do poprzedniego serialu – nie jestem zdziwiony, że i tu nam się coś takiego trafiło. Co mnie zdziwiło to to, że Legends of the Lasat jest tak fajne i klimatyczne. Jasne, trochę głupkowate także, z bronią Zeba przemienioną w magiczną różdżkę, która steruje „Duchem”, ale można na to przymknąć oko. Jest to też jeden z najładniejszych wizualnie odcinków. Sekwencja ze skupiskiem martwych gwiazd i siłami grawitacyjnymi odginającymi wystrzały z turbolaserów robi piorunujące wrażenie. A jeśli dodamy do tego pokazanie postaci Zeba z nowej strony i zabawne perypetie Hondo, to przyznam, że Legends of the Lesat należy się mocne 8/10.
JediPrzemo: Muszę przyznać, że Hondo jest dla mnie naprawdę pozytywnym elementem odcinka. Cwaniaczek i kombinator z zabawnym podejściem do życia. Mamy również kolejne nawiązanie do Expanded Universe w postaci nazwy Ashla. Oczywiście ani szturmowcy nie trafiają, ani okręt Imperium nie strzela, bo po co? Lekko stuknięta staruszka też do mnie nie przemawia, tak samo jak karabin Zeba, który staje się bardziej funkcjonalny od scyzoryka. Swoją drogą, skoro te systemy nie istniały na żadnej mapie, to skąd mieli ich mapę i skąd wiedzieli gdzie lecieć? W jaki sposób TIE miały ich spowolnić, skoro nawet nie strzelały? Abstrahując od tego, to na pewno dużym plusem jest również muzyka. Cały odcinek znowu jest zapychaczem o przeszłości kolejnego członka załogi „Ducha”, ale oglądało się go ciekawiej niż poprzedni. 7/10.
Marik: Większość odcinków Rebels to krótkie i proste historie, które zapomina się w ciągu miesiąca (jeśli nie szybciej). Na szczęście tym razem twórcom udało się oderwać od tego schematu. Dostaliśmy historię, która nie różniłaby się niczym od reszty serialu, gdyby nie oryginalna muzyka i wspaniały udział Honda, który chyba jest do tej pory jedyną ciekawą postacią serialu. Ciesze się, że dostaliśmy coś więcej o Mocy niż tylko starcie Jasnej i Ciemnej Strony, ale „różdżka” Zeba sprawiła, że nie mogłem myślami oderwać się od Hana, który karcącym głosem powtarza: „Nie tak działa Moc”. Rebelianci wypracowali we mnie odporność na nawet ogromne zaniedbania logiki w kwestii starć militarnych, ale nadal ciężko przełknąć mi podobny poziom w pokazywaniu Mocy. Podsumowując, dostaliśmy odcinek, który wybija się z tłumu przeciętniaków, ale nadal brakuje mu dużo, żeby dorównać choćby poziomowi The Clone Wars. 7/10.