Cztery lata minęły jak z bicza strzelił. Dopiero parę dni po obejrzeniu finałowego odcinka uświadomiłem sobie, że serial animowany Rebels towarzyszył nam od samiutkiego początku istnienia nowego kanonu – od jesieni 2014 roku – dłużej nawet niż marvelowska seria komiksowa Star Wars. Tak po prawdzie, to w pierwszym roku swojego istnienia serial ten był flagowcem całego uniwersum, które miało się przebudzić na dobre dopiero w grudniu 2015 roku, kilkanaście miesięcy później. Jak teraz, z perspektywy czasu i finałowego odcinka, będziemy myśleć o i oceniać animowanych Rebeliantów?
Postacie i różnorodność
Mało kto zwraca obecnie uwagę na dość istotny fakt wiążący się z serialem – jest to pierwsza dłuższa historia, w której dostajemy zupełnie nowe postaci i nie ma żadnego pierwszoplanowego bohatera filmowego. Jak na dzieło rozpoczynające nowe rozdanie rozszerzonego uniwersum to dość odważna decyzja. Dla porównania The Clone Wars miało tylko jedną taką postać, Ahsokę Tano, ponadto serial ten był zrobiony na zasadzie epizodycznej: odcinki rzadko się ze sobą wiązały, szczególnie na początku, niekiedy były też wypuszczane niechronologicznie. Rebels z kolei stanowiło pierwszą próbę serializacji, gdzie większość odcinków, nawet jeśli nie bezpośrednio połączonych głównym wątkiem, często była powiązana i stanowiła ciąg przyczynowo-skutkowy.
Nowe postacie to jedna rzecz, drugą jest ich wygląd i znacząca różnorodność, która w mniejszym stopniu powtarza się w Przebudzeniu Mocy i Łotrze 1: ani tu, ani tam żadnym z czołowych protagonistów nie jest biały mężczyzna (zarówno Ezra, jak i Kanan mają ciemną karnację skóry). Nawet jak na dzisiejsze czasy to niesłychana sytuacja. Załoga „Ducha” jest oczywiście bardziej zróżnicowana, z Lasatem i Twi’lekanką jako przedstawicielami innych gatunków. Na przestrzeni czerech sezonów twórców chwalono głównie za postacie, na czele z Herą, dowódczynią, sercem drużyny i jedną z nielicznych Twi’lekanek w historii, które nie są roznegliżowane (co samo w sobie jest godne pochwały), Kananem, „niedorobionym” Jedi w typie starokanonicznego Kyle’aKatarna i Sabine, Mandalorianką z talentem artystycznym.
Pozostała trójka, Zeb, Chopper i Ezra, nigdy się specjalnie nie wybiła, chociaż wartym odnotowania jest fakt, że w roli reprezentanta docelowej widowni (takiego Luke’a i Rey Rebelsów) nastoletni Bridger sprawdził się nieźle. Co więcej, dostał dobrze rozwiniętą historię z początkiem i końcem, oboma spiętymi piękną klamrą – Lothalem, wątkiem utraconej rodziny i specjalnego związku ze światem zwierząt. Co sprowadza nas do kolejnej kwestii: Mocy.
Mistyka i The Clone Wars
Chociaż temat ten przewijał się już od pierwszego sezonu, dopiero w czwartym rozwinął się w pełni. Mistyka Mocy ukazana w Rebels nie jest tym, do czego przyzwyczaiły nas filmy. Serialowe „pole energii, które przenika wszystko” przejawia się na nowe sposoby – we wspomnianej naturze (loth-wilki są najmocniejszym przykładem, ale i loth-koty mają sporo wspólnego z Mocą), w budynkach, w ciekawych technikach i oczywiście w Świecie Pomiędzy Światami, który jak żaden inny zmusza nas do zastanowienia się nad naturą rzeczonej energii. Ten inny wymiar pozwala na manipulację czasem, na kontakt istot rozdzielonych gigantycznymi odległościami… Do tego dochodzi swego rodzaju kontynuacja wątku Mortis z The Clone Wars.
Ponieważ seriale były tworzone przez tych samych ludzi, chyba nikt nie oczekiwał, że w Rebels zabraknie odniesień do The Clone Wars. Jakkolwiek by tego nie oceniać, dzięki temu przynajmniej urwane wówczas wątki dało się uratować – mam tu na myśli przede wszystkim kwestię Maula i Ahsoki Tano. Myślę, że twórcy dobrze zbalansowali liczbę nawiązań zarówno do swojego poprzedniego dzieła, jak i Łotra 1 z potrzebami fabularnymi Rebels – jakby nie było, serial musi być wierny sobie, nie tylko uniwersum. Co nie oznacza bynajmniej, że nie da się z tego uniwersum – szczególnie rozszerzonego – czerpać pełnymi garściami.
Moc nawiązań i kwestie logiki
Dave Filoni może nie zna całego dawnego Expanded Universe – chociaż wiemy o tym, że jest fanem wielu książek, komiksów i gier, a niektóre zna na wylot – za to w jego załodze znajdują się najwięksi eksperci od Star Wars na całym świecie. Oczywiście uwaga wszystkich skupiła się na Thrawnie, ale osobiście bardziej ucieszyło mnie przejście do świata nowego kanonu mnóstwa pojazdów, takich jak krążownik Immobilizer 418 (w serialu niszczyciel gwiezdny typu Interdictor), lotniskowiec-krążownik typu Quasar Fire czy TIE Defender. Takie elementy Legend wyjątkowo łatwo wprowadzić na nowo – i poza tym po co wymyślać coś, co już zostało wymyślone, jest kojarzone i działa?
Pamiętając o tym, do kogo skierowany jest serial, raczej nie należało się łudzić, że Imperium będzie niepowstrzymanym i bezlitosnym zagrożeniem, ale nie da się ukryć, że twórcy za bardzo się zapatrzyli na Separatystów z The Clone Wars. Szturmowcy to chłopcy do bicia, ludzkie wersje droidów B1, ale na szczęście bez niespecjalnie humorystycznych odzywek, które je charakteryzowały. Imperium w filmach nie zawsze było pokazane od strony dobrze naoliwionej maszyny – Powrót Jedi kole w oczy pod tym względem – i serial w gruncie rzeczy podąża podobną ścieżką, chociaż nieco zbyt często wykrzywioną poprzez fakt, że nasi główni bohaterowie mają masę szczęścia wywołaną wymogami fabuły (i budżetu). Bo rozumu, jakby się uważnie przyjrzeć, mają tyle samo.
Jako osoba zaznajomiona z historią ludzkości, a w szczególności historią konfliktów, obraz w Rebels nie wydaje się aż tak nierealistyczny, jakby się to mogło wydawać. O bezsensownych i nierzadko idiotycznych działaniach dowódców sowieckich w czasach wojny motywowanych zwykłym ludzkim strachem napisano sporo książek – a przecież ani Brytyjczycy, ani Amerykanie, czy nawet uważani za najlepszych żołnierzy Niemcy częstokroć nie byli lepsi. Kompetencja to rzecz w wojsku zadziwiająco rzadka i nierzadko tłamszona przez wymogi polityczno-personalne. A serial, co warto podkreślić, ukazał to nie tylko u Imperialnych, ale też Rebeliantów (jak np. atak X-wingów Hery na Lothal).
Imperium i pytanie podstawowe: czy serial się udał?
Najbardziej żałuję, że zło Imperium nie zostało ukazane w serialu nieco bardziej dobitnie. Często słyszymy, jak wszyscy mówią, że jest złe, ale czy dostajemy na to realny, wizualny dowód? Dopiero ukazanie ekologicznie spustoszonego Lothalu i „oczyszczonego” z życia Geonosis przypomniało nam, że Imperium jest totalitarnym monstrum. Oczywiście gdzieś w odcinkach przejawiały się wątki przesiedleń, niewolnictwa, uwięzienia specjalistów, ale mogło tych dowodów być nieco więcej, mimo docelowej widowni serialu. Za to jak na ironię, wyjątkowo okrutnie twórcy sobie poczynali ze szturmowcami. Traktowani jak wspomniane z The Clone Wars droidy, byli bezlitośnie i często niepotrzebnie przez załogę „Ducha”zabijani (do tego bezkrwiście, jakby faktycznie byli z metalu, nie ciała i krwi).
Na koniec zostawiłem jakby nie było najważniejszą kwestię – jak stricte jakościowo wypadł ten serial? Wizualnie nigdy nie byłem nim zachwycony; stylistyka postaci podobała mi się bardziej niż w The Clone Wars, stylistyka pojazdów zdecydowanie mniej (ten okropny TIE Fighter!), natomiast animacja i tu, i tam wypadła raczej średnio. Serial operował na niższym budżecie niż jego poprzednik i czasami boleśnie się to odczuwało. A fabuła? Wszędzie tam, gdzie mieliśmy do czynienia z rozwojem postaci, było nieźle, niezależnie od tego, czy mowa o głównym wątku czy „zapychaczu”. Epizody oparte głównie na akcji rzadko miały „to coś” i zbytnio zwracały uwagę na nadmierne szczęście bohaterów i zarazem głupotę złoczyńców. Trafiło się kilka karygodnych odcinków, sporo średniaków, jednak większość zdecydowanie określiłbym jako dobre lub bardzo dobre. Patrząc sezonami, po udanym początku poziom Rebels lekko wzrastał z każdym rokiem, by na końcu, niestety, zdecydowanie zaliczyć spadek formy – widać to zresztą po moich ocenach końcowych, gdzie pierwszemu sezonowi przyznałem 8/10, drugi dostał 8,5/10, trzeci 9/10, a czwarty zaledwie 6/10.
Pieśń przyszłości
Co po Rebels? To pytanie spędza sen z powiek wielu fanów, chociaż spodziewam się, że zainteresowanie kolejnym już projektem Dave’a Filoniego minie, gdy pojawią się pierwsze szczegóły serialu aktorskiego Jona Favreau – seriale animowane spadną wówczas do trzeciej gwiezdnowojennej ligi, którą zajmują teraz książki wespół z komiksami. Wracając jednak do kwestii przyszłości, wiele wskazuje na to, że niektóre wątki niedomknięte w Rebels (w tym losy Ezry i Thrawna, misja Sabine i Ahsoki, syn Hery) w jakiś sposób zostaną rozwinięte w nowym projekcie. Byłoby miło zobaczyć serial, który nie dzieje się w trakcie żadnej wojny, tylko w czasach dziewiczego dla nowego kanonu okresu Nowej Republiki. Ale nawet jeśli tematu nie ruszą obrazki ruchome, może trafią do obrazków nieruchomych albo książek? Oby tak było. A tymczasem czas pożegnać załogę „Ducha” i Rebels – było humorystycznie, było emocjonująco, czasem głupio, ale zawsze: ciekawie.