Powiedzmy sobie szczerze: tak naprawdę to nie kochamy samych X-wingów, bo to tylko maszyny i nie robiłyby na nas takiego wrażenia, gdyby nie ci, którzy siadają za ich sterami… i jeszcze kilka innych rzeczy! Dlatego najważniejsze powody, dla których kochamy te myśliwce, to…
1. Piloci X-wingów. Są brawurowi i nieustraszeni. Dokonują rzeczy niemożliwych bez użycia Mocy. Czarodzieje przestworzy. Prawdziwe łobuzy, łotry, szelmy i hultaje. Ale nie powinno to nikogo dziwić, gdyż i w naszej ziemskiej kulturze piloci myśliwców to bohaterowie. Znamy historie na ich temat z czasów obydwu wojen światowych. Kto nie słyszał o Czerwonym Baronie, Czarnym Diable czy Dywizjonie 303 i całej reszcie? Ich wyczyny obrosły legendą, podobnie jak wyczyny pilotów z uniwersum Star Wars. Każdy fan kojarzy przecież pilotów z Eskadry Łotrów: Wedge’a Antillesa, Tycho Celchu czy Wesa Jansona. Nowe historie również są pełne godnych następców: Poe Dameron i jego koledzy z Czarnej Eskadry nie rozczarowują, a dzięki kolejnym komiksom, na nowo rozpalają kult pilotów w Star Wars.
2. Jeden X-wing jest wart tyle, co cała flota. Gdyby nie X-wingi, ani Sojusz Rebeliantów, ani Ruch Oporu nie osiągnęłyby zbyt wiele. Wystarczy odpowiedzieć na pytania: kto zniszczył obie Gwiazdy Śmierci i jak wysadzono Bazę Starkiller? Jasne, bez wsparcia innych statków i poświęcenia wielu istot, sami piloci nic by nie zdziałali, ale powiedzmy to w ten sposób: na sukces każdego piłkarza światowej sławy pracuje rzesza specjalistów i cała drużyna, a na koniec i tak pamiętamy tylko nazwisko tego, kto strzelił do bramki.
3. X-wingi są piękne. Smukłe jak osy, zwinne i drapieżne. Uzbrojone w cztery działa laserowe i wyrzutnie torped protonowych, wyposażone w silniki o dużej mocy zdolne do latania w nadprzestrzeni. Są szybkie i zaprojektowane tak, by zmieścić się w każdym szybie wentylacyjnym i wylądować na każdym cyplu bagiennej planety na krańcu galaktyki. I nawet nazwanie ich „tęponosymi” nie umniejsza tego, jak fantastycznie wyglądają.
4. W X-wingach latają droidy! Wprawdzie w kokpicie zasiada pilot, ale zdziałałby niewiele, gdyby nie partnerujący mu droid astromechaniczny, odpowiedzialny za nawigację czy doraźne naprawy. Każdy pilot ma swojego ulubionego elektronicznego przyjaciela, a wielu z nich stało się ikonicznymi postaciami, jak R2-D2 Luke’a Skywalkera czy „Gwizdek” Corrana Horna, znany z serii książek o przygodach Eskadry Łotrów i Eskadrze Widm autorstwa Michaela A. Stackpole’a i Aarona Allstona. Oczywiście nie możemy zapomnieć o BB-8 z Epizodu VII, który podbił serca nawet największych malkontentów. Astromechy to równoprawni bohaterowie Star Wars, zupełnie jak postacie z krwi i kości. Bez nich to uniwersum nie istniałoby w ogóle, bo czy można sobie wyobrazić Gwiezdne wojny bez R2-D2?
5. To wszystko wina Imperium. Czemu? Z prostej przyczyny: imperialne myśliwce typu TIE wyglądają przekomicznie. Dwa płaskie płaty baterii słonecznych, postawione na sztorc niczym parawany na bałtyckiej plaży, z kulką pośrodku. Czegoś takiego nie można traktować poważnie. Do tego imperialni piloci to bezosobowe roboty bez twarzy, w kombinezonach klasy „sen grabarza”, wypadają blado przy dziarskich pilotach X-Wingów, którzy mają twarze, wąsy (wąsy są ważne!) i zawadiacko pokrzykują.
6. Myśliwce X-wing są jak barwne ptaki. Nieco szalona kolorystyka kadłubów przywodzi na myśl barwy wojenne. Piloci noszą kombinezony w charakterystycznym pomarańczowym kolorze, wzorowane na skafandrach kosmicznych, a ich dopełnieniem są hełmy malowane w indywidualne wzory i kolory. A przecież niemal każdy fan X-wingów ma w głowie swój wymarzony projekt kolorystyczny hełmu, nieprawdaż?
7. X-Wingi zawsze dostarczają emocji. Nic tak nie pobudza wyobraźni jak brawurowy atak na pierwszą Gwiazdę Śmierci (do dziś czuję dreszczyk emocji, gdy Luke Skywalker leci ciasnym szybem, niemal czując na karku złowrogi oddech Vadera – za każdym razem pojawia się w mojej głowie pytanie: „Czy trafi, zanim Gwiazda Śmierci zetrze na proch Yavina IV?”). Albo moment, gdy tak bardzo chcesz, by Luke wyciągnął statek z bagna na Dagobah i jesteś rozczarowany, gdy mu się nie udaje. Do tego trzeba dodać te wszystkie chwile, w których ważą się losy całej Rebelii nad Endorem. Wprawdzie w walkach bierze udział wiele fantastycznych statków, ale żaden nie jest tak skuteczny jak X-wingi. A wisienką na torcie tej emocjonalnej wyliczanki jest epicka scena z Przebudzenia Mocy na Takodanie, gdy myśliwce Ruchu Oporu suną tuż nad powierzchnią wody. Lecące X-wingi, tonące X-wingi, strzelające i wybuchające X-wingi to jest to, co wzbudza emocje i porusza wyobraźnię. Za każdym razem. (O wyczynach nad Scarif w Łotrze 1 nie ma nawet sensu opowiadać, bo to po prostu trzeba zobaczyć i przeżyć!)
8. X-wing, tak jak Polonez, jest niemal niezniszczalny, bardzo praktyczny, solidnie wykonany (choć nieco kanciasty), z łatwym dostępem do wszystkich części zamiennych. Możesz go zatopić w bagnie, wyciągnąć, przesmarować i dalej będzie działał bez zarzutu. I co z tego, że pilota usadowiono w ciasnym kokpicie, a od pustki kosmicznej dzieli go tylko cienka szyba? To wszystko detale, bo prawda jest taka, że bez X-wingów Gwiezdne wojny nie byłyby tym, czym są.
Dlatego właśnie kochamy X-wingi: przenoszą nas w świat wyobraźni pełen niewiarygodnych przygód i bohaterskich wyczynów, do dokonania których wcale nie trzeba być wrażliwym na Moc.