Nie tak znowu dawno temu zostałem oskarżony o kompletne czarnowidztwo, pesymizm i negatywne podejście do wszystkiego dookoła. No dobrze, po części to prawda, choć wolę nazywać to optymizmem introwertycznym, bo, choć do wielu rzeczy jestem nastawiony pozytywnie, mówię o tym rzadziej niż o rzeczach, wobec których mam jakieś obawy. Dlatego też postanowiłem przedstawić pięć największych obaw, jakie żywię odnośnie dalszych losów naszej ulubionej marki.
Idiotyczne crossovery
Tak, moi państwo. Disney jest w posiadaniu praw do Star Wars na tej samej zasadzie, na której posiada prawa do uniwersum Marvela. Z jednej strony, tchnęło to nowe życie w filmy na podstawie historii o superbohaterach, same historie wychodzą bez zmian do dziś i mają się świetnie. Z drugiej, powstało kilka niezbyt ciepło przyjętych przez fanów gości w lateksie seriali animowanych oraz zinfantylizowanych serii komiksowych. No i coś, co jest tak głupie w swym zamyśle,że trudno mi uwierzyć w jego istnienie: crossover między Fineaszem a Ferbem, popularną wśród dzieci komediową kreskówką, a Avengersami. Nie wierzycie? Oto dowód.
Wyobrażacie sobie coś takiego w Star Wars? Ja też nie. Dlatego mam nadzieję, że żaden marketingowiec Disneya nie wpadnie na ten pomysł. Choć boję się, że w świetle narobienia sporego szumu oraz przyciągnięcia dużej ilości i młodych, i starych widzów decyzja taka może zapaść lada chwila.
Zabawy w alternatywne rzeczywistości
A tworzenie nie pojedynczych historii, a całych alternatywnych linii czasowych w stylu Infinities? Zdecydowanie nie. Urok uniwersum Star Wars polega moim zdaniem raczej na tym, że próbuje być (choć jak to wychodzi, każdy wie) jednolitą i spójną całością. Podobne do marvelowskiego tworzenie dziesiątek różnych rzeczywistości, w których zdarzyło się coś, co w głównym uniwersum nie miało miejsca lub na odwrót, raczej się w tym wypadku nie sprawdzi. Po pierwsze, spowoduje to mętlik w głowie każdej osoby, która zechciałaby spróbować przynajmniej zapanować nad całością bogactwa serwowanego nam pod literami SW. Po drugie, umożliwiłoby modyfikację „głównej” (jeśli wtedy by jeszcze takowa istniała) linii fabularnej, mówiąc nagle „to i tamto jednak zdarzyło się w alternatywnej rzeczywistości”. A wystarczy spojrzeć na komentarze pod dyskusjami o ewentualnym reboocie Expanded Universe, by wiedzieć, że takie ruchy wywołałyby ogromne wzburzenie wśród fanów.
Zabawy w alternatywne rzeczywistości ORAZ dziwne konwencje
Kiedyś, na jednym ze spotkań Śląskich Fanów Star Wars, zażartowaliśmy, że ciekawa byłaby komiksowa wersja Nowej nadziei osadzona w realiach rolniczych, z Gwiazdą Śmierci w formie monstrualnego traktora jałowiącego pola. I na przypiwnych fanaberiach chciałbym, by się to skończyło. Co innego Marvel. To uniwersum oparte jest na postaciach, pochodzących w większości wypadków z jednej planety, w jednej płaszczyźnie czasowej. Z kolei uniwersum Star Wars, którego chronologia liczy tysiące lat, jest bogate tysiącami różnych światów równie istotnych, jak postaci. Stąd moje podejrzenie, że jakieś może dwie umiejętnie napisane i osadzone w odpowiednich realiach wariacje na jego temat byłyby znośne (jeśli tylko byłby to one-shot), jednak brnięcie głębiej w takie zabawy na pewno albo kompletnie zabiłoby jakiegokolwiek ducha Gwiezdnych wojen, albo stało się wtórne i nużące, prezentując te same wydarzenia ubrane w coraz to inne łaszki. A tego zdecydowanie byśmy nie chcieli.
Postawienie na infantylizację
Coś, czego początek widzieliśmy w Mrocznym widmie, a rozwinięcie w The Clone Wars. Jaki jest najlepszy rynek zbytu dla zabawek, gadżetów, naklejek, książeczek itp.? Dzieci. Starsi odbiorcy mają swoje produkty gwiezdnowojenne, które z punktu widzenia osób nieobeznanych z tematem są raczej produktami z marginesu (pomijam tu gry wideo, których przeznaczonych dla starszych odbiorców w ostatnich latach było niewiele). W moim czarnowidztwie widzę czasem obraz imperium Star Wars, którego ojcowie postanowili ograniczyć budżet na książki, komiksy czy gry przeznaczone dla fanów EU w celu wprowadzenia na rynek większej ilości produktów przeznaczonych dla dzieciaków. Dla mnie, jedną z zapowiedzi tego wydarzenia było ujawnienie Squishies, serialu dla najmłodszych dzieci, chwilowo anulowanego. Co zrobi z tym nowa władza w imperium Lucasa? Czas pokaże. Oby moje czarnowidztwo się nie spełniło.
Jediizacja
Od zawsze, niezmiennie stoję po stronie Zakonu Jedi. Ostatnimi czasy co prawda raczej bardziej tego późniejszego niż wersji ze Starej Republiki, ale jednak. Z przykrością zauważam, że zdecydowana większość osób, którym przypadło do gustu coś związanego ze Star Wars również podziela to upodobanie. Dlaczego z przykrością? Ponieważ historie o dzielnych, honorowych wojownikach operujących najfajniejszą bronią w historii fantastyki i władających nieokiełznaną w pełni potęgą Mocy sprzedają się najlepiej. I boję się, że w przyszłości będzie ich powstawało coraz więcej. Dlaczego boję? Bo to uniwersum to nie tylko Jedi. Mamy bogaty wachlarz innych stronnictw i postaci, które można w ciekawy sposób przedstawić, by pokazać pełny obraz fascynującego świata, jakim jest odległa galaktyka. Ograniczenie do jednej, popularnej frakcji (czy też rodzaju frakcji, jeśli mówimy o całości użytkowników Mocy) i jej perypetii zabije dużą część wdzięku Star Wars. Nie mówiąc już o tym, że ilość zazwyczaj nie idzie w parze z jakością.