Nadchodzą mroczne czasy. Kiedy strach zapanuje nad Galaktyką, bohaterowie powstaną, przeznaczenie splecie ich drogi. Ogień Rebelii znów zapłonie!
Premiera Star Wars: Rebels – zarówno zagraniczna, jak i polska – jest tuż, tuż. Wiemy już, mniej więcej, czego się spodziewać, jako że producenci postanowili postąpić podobnie jak w 2008 roku, gdy oczekiwaliśmy w strachu na The Clone Wars. Dostaliśmy całe mnóstwo fragmentów dających widzowi dość jasny obraz tego, jak serial będzie wyglądać. Do sieci trafiło nawet siedem minut pierwszego odcinka (w wersji polskiej tylko 5 minut).
Historia z początku wygląda na dość prostą: młody mieszkaniec zapyziałej planety spotyka grupę dość niezwykłych osobników, składającą się z pilota, droida astromechanicznego, dużego i silnego humanoida, paru innych dziwaków oraz rycerza Jedi. Chłopiec odkrywa swój potencjał w Mocy i stawia pierwsze kroki na ścieżce Jedi. Brzmi znajomo? Twórcy serialu chwalą się tym, że ich inspiracją był powrót do korzeni, czyli, między innymi, wykorzystanie oryginalnych szkiców koncepcyjnych do Nowej nadziei. Jednak pobieżne przyjrzenie się fabule Rebeliantów wskazuje na to, że postanowiono nie kłopotać się za bardzo wymyślaniem nowych rozwiązań fabularnych, które mogłyby się przyjąć lub nie. Zamiast tego zwyczajnie splagiatowano pierwszy film spod znaku Star Wars.
Wielu fanów spodziewa się, że dostaniemy kolejne Wojny klonów, których zmieni się jedynie czas akcji. Niestety, jest w tym sporo prawdy. W opublikowanych fragmentach widać, że animacja i fatalny sposób przedstawiania walk na miecze świetlne z The Clone Wars został zachowany w nowym serialu. Osobiście liczyłem na to, że wraz z epoką, zmieni się równowaga sił między walczącymi stronami. W Wojnach klonów widzieliśmy głównie rycerzy Jedi i szkolone przez całe życie klony, które złomowały miliony droidów-półgłówków jednym machnięciem ręki. Tym razem to Rebelianci mieli być zgrają wojowników-amatorów, którzy zmierzą się z potęgą dobrze uzbrojonego, wszechobecnego Imperium Galaktycznego. Nic bardziej mylnego! Pokazane nam fragmenty serialu udowadniają, że bohaterowie będą nieśmiertelnymi, odpornymi na blastery „przekoksami” na miarę rycerzy Jedi, a szturmowcy… No, cóż. Będą szturmowcami. Podobnie będzie w kwestii finansowej – zgraja tytułowych buntowników będzie mieć chyba nieograniczone zasoby broni i kredytów.
Przechodząc do szczegółów: załoga będzie składać się z sześciu postaci. Są to Ezra Bridger, złodziejaszek, który odkrywa swoje zdolności w Mocy, Kanan Jarrus, były rycerz Jedi; Hera Syndulla, twi’lekańska pilotka; Zeb, mięśniak podobny do Wookiego; Sabine Wren, mandalorianka i Chopper, droid astromechaniczny. Razem będą latać statkiem „Ghost” (ang. „Duch”), którego wygląd oparty został na wczesnych projektach „Sokoła Millenium”.
Jeśli mowa o postaciach, to warto się im przyjrzeć nieco bliżej, bo mają okazję być mocną stroną serialu. The Clone Wars zaserwowało nam masę źle napisanych, płaskich, irytujących i sprzecznych z kanonem postaci. Chyba tylko tytułowe klony dało się znieść, bo Jedi – z Ahsoką na czele – byli fatalni. Już w udostępnionych w internecie fragmentach zasugerowano nam, że każdy bohater ma nie tylko historię z przeszłości do opowiedzenia, ale także posiada zwyczaje i odrębny charakter, które niekoniecznie będą pasowały do całej załogi. Na przykład, Ezra będzie nałogowo kradł imperialne kubły, a Sabine z chęcią pobazgra po ścianach i sprzęcie wojskowym. Takie rzeczy mogą nie przykuwać uwagi w pierwszej chwili, ale to na nich niektóre seriale, takie jak choćby Jak poznałem waszą matkę, opierają swój sukces.
Mimo że już teraz można dostrzec wiele rażących błędów, takich jak choćby przesadzone umiejętności głównych postaci, absurdalny miecz świetlny inkwizytora, zbyt dziecinną, pozbawioną mroku atmosferę i kilka innych, to liczę na dobrą interakcję między bohaterami. Chcę, żeby się kłócili, ścierali i byli żywymi postaciami. Jest to coś, czego bardzo brakowało w Wojanch klonów, a co dostarcza przyjemności widzowi, czego dowodem mogą być od zawsze doceniani X-meni. Liczę także na więcej nawiązań do Expanded Universe. Nie chciałbym, żeby ta ekipa znów zabierała się do konkretnych postaci, bo do dziś pamiętam kilka zbędnych zgonów i Quinlana Vosa w wersji The Clone Wars, ale pomysł z inkwizytorem jest godny pochwały. Możliwe, że Rebelianci będą kontynuować niektóre wątki z The Clone Wars i nie miałbym nic przeciwko temu, by zobaczyć Bobę Fetta, Aurrę Sing i innych łowców nagród, a także postaci spoza serialu, jak na przykład Marę Jade lub admirała Thrawna, ale na pewno nie zachwyciłby mnie powrót Ahsoki Tano, Dartha Maula albo rycerzy Jedi w większej ilości. Na razie wiemy tylko, że pojawi się hologram Kenobiego – miejmy nadzieję, że twórcy nie zapędzą się za bardzo w tym kierunku.
Jeśli chodzi o ekipę tworzącą Rebeliantów, to sporą jej część będą stanowić ludzie od Wojen klonów. Są oni bogatsi o wiele doświadczeń, więc śmiało możemy liczyć na to, że nie spotkamy się z przykrościami typu „drewniana” broda Kenobiego. Za całą produkcję odpowiedzialne są trzy najważniejsze osoby. Najważniejszą z nich jest Dave Filoni, którego wszyscy znają z poprzedniego serialu. Szkoda, że – moim zdaniem – jest to osoba, która ani trochę nie rozumie ducha Star Wars i jeśli w wywiadzie mówi, że coś lubi i z chęcią stworzy o tym historię, na pewno to sknoci. Drugą osobą jest Simon Kinberg, związany z filmami spod znaku X-men i to z nim wiązałbym największe nadzieje, zwłaszcza te związane z postaciami. Trzecim producentem jest Greg Weisman, który prawdopodobnie jest wysłannikiem z ramienia Disneya i ma cały serial utrzymać w klimacie pasującym do kanału Disney XD.
Nieco mieszane uczucia wzbudza we mnie wieść, że całość jest stylizowana na Klasyczną Trylogię. O ile nawiązanie w postaci efektów strzałów z blastera i mieczy świetlnych jest dość dobrym posunięciem, to uważam, że czarpanie inspiracji do tak ogromnej ilości materiału ze szkiców koncepcyjnych jest rozwiązaniem błędnym. W końcu po to ustanowiono podział na Legendy i nowe uniwersum, żeby „nie ograniczać kreatywności twórców”. Po czymś takim powinniśmy otrzymać coś naprawdę nowego, a nie odgrzewane kotlety z 1976 roku.
Oczywiście, to wszystko są spekulacje oparte na fragmentach większej całości. Przecież nawet Powrót Jedi mógłby być oczekiwany ze strachem, gdyby pokazać ludziom tylko Ewoki, prawda? Jednak od zawsze najważniejszym elementem Gwiezdnych wojen był ich klimat. Już wiemy, że twórcy chcą uchwycić ducha Star Wars dzięki korzystaniu z oryginalnych szkiców jeszcze z czasów produkcji starej trylogii i to właśnie ta kwestia zadecyduje o tym, czy serial będzie udany, czy będzie powtórką klapy, jaką było pierwszych parę sezonów The Clone Wars.