Był taki czas, gdy o Star Wars wiedziałem tylko tyle, ile zobaczyłem w filmach i przeczytałem w przeróżnych czasopismach, które wyszły z okazji premiery Mrocznego widma. To była połowa 2001 roku. Nie wiedziałem, że napisano masę gwiezdnowojennych książek i komiksów, dopóki pewnego dnia nie zobaczyłem grubego tomiszcza pod interesująco brzmiącym tytułem Ciemna Strona Mocy na półce jednej z księgarń (tak, zacząłem od drugiego tomu Trylogii Thrawna – powiedzieć, że byłem nieco zmieszany to mało). Ciekawe jest jednak to, że niedługo po lekturze tej powieści natknąłem się na cieniutką książeczkę pod nazwą Narodziny Mocy. Nie zastanawiając się długo, sięgnąłem po nią – i wsiąkłem. Byłem w tym samym wieku, co główny bohater serii, którą otwierała ta książka, serii Uczeń Jedi. A bohaterem tym był rzecz jasna trzynastoletni Obi-Wan Kenobi.
Uczeń Jedi, w oryginalnej wersji Jedi Apprentice, śledził losy młodego (i zdecydowanie gniewnego) ucznia na przestrzeni 18 powieści głównej serii i 2 dodatkowych książek, rozciągniętych na pięć lat, od roku 44 do 39 BBY. Niestety, ze względu na niezadowalającą sprzedaż, wydawnictwo Egmont zaprzestało wydawania u nas serii na siódmym tomie – reszta jest dostępna dla chętnych tylko po angielsku. Szkoda, bo w ósmej części kończyła się historia Xanatosa, wcześniejszego ucznia Qui-Gona, który przeszedł na ciemną stronę Mocy.
Dobry początek schematycznej serii
Seria powstawała od maja 1999 do marca 2002 roku, tym samym towarzysząc oczekiwaniu fanów na premierę Epizodu II. To w pewnym sensie także ograniczyło Jude Watson – autorkę wszystkich tomów z wyjątkiem pierwszego – do trzymania się bezpiecznych tematów niezwiązanych zbyt mocno z sytuacją polityczną Republiki. Część książek to dość schematyczne i krótkie historie, w których Qui-Gon i Obi-Wan muszą wypełnić jakąś zleconą przez Radę Jedi misję. Większość pozycji tej serii to jednak dylogie i trylogie, jak ta z Melidą/Daan (tomy 5-6), czy planetą New Apsolon (tomy 14-16), które pozwoliły na nieco więcej: zarówno od strony fabularnej, jak i rozwoju postaci.
Tak się składa, że polscy czytelnicy mieli szczęście poznać tą lepszą część serii – czyli tomy, w których drogi Jinna i Kenobiego zbiegają się, gdzie obaj mają sporo wątpliwości wobec siebie nawzajem i tego, czy Qui-Gon powinien w ogóle być Jedi. Tu też pojawia się postać wspomnianego wcześniej Xanatosa. Z punktu widzenia docelowego czytelnika, te książki prezentują sobą całkiem dobry poziom (szczególnie, jeśli lubimy Obi-Wana), a reszta powinna uznać je za znośną lekturę. Później z poziomem jest różnie; pani Watson w pewnym momencie zabrakło świeżych pomysłów – może to kwestia ograniczeń, być może przepracowania. Jakby nie było, napisanie dziewiętnastu powieści młodzieżowych w trzy lata, nawet przy ich stosunkowo niewielkim rozmiarze, to nie lada wyzwanie.
Lekka, choć nieistotna lektura
Z perspektywy całych Legend, Uczeń Jedi nie miał większego znaczenia, aczkolwiek zadebiutowały w nim dwie interesujące bohaterki Jedi – mistrzyni Tahl oraz Siri Tachi, padawanka członkini Rady, Adi Galli. Obie zostały powiązane wątkiem miłosnym z odpowiednio Qui-Gonem i Obi-Wananem, przy czym autorka zrobiła to na tyle zręcznie, że nie był nawet potrzebny retcon, by nie mieszało się to za bardzo z ograniczeniami Zakonu Jedi, które poznaliśmy dopiero w Ataku klonów.
Jako się rzekło, dwudziestotomowa seria nie stanowiła specjalnie istotnej części starego kanonu. Nie licząc pierwszych paru tomów, nie była nawet szczególnie potrzebna, by zrozumieć naturę relacji mistrz-uczeń między Qui-Gonem i Obi-Wanem. To miała być lekka i przyjemna lektura dla nastolatków, coś na „przegryzienie” w ramach długiego czekania na Atak klonów, bez ambicji i chęci tworzenia epickiej i głębokiej historii. I te założenia udało się, jak sądzę, spełnić – na pewno ja, będąc wówczas w docelowym wieku serii, pochłaniałem te powieści z entuzjazmem i bez wrażenia, że taktuje się mnie jak głupiego dzieciaka. Czy dzisiaj moje wrażenia byłby diametralnie inne? Aktualnie wydawane gwiezdnowojenne powieści młodzieżowe trzymają zaskakująco wysoki poziom, ale też trzeba zaznaczyć, że zdecydowana większość z nich kierowana jest dla nieco starszej grupy docelowej, nie nastolatków w przedziale 12-15, lecz 16-18. Jeśli ktoś wyjątkowo lubi dwójkę głównych bohaterów i nie oczekuje zbyt wiele, to Uczeń Jedi może mu podejść niezależnie od wieku – w innym wypadku seria raczej się nie spodoba.