Po roku przerwy Mandalorianin powraca na „antenę” Disney+ (które nadal nie jest dostępne w Polsce) w odcinku pt. The Marshal. Najwyższy czas go ocenić – UWAGA NA SPOILERY!
Cathia
Wracamy do naszej ulubionej galaktyki i do perypetii Mandalorianina, próbującego obecnie wypełnić powierzone mu zadanie: oddanie małego zielonego jego ziomkom. Myliłby się jednak ten, kto założyłby, że nowy sezon zacznie się trzęsieniem ziemi – dostajemy znakomitą historię, ale w gruncie rzeczy jednostrzałowca, ot, typowy Monster of the Week, który jednak zawiedzie nas na Tatooine. Wszyscy zawsze kończą na Tatooine, to dosyć normalne w tamtym wszechświecie. Tym, co mnie ujęło w tym odcinku były i owszem, rozmaite smaczki (ta końcówka – tak, oglądajcie do końca! – i pewna perła), ale przede wszystkim pełnokrwisty spaghetti western, oddany zwłaszcza w scenie, gdy łowca wjeżdża do miasteczka. Normalnie miałam ochotę puścić sobie podkład Ennio Morricone. Dzicy lokalsi też są. Cymes – proszę państwa.
JediPrzemo
Na nowy sezon czekaliśmy rok, ale pierwszy odcinek pokazuje, że było warto! Wchodzimy w mocno kowbojskie klimaty i tak, jak wspomniała Cathia: brakowało tylko jakiegoś kawałka Morricone. Co ciekawe, zdaje się, że Baby Yoda będzie przez jakiś czas na bocznym torze historii. To znaczy nadal zostaje główną motywacją Mandalorianina, ale coś mi mówi, że będziemy się kręcić wokół widzianego w ostatniej scenie Fetta. Odcinek faktycznie jednostrzałowy, ale za to ze świetnie poprowadzoną fabułą i wieloma smaczkami dla największych fanów, jak choćby bardzo znajomy wygląd skutera szeryfa, znane z zaledwie jednego ujęcia z Epizodu II psy Tuskenów, czy Legendarna perła smoka krayt! Fantastyczny odcinek i oby tak dalej!
Vidar
Kolejna fajna pocztówka ze świata Star Wars, jaką przygotowali nam twórcy Mandalorianina. Trochę się wkurzyłem, że znowu to Tatooine, ale złość szybko minęła. Odcinek oglądało się niesamowicie przyjemnie, wizualnie był dopieszczony, mrugnięć okiem do fanów sporo, sama historia wciągnęła i do samego końca trzymała mnie przykutego do ekranu, bez spoglądania na telefon czy Facebooka. Polowanie na smoka krayt z KotORa wspominam dobrze i ucieszyłem się mogąc zobaczyć jego unowocześnioną, nowokanoniczną wersję. Sam nowy design bestii (wyraźnie inspirowany Szczękami) podobał mi się niezmiernie, chętnie zobaczyłbym go w np. sequelu do Fallen Order (za powstanie którego trzymam kciuki). Wątek tajemniczej osady też na plus, tak samo nowe, głębsze spojrzenie na Tuskenów. Nieco bardziej mieszane uczucia mam co do Boby Fetta – znowu przeżył paszczę Sarlacca, znowu będzie Chuckiem Norrisem w kanonie? Oby twórcy mieli sensowny pomysł na poprowadzenie tej postaci.
W sieci znaleźć można głosy niezadowolenia co do braku spójności tego odcinka z resztą kanonu – nie mnie to oceniać, nie znam w ogóle tych wątków, niemniej muszę podkreślić jeszcze jedną rzecz. Naprawdę mam nadzieję, że zarówno Boba, jak i poszukiwanie nowego domu Baby Yody będą jakoś elegancko połączone i stworzą szkielet fabuły tego sezonu. Formuła „miniatur” ze świata Star Wars z Baby Yodą i Mandalorianinem mieszającymi się w różne tarapaty różnych ludzi w galaktyce już się wyczerpała, tu naprawdę jest potrzebna spójniejsza narracja i lepiej zaplanowana, dłuższa historia. Za co trzymam kciuki, ten odcinek może stanowić naprawdę solidny prolog!
Nadiru
Mando powrócił, hurra! Pierwszy odcinek drugiego sezonu nie jest tak naprawdę otwarciem nowego sezonu, tylko kontynuacją poprzedniego, dokładnie tak, jak sugeruje Chapter 9 w tytule – w gruncie rzeczy wszystko jest takie same, jak w wielu odcinkach poprzedniego sezonu, tylko trwa dłużej i jest ładniejsze. Najwyraźniej koszt zakupu The Volume, w którym kręcony jest serial, pochłonął na tyle spory kawał budżetu pierwszego sezonu, że dopiero teraz oglądamy, jak Mandalorianin miał wyglądać od samego początku. Może więc nie dostaniemy innowacyjnej fabuły, za to na pewno będzie to skok jakościowy.
Fabuła jest, jak przystało na typowe mandaloriańskie one-shoty, prosta jak budowa cepa i do tego wyjątkowo znajoma. Być może pewną nowością jest ubijanie smoko-czerwia na pustyni, natomiast reszta sprowadza się do znajomych schematów z baśni i fantasy. Nie wiem do końca, czy jest to wada, czy zaleta (wciąż mam ambiwalentne uczucia względem porażającej prostoty budowy serialu), ale jedno jest pewne: bawiłem się przy oglądaniu tego odcinka, jak dziecko. No i oczywiście bardzo się ucieszyłem na widok wszystkich tych nawiązań, z perłą na czele.
Suweren
Jako wiecznie niepoprawny optymista, wciąż pamiętając mój zachwyt pierwszą odsłoną tego serialu, podejrzewałem, że premierowy odcinek drugiego sezonu The Mandalorian może mi się spodobać. Nie spodziewałem się jednak, że spodoba tak bardzo.
W tym epizodzie przygód zakutego w zbroję obrońcy uroczego małego zielonego stworka, niewiele jest rzeczy, do których można by mieć zastrzeżenia. Ponownie dostajemy solidną porcję klimatycznej ścieżki dźwiękowej, staranną scenografię i kostiumy oraz efekty specjalne, które stoją chyba nawet na ciut wyższym poziomie, niż stały w sezonie pierwszym. Do tego wszystkiego dostajemy też coś jeszcze – mnogość akcji i jej zwrotów, której nie uświadczyliśmy chyba nawet w połowie odcinków poprzedniej odsłony serialu. I choć wiele rzeczy dzieje się szybko, to motywacje postaci są zarysowane w sposób wystarczający, by się w tym wszystkim nie zagubić i nie mieć poczucia, że „szybko” przeradza się w „zbyt szybko”.
Kończąc ten przydługi wywód – w pierwszym odcinku drugiego sezonu The Mandalorian zasadniczo wszystko gra. Od klimatycznego wstępu, który przypomniał, za co pokochaliśmy ten serial („brudna strona” Gwiezdnych wojen, mnogość obcych ras i oczywiście Baby Yoda), przez ponowną wycieczkę na Tatooine (kosmiczny western, codzienne życie Tuskenów i live-action smok krayt, który zagwarantował nam nawiązania do pewnej popularnej serii gier), po pojawienie się znanych i mniej znanych postaci (książkowy szeryf, który kupił od Jawów pewną zbroję oraz… owej zbroi właściciel!). Nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejne odcinki!