Lublin to miasto, które nie jest zbyt piękne, ani przyjazne. Trudno do niego dojechać, a autobusy nocne mają własną (droższą, oczywiście) taryfę biletową. Czy, mimo to, warto tam przyjechać? Raz do roku, WARTO. Falkon to konwent (albo „festiwal fantastyki”), na którym można pomarzyć o tym, by móc choć na parę godzin się rozdwoić. Co można było podziwiać w tym roku?
Gdy tylko skończyłem piątkowe zajęcia, pobiegłem na autobus i dotarłem do Targów Lublin. Na miejscu spodziewałem się ujrzeć wielką kolejkę zniecierpliwionych ludzi, którzy czekaliby na szczęśliwe dotarcie do akredytacji. Nic podobnego! Nie było wielkich tłumów, a sami miejscowi kolejkowicze mówili, że dłużej zajęło im dotarcie na miejsce komunikacją miejską, niż czekanie na wejście.
Pierwszy dzień piątek, nie był zbyt tłoczny i był jakby rozgrzewką przed prawdziwym konwentem. Trudno było uzyskać żywą atmosferę, gdyż było dość ciemno. Nie mówię tu o niebie, lecz o samym terenie targów światła były lekko przygaszone, a ogrzewanie pozostawiało sporo do życzenia. Pozostało więc skupienie się na prelekcjach. Na początku odwiedziłem nerdowski konkurs potterowski. Nie mogłem uwierzyć, że można być nerdem Harrego Pottera, ale szybko przypomniano mi o ogromie anegdotek i pobocznych informacji, które cały czas przeplatały się przez książki. Później nadszedł czas na rozpoczęcie zabawy z Gwiezdnymi wojnami na prelekcji dobrze nam znanego Jedi Nadiru Radeny, który zachęcał tych wciąż nieprzekonanych do poznania bogatego świata starwarsowego Expanded Universe. Później zaczęła się na bloku s-f prelekcja na temat (dość monotonnego) obrazu religii w różnych serialach science-fiction. Zaraz potem miałem okazję przekonać się o tym, jak dobrze zorganizowani są twórcy konwentu brakująca prelegentka została zastąpiona i sala nie stała przez godzinę pusta. Na miejscu Ewy Białołęckiej pojawił się Karol „Diaz” Szmyt, który nie zdążył się dobrze przygotować, ale świetnie rozbudził słuchaczy i zapewnił zdrową dawkę śmiechu.
Dzień drugi, sobotę, zacząłem od wysłuchania prelekcji o tym, czy gry fabularne mogą uczyć. Następnie odwiedziłem Yako, który ponownie przyciągnął tłumy na swoją prelekcję o rycerzach Jedi, na której porównał ich do prawdziwych rycerzy z czasów średniowiecza. Zaraz potem udałem się na prelekcję o zakochanych bohaterach w popkulturze, która została poprowadzona w iście kobiecym stylu bez dbałości o ścisłość i ciągłość, ale z mnóstwem dobrego humoru i elementami dyskusji. Na dużą pochwałę zasługuje twórca prelekcji o tworzeniu RPG w stylu Jesiennej Gawędy, który tak przedstawił temat, że wiedza z tej prelekcji przydać się może nie tylko przy roleplayu, ale także przy analizowaniu różnego rodzaju dzieł literackich. Następnie pierwsze skrzypce ponownie zagrali ludzie silnie związani z naszym portalem Cathia i Yako, którzy (równocześnie) przyciągnęli ogromne ilości ludzi na swoje prelekcje. Po spędzeniu czasu w ogromnym gamesroomie, chciałem dostać się na wykład Cathii o wiedźmach, ale sala była pełna jak MPK w godzinach szczytu. Dlatego odwiedziłem prelekcję o niezbyt zachęcającym tytule: „Dlaczego Diuna jest lepsza od Star Wars i Star Treka”. Przez chwilę można było się poczuć jak w książkach Gombrowicza, ponieważ dowiedziałem się, że „Diuna to dobra książka jest”, „Diuna dobrą książką jest” (sic!). Poddałem się i dałem się pochłonąć genialnemu gamesroomowi, który zajmował całą halę.
W niedzielę trzeci dzień konwentu, zacząłem dzień od prelekcji (wspomnianego już) Karola „Diaza” Szmyta, który wykazał się wyśmienitą umiejętnością opowiadania jeśli kiedyś traficie na jego prelekcje, nie przegapcie jej! Ciekawie było także na następnej prelekcji, gdy można było posłuchać o różnicach w kulturze Zachodu i Chin. Bardzo dobrze (jak zawsze) spisała się Cathia, która opowiedziała o aniołach i demonach w kulturze masowej. Po drodze zdążyła też zastąpić jedną z prelekcji swoją opowieścią o urokach Warszawy, która wyszła nie mniej atrakcyjnie. Tego dnia mogłem się dowiedzieć także o tym, dlaczego nie ma smoków i wziąć udział w konkursie wiedzy o uniwersum Star Wars. Niestety, jego twórcy nie byli przygotowani na nadejście aż trzech drużyn gwiezdnowojennych nerdów („nikt się nie spodziewał starwarsowych nerdów!”). Na zakończenie dnia można było posłuchać o retrofuturyźmie i dowiedzieć się, czym właściwie jest steampunk. Tę prelekcję poprowadził doktor jednej z miejscowych uczelni.
Ponieważ konwent trwał aż cztery dni, poniedziałek był granicą wytrzymałości dla niektórych. Gdy dotarłem na miejsce koło godziny jedenastej, na piętrze wciąż spali uczestnicy. Wtedy też (po raz pierwszy) powinęła się noga organizatora, który nie przydzielił zamkniętej sali dla panelu o seksie w literaturze fantastycznej. Błąd, choć naprawdę drobny, gdy porówna się Falkon 2013 z innymi konwentami. Tego dnia też nie zabrakło Gwiezdnych wojen najpierw Cathia opowiedziała o historii Star Wars w naszej rzeczywistości, a potem mogłem zadebiutować jako prelegent, opowiadając o ciekawostkach na temat sagi Lucasa.
Na pewno bardzo miło będę wspominał tegoroczny konwent myślę, że Falkon 2013 jest najlepszym festiwalem fantastyki, na jakim byłem do tej pory. Na pewno jest to w znacznej części zasługa organizatorów, którzy odwalili kawał dobrej roboty, ale także fanów z 501 i Rebel Legionu, którzy zachwycali swoimi strojami wszędzie kręcili się szturmowcy, mogliśmy zobaczyć świetnie ucharakteryzowanego Dartha Maula, a także (dla mnie nowość) Darth Talon, która powalała swoim misternie przygotowanym strojem wielki szacun dla tej pani! Zapraszam ją i Was wszystkich za kolejny rok! Może do Lublina trudno jest się dostać, ale na prawdę WARTO.