Kaelder: W tym odcinku zdecydowanie zapachniało Wojnami Klonów, można by rzec, że na odległość. Poprzednia misja zakończona sukcesem, awaria i dość nieudana naprawa statku (nawiasem mówiąc nie mieści mi się w głowie, jak można tak to zaniedbać), w końcu rozbicie się na planecie, gdzie znajdowała się niegdyś baza Wielkiej Armii Republiki. Był tu jakiś pomysł i ciekawe wykonanie z dość mało doprecyzowanymi wątkami, ale niestety czas działa tu na niekorzyść serialu. Innymi słowy o ile w poprzednich odcinkach tempo było dobrze dostosowane, o tyle tutaj zwyczajnie przeleciało wszystko zbyt szybko. Na uwagę zasługiwała jedynie kwestia lokacji bazy i sposobu, w jaki obydwie panie walczyły ze stworzeniami. Prorocze są też słowa Hery skierowane do młodej Mandalorianki, jakoby nie byli osamotnieni w walce z Imperium. Zabrakło mi „tego czegoś” w tym odcinku, najbardziej jednak domknięcia wątków i ujawnienia tajemnicy związanej z kontaktem zwącym się Fulcrum. Ocena ogólna 7/10.
Marik: O ile w poprzednich odcinkach brakowało czasu na przedstawienie takiej ilości treści, teraz proporcja była odwrotna. Aż do połowy odcinka nic znaczącego się nie stało! W dodatku mamy tu powiew feministycznej mody, o której w czasach Klasycznej Trylogii nikt by nawet nie pomyślał, czyli pokazywanie w bajkach kobiecej siły i „dam w opałach”, które same się uratują, a nawet zawdzięczają swoje problemy mężczyznom. Zwróćcie uwagę, kto komu dziękuje i za co w tym odcinku. Cieszę się, że dostaliśmy jakieś nowe stworzenia, a twórcy powoli zwracają uwagę na to, że Rebelia będzie musiała się w pewnym momencie stać bardziej ogólnogalaktycznym zjawiskiem, na co czekam z zapartym tchem. Ocena ogólna: 5/10.
Johnny: Oto kolejna dawka Rebels, którą trudno mi ocenić lepiej niż na naciągane 4/10. Na dzień dobry mamy ni z tego ni z owego pościg, po którym, ku mojemu zaskoczeniu akcja odrobinę zwalnia i zyskujemy jakieś wyjaśnienie kolejnych wydarzeń. One z kolei stanowią właściwie jedynie pretekst do ukazania humorów Sabine kontrastujących z wymijającymi odpowiedziami Hery i właściwe cały odcinek skupia się tylko na tym, rodząc rażący sztampą morał. W historii zmieścił się jeszcze pokaz skrajnej głupoty Ezry, Zeba i Choppera (o bzdurach mniejszego kalibru nie wspomnę), kilka nawet niezgorszych kwestii oraz maleńkie nawiązanie do The Clone Wars. Potem nastąpiły… napisy końcowe. Odcinek, tak samo jak wszystkie poprzednie, pędzi jakby trzeba było go po prostu odbębnić. Nie wprowadza żadnych istotnych szczegółów do fabuły całej serii, a twórcy po raz kolejny pokazali, że zadanie, przed jakim stanęli najwyraźniej ich przerosło.
Cathia: Zaskakująco, ten odcinek mi się podobał. Wprawdzie na samym początku znowu zaklęłam sobie pod nosem, wrzucona w sam środek akcji, o której nic nie wiem, jednak stanowiła ona tylko pretekst do zasadniczej treści odcinka. Mamy wreszcie solidne nawiązania do tego, co lub kto stoi za Herą, dowiadujemy się konkretów o przeszłości Sabine… Najwyższy zresztą już na to czas. Wprawdzie wątek z potworami atakującymi po ciemku pachnie Pitch Black, ale i tak jest całkiem niezłym pretekstem, by pokazać trochę akcji i to w wykonaniu Hery, która zazwyczaj siedzi w kokpicie. Jest nieźle. Szkoda tylko, że czas trwania odcinka, jak już zauważyli moi przedmówcy, nie pozwala na rozkręcenie się sytuacji, jest szybka i urwana. 6/10.
Nadiru: Mnie też się odcinek podobał, ale na o oczko wyższą notę, niż Cathii. Na dokładkę, odwrotnie, niż Marik, uważam, że „powiew feministycznej mody” to dowód na to, jak bardzo postulaty feministek są prawdziwe i jak bardzo potrzebujemy takiego podejścia więcej. Skoro bowiem ktoś krytykuje dzieło popkultury właściwie głównie za to, że pokazuje dwie kobiety w scenach akcji, to chyba coś tu jest z naszym społeczeństwem nie tak. Jakoś nie wyobrażam sobie, by zdarzyła się odwrotna sytuacja i ktoś by skrytykował dwóch facetów w scenach akcji tylko za to, że w tej scenie w ogóle są… Tak więc warto pamiętać, że to już nie buzujące testosteronem lata osiemdziesiąte, a nieco bardziej, choć wciąż niedostatecznie nastawiona na równowagę współczesność.
A wracając do tematu, Out of Darkness służy jako trampolina dla dwóch wątków, które niewątpliwie zostaną w Rebels rozwinięte szerzej odkrywania przeszłości Sabine i źródeł zleceń załogi „Ghosta”, aktualnie w postaci tajemniczego Fulcrum. Reszta to tylko nadbudówka akcyjno-humorystyczna, która w swej pierwszej części sprawdziła się jako tako, natomiast w swej drugiej odsłonie zawiodła. Ciągłe utarczki Zeba, Ezry i Choppera robią się, niestety, dość irytujące i mam nadzieję, że nauczka z Out of Darkness czegoś ich wreszcie nauczy. Jako główne bohaterki tego epizodu, Hera i Sabine, sprawdziły się świetnie i to zdecydowanie najjaśniejszy punkt tych dwudziestu dwóch minut. Jak już się rzekło, moja ocena to 7/10.