Wśród książek ze starwarsowego Expanded Universe (obecnie stary kanon) znajdowały się różne pozycje: te obowiązkowe dla każdego fana, inne – tak złe, że lepiej trzymać się od nich z daleka, a także te zupełnie… nijakie. I za taką właśnie można chyba uznać książkę Seana Stewarta, Yoda: Mroczne spotkanie.
Wojny Klonów wyniszczają galaktykę…
Recenzowana pozycja ma już swoje lata. Została wydana w 2004 roku, a do polskich księgarni trafiła rok później. Myśląc o niej, warto mieć na uwadze, że oczekiwano wtedy na premierę Zemsty Sithów. Był to więc czas wzmożonej aktywności fanów, którzy chętnie sięgali po wszystko nowe, co związane z ich ukochanym uniwersum.
Akcja książki opowiadającej o poczynaniach sędziwego mistrza Jedi przypada na schyłkowy okres Wojen Klonów. Toczący się od dłuższego czasu konflikt daje się wszystkim we znaki. Tymczasem do mistrza Yody niespodziewanie przychodzi wiadomość, że pokój chce zawrzeć nikt inny, jak jego były uczeń, hrabia Dooku! Czy roztropny mentor zaufa zdradzieckiemu przywódcy Separatystów i zaryzykuje spotkanie z nim, gdy ważą się losy całej galaktyki?
Co dobrego, a co złego?
Jak sam tytuł wskazuje, książka Seana Stewarta skupia się wokół postaci mistrza Yody i to można uznać za jej atut – sędziwy Jedi jest ukazany jako postać mądra, ale też posiadająca swego rodzaju poczucie humoru, co z kolei stanowi hołd dla jego wizerunku ukazanego w Starej Trylogii.
Dobrze w powieści wypada też postać głównego antagonisty, czyli Dooku. Wiele do jego wizerunku wnosi wątek wątpliwości, chęci zapobiegnięcia dalszemu rozlewowi krwi. Jest to coś, czego obecnie, w nowym kanonie, niestety zwyczajnie nie ma. W The Clone Wars Darth Tyranus jest po prostu złym do szpiku kości, jednowymiarowym złoczyńcą. Brakuje tu nieco dojrzalszego podejścia do postaci, zaproponowanego przez Seana Stewarta.
W Yoda: Mroczne spotkanie czytelników czeka też jednak trochę rzeczy niepotrzebnych i przez to irytujących. Za takie można uznać niejako „wepchnięcie na siłę” do fabuły takich postaci jak Anakin Skywalker, Obi-Wan Kenobi czy Asajj Ventress. Choć zapewne fani tych bohaterów nie mają nic przeciwko takim zabiegom, fabuła mogłaby spokojnie się potoczyć bez ich udziału, a przy tym nie sprawiałoby to wrażenia, że odległa galaktyka Star Wars w istocie nie jest tak wielka. Znacznie lepszym rozwiązaniem wydaje się napomykanie o niektórych postaciach między wierszami, tak jak miało to miejsce na przykład z generałem Grievousem.
The Clone Wars, tylko kiedyś
Tak jak zauważyłem powyżej, Yoda: Mroczne spotkanie nie spotkało się ani z ciepłym, ani chłodnym przyjęciem ze strony fanów. Ot, kolejna książka rozgrywająca się w czasach przed nadchodzącym filmem. Luźna historia nie wnosząca nic przełomowego do świata Star Wars. Myśląc o niej teraz, można dojść do wniosku, że jest bardzo podobna do niektórych odcinków animowanego serialu The Clone Wars. Opowiada bowiem przygodę mistrza Yody, w której (oczywiście) pojawia się duet Kenobi-Skywalker, a także klasyczni antagoniści, czyli Dooku oraz jego uczennica Ventress. Czy to dobrze, czy źle? O tym niech każdy zadecyduje sam.