Najważniejsze dla nas gry „Star Wars”

Marik Vao: Największą grą mojego stażu fanowskiego, a może nawet życia jest zdecydowanie Knights of the Old Republic II: The Sith Lords. Choć to pierwsza część zdobyła liczne tytuły, uznanie i była, powiedzmy to szczerze: kompletna, to właśnie jej kontynuację uważam za gamingowe doświadczenie, które odmieniło moje spojrzenie na Star Wars. Pierwsza część w znacznej części powtarzała formułę znaną wszystkim, którzy widzieli filmy, a dopiero druga pokazała nam odważny i obrazoburczy wizerunek odległej galaktyki. W grze poznaliśmy bliżej Mandalorian, nowe lokacje, technologie i organizacje, ale przede wszystkim Kreię – postać będącą najmocniejszym punktem tej gry, która budzi kontrowersje aż do dziś (po ponad dekadzie od wydania gry!) i nigdy się nie nudzi. Czuję, że gdyby twórcy mieli czas na dokończenie KotORa II, nigdy bym nie zagrał w nic innego i absolutnie pochłonęłaby mnie niekończąca się krucjata w mrocznym świecie podupadającej Republiki.

Krzywy: Najważniejszy tytuł to bez dwóch zdań Jedi Knight będący kontynuacją shootera Dark Forces. Nie ten drugi i znacznie lepszy, na silniku trzeciego Quake’a, tylko ten pierwszy z siedmioma Mrocznymi Jedi jako adwersarzami. Trafiłem na tę grę, w której Kyle Katarn poszukuje Doliny Jedi, niedługo po premierze i byłem zachwycony kreacją świata oraz… filmowymi przerywnikami! To, zwłaszcza jak na tamte czasy, było Expanded Universe w pełnej krasie. Drugi Jedi Knight był pięknym rozwinięciem tego wątku, a obecność Akademii Jedi i Luke’a Skywalkera jeszcze mocniej spinała głównego bohatera z resztą odległej galaktyki. Wysoko w prywatnym rankingu oceniam też X-Wing vs TIE Fighter, przy którym z joystickiem w łapie spędziłem długie godziny oraz oczywiście oba KotORy, które nie tylko pokazały nieznane wcześniej oblicze Star Wars, ale były też jednymi z najlepszych gier cRPG w historii.

Vidar: Serce mówi: Jedi Outcast. Gra, która zawładnęła na dość długi czas świadomością moją i mych kolegów. To dzięki niej lataliśmy po podwórku z patykami podzieleni na Jedi i Sithów, to do niej wracam co kilka lat po to, by poczuć ten klimat i tę niezwykłą radość, to ona „wrzuciła” mi Star Wars do głowy…. Ale to jednak Knights of the Old Republic wciągnęło mnie ten świat na dobre, to z nim kojarzę najbardziej emocjonujące momenty związane z obcowaniem z tym uniwersum. I nie ulega wątpliwości, gdyby nie KotOR, nie pisałbym teraz tych słów, być może w ogóle nie zainteresowałbym się fantastyką. Więc choć Kyle Katarn nadal jest jedną z moich ulubionych postaci ze Star Wars, to pamiętnemu dziełu BioWare muszę przyznać palmę pierwszeństwa.

Yako: Oczywiście, gry wideo (bo unikam określenia „komputerowe” z racji tego, że chodzi zarówno o stare gry automatowe, jak i konsolowe, mobilne czy wreszcie te skierowane do PC) to moje drugie hobby zaraz po Gwiezdnych wojnach. Ale kiedy zastanawiam się nad tym, co zmieniło moje podejście do Gwiezdnych wojen w ogóle, to muszę odpowiedzieć: Star Wars RPG d6. Tak, stareńki, papierowy RPG, w którym mechanika gry nie była oparta na rzutach kostkami dwudziestościennymi, ale na rzutach ogromną ilością kości sześciościennych. (Grając Darthem Maulem i atakując mieczem świetlnym, trzeba było rzucić, bodajże, 14 kostkami). Nie sama gra jednak była fascynująca, ale opisy, statystyki i dane pojazdów, broni i postaci opisane w podręcznikach. Naprawdę, dzięki RPG d6 wiedzieliśmy, jakie osłony ma niszczyciel gwiezdny, i z jaką mocą strzelają działka X-winga. Kultowy już Ilustrowany przewodnik po statkach okrętach i pojazdach Gwiezdnych wojen, który wertowałem bez ustanku, napisany był przecież przez Billa Smitha, czyli człowieka, który wykonał gigantyczną robotę na rzecz rozwoju gwiezdnowojennego systemu RPG. Nie wiem czemu, ale już Star Wars d20 nie był taki niesamowity…

Dark Dragon: Mimo wielu wcześniej (później zresztą też) ogranych tytułów (i niektórych obiektywnie lepszych) najważniejszą grą dla mnie jest Jedi Knight: Jedi Academy. Wszystko zaczęło się od wersji demonstracyjnej, którą ograłem do upadłego. Później przyszedł czas na ogranie nielegalnej (o zgrozo!) kopii pełnej wersji. Grę oparto na sprawdzonej formie i silniku Jedi Outcast, jednak było w niej coś magicznego. Moment, w którym mogłeś się poczuć jak jeden z padawanów nowej ery Jedi, jest niesamowity. Do tego możliwość wybierania stylów walki, rodzajów miecza, budowanie swojej postaci (wszystko to na dzisiejsze czasy wydaje się ubogie), starzy znajomi (Chewbacca, Kyle). To, że można było przejść na Ciemną Stronę… długo by wymieniać. Dodajmy, że legalną wersję oczywiście nabyłem i często do niej wracam. Warto tutaj nadmienić przeogromną mnogość modów, które pozwalają wcielić się w setki postaci i rozegrać wydarzenia z filmów, starego EU lub z fanowskiej wyobraźni. Niektóre ulepszają grafikę, inne modyfikują rozgrywkę, a jeszcze inne żyją tylko trybem wieloosobowym, który po dziś dzień jest całkiem zaludniony.

Nadiru: Choć nie da się ukryć, że wspomniane KotORy i Jedi Knighty przebijają konkurencję, to moimi najważniejszymi grami pozostaną trzy gierki związane z Mrocznym widmem: fantastyczny Racer, toporne The Phantom Menace (czyli swego rodzaju adaptacja filmu) i brzydkie jak noc, ale zaskakująco grywalne Battle for Naboo. Wszystkie przeszedłem kilkakrotnie, bawiąc się przy tym do rozpuku. Nie wiem, co zadecydowało o tym, że nie mogłem się od nich oderwać, ale strzelam, że decydujący był fakt, że dopiero zaczynałem swoją przygodę ze Star Wars i to były jedyne tytuły, do których mogłem się wówczas dorwać. Gdybym w tamtych czasach miał internet, to kto wie, czy nie Rogue Squadron, czy inne Shadows of the Empire zajmowałoby teraz miejsce tych trzech pozycji… Przy okazji tego tematu nie mogę nie powiedzieć paru słów o mojej najważniejsze grze niekomputerowej – to zaszczytne miejsce zajmuje X-Wing, szalenie popularny bitewniak FFG, o którym zdarzyło mi się tu i ówdzie na naszym portalu pisać. Wprawdzie już w niego aktywnie nie gram, bo przeniosłem swoje siły na znakomitą Armadę, ale nie da się zaprzeczyć, że dzięki X-Wingowi poznałem magię turniejów, rozgrywek o stawkę i, przede wszystkim, innych graczy-fanów. Bez tej gry mój świat byłby znacznie uboższy.

JediPrzemo: Najważniejszymi dla mnie grami związanymi z marką Star Wars były chyba dema Jedi Outcasta oraz Battle for Naboo. Oba dołączono do pisma Komputer Świat Gry. To była moja pierwsza styczność z LucasArts, a same piętnastominutowe fragmenty gry przechodziłem setki razy, ponieważ na pełne wersje poczekałem jeszcze parę lat (te czasy, kiedy gry były sprzedawane w kartonowych boxach, a przez inflację oryginały były warte na dzisiejsze pieniądze jakieś 300 zł), a i to pirackie wersje. Poziomy z nich mogę przechodzić z zamkniętymi oczami do tej pory i żałuję, ze zamiast kolejnego świetnego Jedi Knighta dostaliśmy marne The Force Unleashed… Oczywiście, jakiś czas później pierwsze miejsce w moim sercu zajęły KotORy oraz Empire at War, ale to Kyle Katarn i gwiezdny myśliwiec N-1 były moimi pierwszymi miłościami w elektronicznej rozrywce Star Wars.

Cathia: Nie będę oryginalna – oba KotORy zajęły mi czas na długo, często zresztą do nich wracam. Znakomity storyline, świetna mechanika i ogólnie pojęta miodność tych gier sprawiają, że są doskonałą rozrywką nie tylko dla fana Star Wars. Swego czasu byłam również bardzo przywiązana do Star Wars Galaxies, przed tym, jak całkowicie zmieniono interfejs gry i drzewko umiejętności. Należę do tych nielicznych osób, które nigdy nie chciały grać rycerzem Jedi, szkoliłam postać na szermierza i wybitnie nie spodobało mi się to, że nagle – przez jedną noc – została Jedi. To był mój ostatni dzień SWG i strasznie tego żałuję.

Wixu: Gdybym miał napisać o grze, którą cenię najbardziej i do której najczęściej wracam, byłaby to na pewno pierwsza część Knights of the Old Republic. Jednak tytułem, który scementował moją miłość do Gwiezdnych wojen, jest Jedi Outcast. Pamiętam jak dziś, chociaż od tamtego czasu minęło dobre 14 lat, misję z demo gry, która finalnie nie znalazła się w pełnej wersji. Na końcu czekała nas potyczka z Sithem, a ja podchodziłem do niej, nie wiem, może z tysiąc razy. Całe szczęście wkrótce udało mi się zdobyć pełną wersję gry, która tylko wzmocniła pozytywne wrażenia z wersji demonstracyjnej. W Jedi Outcast wszystko wyszło świetnie: charyzmatyczny bohater Kyle Katarn, różnorodne misje, wybitny model walki, który – co podkreślam nieustannie przy dyskusji o tej grze – mógłby być z powodzeniem zaimplementowany do nowych produkcji, bo nie zestrzał się ani odrobinkę. Do Jedi Outcast (i wydanego później Jedi Academy) wracam co kilka miesięcy, bo to produkcja, która nawet po latach od swojej premiery potrafi przynieść nieskrępowaną radość z wywijania mieczem świetlnym. Być może KotOR jest w moim sercu niekwestionowanym faworytem, ale w końcu nasza dyskusja nie zwie się „ulubiona gra”, a „najważniejsza”. I Jedi Outcast zawsze będzie najważniejszy – bo gdyby nie on, nie wiem, jak wyglądałoby moje uczucie do Gwiezdnych wojen.

Kaelder: Na moje zainteresowanie Gwiezdnymi wojnami wpływ miało wiele gier, ale jeśli miałbym wybrać kilka tytułów to byłaby to seria Dark Forces/Jedi Knight oraz dwie części Knights of the Old Republic. Oba tytuły wciągnęły mnie na tyle, że nie tylko poświęciłem wiele godzin na ukończenie każdej misji, lecz także odkryłem wszystkie ciekawostki pokrywane przez twórców. Na zawsze zapamiętam te gry ze względu na świetną oprawę muzyczną, interesującą mechanikę, charyzmatyczne i nietuzinkowe postacie (wśród nich znajdują się m.in. Kyle Katarn, Jaden Korr, Carth Onasi, Meetra Surik, Revan, Darth Traya czy Darth Malak) oraz fabułę, która zapada w pamięci na długo. Po latach chętnie też do nich wracam i staram się nieco inaczej przejść każdy poziom. Nigdy też nie zapomnę o Republic Commando, dzięki której pokochałem klonów-komandosów oraz okres Wojen Klonów (duży plus za mandaloriańską ścieżkę dźwiękową oraz scenariusz gry i jej niesamowity klimat). Gdyby nie te tytuły, bardzo ciężko byłoby mi oswoić się z Expanded Universe, a Gwiezdne wojny wyglądałoby w moich oczach zupełnie inaczej niż teraz.