Jest marzec 1997 roku. Edycje specjalne Nowej nadziei i Imperium kontratakuje osiągają tak wielki sukces kinowy, że Lucas odkłada premierę poprawionego Powrotu Jedi o tydzień. W tym samym czasie do sklepów w Stanów Zjednoczonych trafia pierwszy odtwarzacz kompletnie nowego nośnika danych DVD. Minie jeszcze parę lat, nim DVD wyprze z rynku stare, poczciwe kasety VHS i o wiele więcej, nim na srebrnych krążkach pojawi się Klasyczna Trylogia. Dzień premiery tej edycji, 21 września 2004, pamiętam doskonale, jako że już tego samego dnia miałem ją na swoim biurku. Nie sposób opisać frajdy, jaką wtedy miałem z oglądania super-ostrego, krystalicznie czystego obrazu z kosmicznie brzmiącą, odrestaurowaną ścieżką dźwiękową. Któż mógł w tamtym czasie przypuszczać, że niecałych siedem lat później dokładnie tymi samymi słowami będziemy opisywać wrażenia z oglądania tych samych filmów, ale już w formacie Blu-ray? Na pewno były taki osoby, ale ja, wówczas początkujący fan Star Wars, nie zaliczałem się do nich.
Powrócę jeszcze na chwilkę do przeszłości. W 1997 roku reedycję Klasycznej Trylogii reklamowano chwytnym hasłem „Oto trzy powody, dla których buduje się kina”. Wersję Blu-ray z 2011 spokojnie można by było opatrzyć podobnym sloganem, z taką tylko różnicą, że zamiast trzech byłoby sześć, a zamiast kin odtwarzacze Blu-ray. Oglądałem każdy z epizodów Gwiezdnej Sagi na ekranie monitora o optymalnej dla formatu BD rozdzielczości 1920×1080 pikseli i nie mam nic nikomu do zarzucenia w kwestii jakości obrazu. Jest tak, jak nam obiecywano przed premierą: pięknie. Owszem, w Epizodach IV-VI czasem gdzieś wyskoczy tak zwane ziarno, a tu i ówdzie jakiś element brzydko się rozmaże, ale tak już chyba musi być zapewne są jakieś granice jakości, której produkcje sprzed trzydziestu lat nie są już w stanie przekroczyć. Albo przynajmniej granice zasobów finansowych, poza którymi odnawianie każdej sekundy filmu przestaje się opłacać.
Czy mam jakieś uwagi krytyczne? Oj, tak! Wbrew pozorom nie chodzi mi o słynne już „Nooo!” w scenie z podsmażaniem Luke’a, czy inne zmiany dokonane reżyserską ręką Lucasa. Mnie one nie przeszkadzają i w każdym przypadku są praktycznie niezauważalne. Muszę zganić magików (?) z Industrial Light and Magic za coś zgoła odmiennego: kolory. Wszystkie czerwone miecze świetlne są różowe. Wszystkie. W całej Gwiezdnej Sadze. Od podwójnego miecza Dartha Maula, po broń Dartha Vadera bezczelnie różowe. Już w 2004 roku narzekałem, że barwy mieczy świetlnych zostały, kolokwialnie mówiąc, skopane, a czerwień nieco się zaróżowiła, ale teraz? Jest tak tragicznie, że chciało mi się płakać, oglądając epicki niegdyś pojedynek Skywalkera ze Skywalkerem w Chmurnym Mieście. Chłopaki z ILM tłumaczą się, że to wina transferu do jakości HD. W porządku, ja to rozumiem, technologia zawiniła. Tylko mam pytanko: czemu nic z tym nie zrobiono? Orientuję się, że przerobienie na nowo każdej klatki każdego z filmów, w której pojawia się czerwone ostrze zajęłoby trochę czasu, ale, przepraszam bardzo, to ma być naj-, naj-, naj- wersja Star Wars w historii, czy nie?
Dla osób takich, jak ja, które kupują „błękitno-promienne” dyski głównie dla bonusowej zawartości, zetknięcie z Kompletną Sagą na BD będzie raczej miłym doświadczeniem. Fanom zakulisowej wiedzy i filmików dokumentalnych oddano trzy z dziewięciu płyt. Pierwsze dwie zawierają materiały podzielone na epizody. Wewnątrz każdej części Star Wars dodatki uporządkowano według planet (np. Kamino, Coruscant, Tatooine i Geonosis dla Ataku klonów) lub ważnych miejsc akcji (np. Gwiazda Śmierci dla Nowej nadziei). Ostateczny podział jest w każdym wypadku identyczny: fragmenty archiwalnych wywiadów z aktorami i twórcami filmów wraz z ogólnym spojrzeniem na planetę, sceny wycięte lub alternatywne, grafiki koncepcyjne i prezentacja rekwizytów, makiet, strojów tudzież modeli z planu zdjęciowego, preprodukcji bądź postprodukcji. Jednym słowem, jest tego mnóstwo. Najmniej interesujące są obrazki koncepcyjne, powszechnie dostępne w innych źródłach, najbardziej zaś oczywiście wszystko to, co zostało nakręcone, ale nigdy nie znalazło się w żadnym filmie. Co ciekawe, żadna ze scen z Nowej Trylogii, które widzieliśmy już na DVD, nie pojawiła się na Blu-ray. Wszystko jest nowe i w większości autentycznie nieznane, jak, dajmy na to, znacznie rozszerzone fragmenty dialogów Hana, Luke’a i Lei z Bazy Echo. Istna uczta dla fana.
Z pierwszych dwóch dysków dowiemy się między innymi, jakie trudności stały przed modelarzami konstruującymi Superniszczyciel Gwiezdny „Egzekutor”, jak George Lucas widzi Ciemną Stronę Mocy i jak aktorzy Nowej Trylogii radzili sobie z niesławnym „zielonym ekranem”. Ktoś policzył, że płyty te zawierają ponad sto pięćdziesiąt filmików dokumentalnych średnio po 2-5 minut każdy, i wydaje mi się, że te liczby się zgadzają. Już tutaj jest co przewijać i oglądać, a przecież mamy jeszcze podwójne komentarze do filmów Gwiezdnej Sagi (jeden nagrany w latach 2001-2004 na potrzeby wydań DVD, a drugi złożony z archiwalnych wypowiedzi całej załogi twórczej) i trzeci dysk. Kiedy ogłoszono jego zawartość, nie byłem zbyt szczęśliwy. „Powtórka z rozrywki”, mówiłem. „Starocie, które już oglądaliśmy”, dodawałem. Przyznam, że trochę zbyt krytycznie do tego podszedłem. Tych siedem filmów dokumentalnych plus zestawienie kilkudziesięciu skeczy, parodii i humorystycznych fanfilmów prezentuje się całkiem zacnie. Świeżością zaskoczyły mnie zwłaszcza 40-50 minutowe produkcje o kręceniu Starej Trylogii, pokazywane w telewizji w latach 1977-83, czyli w latach premier poszczególnych epizodów. Podobnie przyjemnie ogląda się „konwersacje z mistrzami” o Imperium kontratakuje, choć tutaj większość informacji to powtórzenia z dwóch poprzednich dysków. Największą radość sprawił mi jednak seans Star Warriors o organizacji 501st Legion. Pod koniec filmu prawie pękałem z dumy, że są wśród nas tak zaangażowani i przynoszący nam tak dobre imię fani.
Moim recenzenckim obowiązkiem jest powiedzieć coś o tłumaczeniu, dlatego to coś powiem: Imperialu, wydawco, bój się Mocy! To tłumaczenie, które mamy, bo przecież należy pamiętać, że tylko jedna z dodatkowych płyt otrzymała przekład w postaci napisów, a komentarze do sześciu epizodów zostały zignorowane jest żałosne. Zarówno napisy, jak i dubbing, którym oporządzono Gwiezdną Sagę, roją się od debilnych tłumaczeń. Bo jak tu, nomen omen, wytłumaczyć, że profesjonaliści słowo „commander” przekładają raz jako „komandora”, innym razem jako „majora”, a jeszcze innym razem jako „komendanta”, gdy tymczasem w większości przypadków to po prostu „dowódca”? Albo z „myśliwców Jedi” robią „wojowników Jedi”, gdy w scenie widać wyraźnie, że chodzi o maszyny, a nie o ludzi? Całkowicie rozbrajają także takie kwiatki jak „Piaskowi Ludzie” bądź „impuls z Gwiazdy Śmierci”, czy koszmarki gramatyczne w stylu „Mam ludzi tu mało”, które to słowa wypowiada aktor podkładający głos pod moffa Jerjerroda. Tylko o poziomie tychże aktorów można cokolwiek dobrego powiedzieć. Ale tylko trochę, bo w większości wykonali oni tak samo tragiczną pracę, jak tłumacze, a kwintesencją ich wysiłków, by tchnąć polskość w usta bohaterów Star Wars wyraża jedno słowo: Wader. Nie, przepraszam wader. Bo pisanie tego wyrazu z wielkiej litery byłoby ujmą dla postaci Vadera. Najkrócej mówiąc, tłumaczenie „Komplentnej” (jak widnieje na nakładce na pudełku) Sagi to jeden wielki żart.
Star Wars na Blu-ray. Długo na to czekaliśmy, a kiedy już się doczekaliśmy, co chwila radość ze zbliżającej się premiery psuły nam coraz to kolejne, przykre rewelacje. Najpierw narzekaliśmy na mizerną zawartość dziewiątej płyty, tej z dodatkami, potem usłyszeliśmy o zmianach dokonanych przez Lucasa, a na końcu dobił nas polski wydawca, prezentując „komplentne”, okrojone wydanie z wciśniętym na siłę dubbingiem. Ale koniec końców, nie jest tak źle. Myślę, że pierwsza, historyczna edycja Gwiezdnej Sagi na Blu-ray jest warta swojej ceny o ile jest się osobą dobrze znającą język angielski bądź też osobą niezainteresowaną bonusami. Zadowoli zarówno entuzjastów obrazu „ostrego jak żyleta”, jak i fanatyków materiałów dodatkowych. Być może tych ostatnich nie zachwyci, bo nikt nie ma wątpliwości, że o Star Wars można wyprodukować dziesiątki świetnych filmów dokumentalnych, ale satysfakcja chyba jest. Ja nie narzekam. W ostateczności, zawsze można poczekać na następną „ostateczną edycję” Gwiezdnej Sagi w HVD, 5D DVD lub innej kosmicznej technologii…