Żyjemy w czasach, gdy z dnia na dzień twórcy obiektów naszych największych pasji potrafią nas zaskoczyć newsami, o których potem można dyskutować całymi tygodniami. I teraz mamy kolejny doskonały tego przykład. Gdy blisko dwa tygodnie temu pisałem podsumowanie pierwszych pięciu lat nowego Star Wars, pod koniec artykułu napisałem, że najbliższa przyszłość Star Wars maluje się w jasnych barwach. Nie spodziewałem się jednak, ze tak szybko dostaniemy wgląd w to, jak będzie wyglądać ta przyszłość.
Oczywiście, standardowo, prawie nic nie wiemy. Nie mamy żadnych dat, żadnych konkretów. Możemy jedynie spekulować, że pierwsza część czwartej trylogii pojawi się w 2021 roku, po trzecim, oficjalnie jeszcze niezapowiedzianym spin-offie. Oczywiście zakładamy, że Lucasfilm wraz z Disneyem nie zaszaleją i nie zdecydują się wypuszczać więcej, niż jeden film na rok. To oznacza, że w odróżnieniu od pozostałych gwiezdnowojennych filmowych projektów otrzymajmy trzyczęściową historię, która od początku do końca zostanie zaplanowana i będzie w pełni spójna – inaczej, niż jest to w przypadku aktualnej, robionej nieco ad hoc trylogii.
Powrót do przeszłości?
W tym samym artykule pisałem też o potrzebie zerwania z okresem Klasycznej Trylogii, by uniknąć przejedzenia tym tematem. Jestem pewien, że chłopaki i dziewczyny z Lucasfilmu także zdają sobie sprawę z tego potencjalnego problemu. Czego więc możemy się realistycznie spodziewać? Historii umiejscowionej w innej epoce historycznej. Mmając do dyspozycji uniwersum takie jak Star Wars, kto chciałby się znowu ograniczać czasami, w których już wszystko się wydarzyło? Star Wars to epickość, to pojedynki na miecze świetlne, wielkie bitwy. Wszystko, co wielkie, już zobaczyliśmy – Wojny Klonów w prequelach, Galaktyczną Wojnę Domową w Epizodach IV-VI, konflikt z Najwyższym Porządkiem w obecnej trylogii. To zostawia nam tylko jedną opcję: odległą przeszłość lub przyszłość.
Pierwsze poszlaki odnośnie potencjalnych historii, które mogłyby znaleźć się w kolejnej trylogii znajdują się w prequelach. Mowa oczywiście o tym, co wydarzyło się tysiąc lat przed Nową nadzieją. wa fakty z tamtej epoki znamy: po pierwsze Sithowie przejęli Coruscant (jak twierdzi nowokanoniczna książka Star Wars Propaganda, a co potwierdzają słowa Palpatine’a z Zemsty Sithów o tym, że „ponownie Sithowie będą władać galaktyką”), a po drugie zostali później prawie zniszczeni. Nie ma żadnej innej wspomnianej wcześniej opowieści, która mogłaby się lepiej nadawać na osobną trylogię. Oczywiście, gdzieś tam we mnie tli się obawa, że wspomniane w ogłoszeniu „nowe postaci z zakątka galaktyki, którego Star Wars jeszcze nie eksplorowało” należy rozumieć zupełnie dosłownie… Oby tak jednak nie było.
Kennedy kocha Riana Johnsona
Nie sposób przy tej okazji nie napisać coś niecoś na temat naszego reżysera. Kathleen Kennedy, która wylała z pracy już tak wielu reżyserów, a jednemu na koniec wyrwała kontrolę nad filmem (patrz: Gareth Edwards, którego w dokrętach zastąpił ktoś inny, a który podczas kampanii promocyjnej filmu robił dobrą minę do złej gry), musi być naprawdę zachwycona efektami pracy Riana Johnsona. Na tym etapie przydzielić mu do zrobienia aż całą trylogię, niezwiązaną z Gwiezdną Sagą? Tego jeszcze nie widzieliśmy, a świadczy to o absolutnie niespotykanym i wyjątkowym zaufaniu do tego pana.
Ten nieoczekiwany news powinien być też dla nas bardzo dobrym znakiem w kontekście Epizodu VIII. Gdyby film był obiektywnie średni, czy nawet tylko dobry, Kathleen Kennedy nigdy nie wywyższyłaby w taki sposób Riana Johnsona. Nieoczekiwanie, news o nowej trylogii zrobił więcej, by wywołać u mnie hype na Ostatniego Jedi, niż jakikolwiek z dotychczasowych trailerów. I, kto wie, być może wypuszczenie tej informacji na miesiąc przed premierą filmu, miało wywołać właśnie taki efekt.