Główny bohater spotyka upragnionych Mandalorian i wreszcie powraca na właściwą ścieżkę – a my oceniamy, czy wszystko w tym odcinku gra. Uwaga na spoilery!
Cathia
Nareszcie doczekaliśmy się odcinka popychającego akcję naprzód, na co pewnie wszyscy czekali. Działo się sporo, a mnie znowu najbardziej się podobają didaskalia – wodna planeta miała sporo tego uroku, którego zabrakło Kamino, pokazywanej zdecydowanie za krótko. Przyjemnie spojrzeć na zebrane wodne gatunki obcych, wreszcie wiadomo, dlaczego Pani Żaba i jej Małżonek zdecydowali się tam osiedlić i wykluć jaja. Lubię ten wgląd w codzienne życie galaktyki, ale to pewnie wiecie.
Przyjemnie było również zobaczyć innych Mandalorian i dowiedzieć się o kulisach rozłamu i jakie są plany związane z Mandalorą. Obsadzenie Katee Sackhoff w roli Bo Katan to strzał w dziesiątkę, miło znowu ją zobaczyć w kosmicznych okolicznościach przyrody. Wiemy już też, kto pojawi się wkrótce… nie, żebyśmy tego nie wywnioskowali wcześniej (zresztą, zdaje się, że były przecieki). I tu mam trochę problemu, ale w sumie niezwiązanego z tym konkretnym odcinkiem. Podobało mi się, że Mandalorianin pokazuje inną galaktykę niż tę przedstawioną w serialach rysunkowych czy filmach, bardziej „zwykłą”. Niestety, wracają postaci „znane i ważne”. Wraca Ahsoka. Powiedzmy, że nauczyłam się doceniać tę postać, ale drażni mnie nieziemsko, jak w nowym kanonie wyskakuje z każdego zakamarka lodówki. No, ale zobaczymy…
Vidar
Matko, jaki ja jestem zadowolony. Serio. Nareszcie mamy rozwinięcie głównej fabuły. Nareszcie mamy wyjaśnienie tego, dlaczego akurat Djarin nie ściąga hełmu. Rozpoczęcie nowego wątku odbudowy Mandalorian, wprowadzenie nowych (i starych, ale w nowej wersji) postaci, Ahsoka coś kombinuje… A dodatkowo planeta Trask wymiata, uwielbiam ten klimat – brakowało chyba tylko gwiezdnowojennej wersji szant!
Jedyne dwie rzeczy, jakie mi lekko przeszkadzają to powielenie motywu „durnych imperialnych” i fatalnie zrobiona scena z dzieckiem Frog Lady – w jednej sekundzie chyba nawet mignął mi sterujący nim kijek, dałbym głowę. Aha, i jeszcze jedno – kiedy myślę, że te wszystkie nowe fajne pomysły zupełnie nie znajdują potem odzwierciedlenia w „Wielkim Finale Przygody”, trochę mi smutno… Ale mimo to ten odcinek to ogromnie pozytywne zaskoczenie i kawał rewelacyjnych Star Warsów.
Suweren
Drugi sezon The Mandalorian znów zaskakuje. Na szczęście także i tym razem pozytywnie. Po zwolnieniu tempa akcji w poprzednim odcinku nie spodziewałem się, że już w kolejnym, zaledwie trzecim, błyskawicznie osiągnie ono tak wysokie obroty. Nie chcę się powtarzać, ale jeśli mowa o plusach tego epizodu (bo minusów jak na lekarstwo), to na pierwszy plan wysuwa się trio, które nadaje całości produkcji fantastyczny klimat – scenografia, muzyka i efekty specjalne. To wręcz niesamowite, że choć jest to już trzeci odcinek drugiego sezonu, to twórcy wciąż potrafią choć odrobinę podnieść poprzeczkę w warstwie wizualnej. Tym razem dostajemy wodną planetę, która żyje dosłownie i w przenośni. Mnogość dobrze znanych z Oryginalnej Trylogii obcych, która przewija się na ekranie, przyprawia o uśmiech na twarzy. Możemy zaobserwować różnego rodzaju maszynerię, pojazdy, rozwiązania – zarówno nowe jak i stare. Wciąż serwowane jest nam też to, co stanowi szczególną siłę serialu – scenki rodzajowe z życia przeciętnych istot zamieszkujących odległą galaktykę. A jakby tego było mało, akcja nie zwalnia tempa, tak jak w poprzednim odcinku. Wręcz przeciwnie – rozpędza się do niespotykanych wcześniej w tym serialu prędkości.
Powrót Imperium w prosty sposób przypomina wszystkim tym, którzy przez natłok nowych lokacji, postaci i bohaterów być może zapomnieli, że wciąż są to dobrze znane i kochane Gwiezdne wojny. Cóż stanowi lepszą ich wizytówkę, niż oryginalna zbroja szturmowca? Do tego pokazanie pewnego antagonisty, który zadebiutował w poprzednim sezonie, zapewnia, że twórcy pamiętają o rozpoczętych przez siebie wątkach i pomimo licznych przystanków oraz skoków w bok, prowadzą to wszystko w stronę jakiegoś punktu kulminacyjnego.
Tym jednak, co uznać możemy za zdecydowanie ciekawszy zabieg, jest coraz wyraźniejsze zazębianie się The Mandalorian z innymi tworami spod znaku Star Wars – tak, tak, chodzi tu o pojawianie się lub chociażby wspominanie postaci z takich seriali jak The Clone Wars czy Rebels. Zawsze miło zobaczyć znajome twarze (szczególnie, jeśli po raz pierwszy możemy je podziwiać live-action), a do tego widzieć, że całe to budowane uniwersum jakoś się łączy, jest spójne (mniej lub bardziej, ale zawsze jakoś). Co więcej, takie zabiegi sprawiają, że przygody Mandalorianina i Baby Yody nabierają coraz większej wagi, coraz większego znaczenia. A to powoduje, że jeszcze trudniej usiedzieć w miejscu w oczekiwaniu na każdy kolejny epizod. Jedyną rzeczą, do której można mieć zastrzeżenia, jest to, że tak wiele zadziało się i zostało zasygnalizowane w tak krótkim czasie – zaledwie jednego odcinka. To mogło wydać się nieco przytłaczające.
Nadiru
Choć – ponownie – zgodzę się z opinią Suwerena, to jednak nie uznałbym trzeciego odcinka za zaskoczenie. Najwyższy czas, by główny wątek ruszył, biorąc pod uwagę, że sezon znów liczy tylko osiem odcinków. W związku z tym podejrzewam, że następny odcinek będzie „one-shotem” i dopiero w piątym zobaczymy Ahsokę Tano (albo zobaczymy ją na koniec czwartego i w piątym, reżyserowanym przez Dave’a Filoniego”, dostaniemy to, na co czekamy). Tak czy siak, odcinek wyszedł znakomicie i nawet tak bardzo nie przeszkadza, że oglądamy iście kreskówkowy pokaz niemocy Imperium, co w serialu aktorskim boli nieco bardziej, niż zwykle.
Klimat Trask jest zaiste świetny, ogólnie poziom „gwiezdnowojenności” The Heiress przebija nawet pierwszy odcinek drugiego sezonu, który wydawał mi się pod tym względem najmocniejszy. Myślę jednak, że najwięcej radości dał mi widok nie tyle Bo-Katan Kryze, co raczej aktorki tak doskonale znanej fanom Battlestar Galactica, i „normalnych” Mandalorian – wreszcie pewne nieścisłości związane ze specyficznym wychowaniem tytułowego bohatera i „this is the Way” zostały wyjaśnione. Cieszy szczególnie to, że poza Baby Yodą ważnym wątkiem prawdopodobnie stanie się walka o planetę Mandalore, w co zapewne ponownie będzie zamieszana Ahsoka Tano. Kto wie, jakie fajerwerki szykują dla nas twórcy w finale sezonu.
Jedi Przemo
Trzeci odcinek podobał mi się dużo bardziej niż drugi. Wróciło więcej akcji związanej z głównym wątkiem i nawet Baby Yoda nie był tak męczący jak ostatnio. Zawsze doceniam wszystkie smaczki i nawiązania, dlatego klimat wodnej planety, Bo-Katan i wspomnienie Ahsoki przywitałem z zadowoleniem. Samo zaangażowanie Katee Sackoff wyszło bardzo dobrze i mam nadzieję, że to nie był jej ostatni występ. Niezmiennie jestem w szoku, że po klapie, jaką były sequele Lucasfilm stać na tak świetną produkcję przy dużo mniejszym budżecie.