Gdy ma się nużącą pracę lub wkurzającą szkołę, gdy przyjazne twarze widzi się rozczarowująco rzadko, a zewsząd napiera szara rzeczywistość, co najbardziej pozwala wytchnąć, naładować baterie i odpędzić wszelkie ponure myśli? Obejrzenie filmu, zagranie w coś? Mało. Spotkanie ze znajomymi? Wciąż mało. Towarzystwo ukochanej/ukochanego? Nieźle, ale nadal czegoś brakuje. Czegoś dłuższego, najlepiej trwającego parę dni i zapewniającego przynajmniej w moim wypadku wszystko, co przed chwilą wymieniłem. Czegoś takiego, jak konwent. Kiedy cztery lata temu rozpoczynałem swoją przygodę z tą formą rozrywki, a trafił mi się epicki StarForce 2010, nie przypuszczałem, jak bardzo odmieni ona moje życie. Nie tylko stałem się osobą bardziej otwartą na innych, ale również spotkałem mnóstwo wspaniałych ludzi, odkryłem współczesne gry planszowe i przede wszystkim poznałem swoją dziewczynę. Stało się to niemal dokładnie dwa lata temu, na warszawskim konwencie o nazwie Avangarda (7-10 sierpnia). Tym samym, którego kolejną edycję, po jednorocznej przerwie wywołanej Polconem, niedawno miałem przyjemność odwiedzić.
Dwa lata temu Avangarda gościła w budynku SGGW, który miał to do siebie, że był na wskroś symetryczny. Ciężko było się odnaleźć i zorientować, co gdzie się znajduje. Co więcej, ze względu na mnogość korytarzy, momentami dało się strasznie odczuć pewną pustkę wydawało się, że konwent jest nieco wyludniony. Myślałem, że sytuacja się nie powtórzy, bo i też lokalizacja zmieniła się z SGGW na kampus innej uczelni, Politechniki Warszawskiej. Niestety, z jakiegoś dziwnego powodu wrażenie pustki było identyczne. Jest to o tyle dojmujące, że na zeszłorocznym Polconie, goszczonym dokładnie w tym samym miejscu, na dokładkę w większej liczbie budynków, ludzi było aż za dużo; momentami ciężko było się minąć w korytarzu, a sale prelekcyjne pękały w szwach. W tym roku nikt, absolutnie nikt nie mógł narzekać na tłok ani prelegenci, ani goście, ani wystawcy. Z jednym jedynym wyjątkiem: gamesroomu, który momentami jak żywo przypominał ten polconowy. Avangarda 9 zyskała (złośliwi powiedzieliby: obroniła) dzięki temu specyficzny urok małego konwentu, o co jego twórcom bądź co bądź mówimy tu o stolicy Polski! raczej nie chodziło. Gdybym był kimś, kto dopiero pierwszy raz odwiedza konwent, odszedłbym zapewne nieco rozczarowany.
Co miała do zaoferowania Avangarda fanom Star Wars? Na szczęście wiele dobrego. Zdecydowaną większość punktów programu stworzyli lokalni miłośnicy odległej galaktyki z fanklubu Centerpoint. Szczególne brawa należą im się za najbardziej widowiskową ze wszystkich sal wypełniony gadżetami, zdjęciami i figurkami pokój wystawowy. Nagromadzeniem różnych gwiezdnowojennych fantów Avangardę 9 może przyćmić tylko poświęcony stricte Star Wars StarForce. W dziedzinie prelekcyjnej było całkiem, całkiem. Nerdowskie wykłady o Expanded Universe równoważyły bardziej przystępne punkty programu np. o historii fandomu, fanfilmach czy dziurach logicznych Epizodu III. Sądzę, że każdy mógł sobie znaleźć coś dla siebie, tym bardziej, że poziom większości prelekcji stał dość wysoko. Całość wieńczyły konkursy, o których zapewne przez wzgląd na skromność powinienem nic nie mówić w każdym razie wiedzcie, że można było im sprostać, choć pojawienie się jakiegoś ubernerda, przykładowo mnie, trochę psuło zabawę, bo pozostawiało konkursowiczom jedynie walkę o miejsce na drugim stopniu podium. Tym niemniej chylę czoła przed inwencją twórczą konkurs o stworzeniach Star Wars był naprawdę trudny i porządnie zrobiony!
Szczególnym rodzajem konkursu było Starcie Uniwersów, czyli druga edycja wielkiego pojedynku fanów Star Wars z fanami Star Treka, tym razem podzielonego na trzy konkurencje: ruchową, kalamburową oraz wiedzową. Nie jestem za bardzo zachwycony organizacją Starcia Uniwersów za co być może ponoszę część winy tym niemniej fajny pomysł przekuto na równie fajne i nietypowe konkursy. Tylko w pierwszym z nich, wymagającym szybkich nóg i celnego oka, znajomość uniwersum przeciwnika nie okazała się konieczna. Dwa pozostałe były jednak cięższe, ale śpieszę donieść, że w obu zwyciężyliśmy i tym samym zemściliśmy się na Trekkerach po ubiegłorocznej porażce, zdobywając puchar! Jeśli jest coś, dla czego warto udać się na kolejną Avangardę, to jest to zdecydowanie Starcie Uniwersów. Po poprawkach natury organizacyjnej, konkurs ten w kolejnych latach może naprawdę błyszczeć.
Podstawą sukcesu każdego konwentu są ludzie. I w tym miejscu należy wystosować apel: drogi fanie Star Wars, jeśli nie bywasz na konwentach, tracisz niepowtarzalną szansę zostania członkiem wielkiej konwentowej rodziny! Tak po prawdzie, dla samego faktu spotykania znajomych z całej Polski, którzy podzielają Twoje pasje, rozumieją Twoje żarty i nie śmieją się, że lubisz Ahsokę (no, może tu troszkę przesadziłem :)), warto zajrzeć na dowolny konwent z blokiem Star Wars. I Avangarda nie okazała się pod tym względem inna. Owszem, stężenie nerdów na metr kwadratowy nie rzucało na kolana, jednak było nas dość, by móc świetnie się bawić albo poznać nowych, ciekawych ludzi, jeśli właśnie rozpoczynało się swoją konwentową przygodę. Powtarzam: fani, przybywajcie, bo warto.
Relacja nie byłaby relacją, gdybym nie wspomniał o tym, co się działo w innych zakątkach Avangardy. Wspomniany gamesroom był zadziwiająco dobrze zaopatrzony, chętni do grania zawsze się trafiali było to jedyne stale oblegane miejsce na konwencie. Dla poszukujących bratniej duszy był geekdating, a dla fanów gier liczne turnieje w tym miniturniej X-Winga. Słabo, zwłaszcza w porównaniu z innymi tego typu imprezami, nawet mniejszymi (!), prezentowała się targowa strona Avy. Wystawców było niewielu i niezbyt różnorodnych: większość specjalizowała się w grach planszowych i książkach. Nie jest to oczywiście wina wystawców (zwłaszcza, że ze względu na marne 1300 uczestników nie mogli liczyć na wielkie zyski), ale szkoda braku rozmaitości towarów i stoisk z nietypowymi gadżetami. Na osobny temat zasługują Dni Nauki, impreza towarzysząca Avangardzie, ale tym razem nie odwiedziłem nań ani jednego punktu programu… co jest dobrym świadectwem siły bloku Star Wars, jak sądzę, gdyż większość czasu spędzałem właśnie na nim.
Jeśli porównywać Avangardę 9 do Polconu 2013, poprzedniej edycji, czy jakichkolwiek większych konwentów, to porównanie to będzie na niekorzyść dla tej pierwszej. Skala i klimat po prostu nie dorastały do ambicji konwentu, który powtarzam jako impreza warszawska powinien po prostu przyciągnąć do siebie więcej ludzi. Na ile to wina terminu, czyli środka wakacji, a na ile bardzo późnego ogłoszenia, że konwent w ogóle się odbędzie i przez to opóźnioną kampanię reklamową tego nie wiem. Wiem natomiast, że na przekór tym problemom bawiłem się bardzo dobrze i do starych, bardzo przyjemnych avangardowych wspomnień, mogę dołożyć nowe. A w sumie o to w tym wszystkim chodzi, prawda?
Chcecie zobaczyć więcej zdjęć? W takim razie zachęcamy do obejrzenia redakcyjnej fotorelacji z Avangardy 9 na naszym koncie na Facebooku.