Lubicie żaglowce? Ja bez wątpienia tak. Ba, można rzec, że największą słabość mam do tych olbrzymów z trzema masztami, z masą ciężkich dział na kilku pokładach i z pięknymi kształtami.
Ale czemu o tym piszę? Przecież tego typu środki transportu raczej nie pojawiają się w świecie Gwiezdnych wojen. Czy aby na pewno? Czytał ktoś z Was jedną z moich ulubionych serii komiksowych pt. Jedi vs. Sith? W czwartym, a także piątym numerze można ujrzeć pewien statek o nazwie „Fairwind”.
Tłumacząc na polski, musielibyśmy nazywać go „Przychylnym wiatrem”. Ale czym jest to owe cudo, które możecie obejrzeć powyżej?
Ten potężny okręt wojenny należał do lorda i mistrza Jedi Valenthyne’a Farfalla. Ów rycerz znany był ze swojego uwielbiania dla mody, elegancji i szyku, co wyjaśnia egzotyczny wygląd jego okrętu flagowego. Sam statek został wykorzystany w siódmej bitwie o Ruusan w 1000 BBY, przewożąc w swych ładowniach posiłki dla Armii Światła.
I tu się właściwie kończy ta obiektywna część artykułu dotycząca okrętu. Osobiście mam do tego cudaka mieszane odczucia. Z jednej strony lubię takie perełki w świecie Gwiezdnych wojen, jakieś takie dziwactwa, ponadto jedną z moich fascynacji są żaglowce. Z drugiej jednak… wygląda to trochę śmiesznie i, powiedzmy sobie szczerze, wydaje mi się mocno oderwane od rzeczywistości, nawet tej „lucasowej”, i przydatności podczas wojny. Te elementy powodują, że patrzę na ten okręt z uniesionymi kącikami ust, jako twór ekscentrycznego Jedi.
Moja pierwsza reakcja po ujrzeniu „Fairwinda” brzmiała co do…? Jednorożec? Wieże? Działa? Silniki? Toto lata? Zdziwiłem się, i to mocno.
Z drewna!
Co ciekawe i chyba najdurniejsze, wykonano go z drewna. Tak, z drewna. Panie i panowie, zastanawiał się ktoś z Was, jak drewno zachowuje się podczas wychodzenia/wchodzenia w atmosferę? Wątpię, by ludzie z NASA zrezygnowali z tego surowca, bo mają do niego awersję natury osobistej. W wodzie drewno sprawdza się idealnie, ale do lotów kosmicznych? Chyba, że to jakiś rodzaj drzewa, który się nie pali. Poza tym nie jest to również chyba najlepszy materiał w kontakcie „burta – blaster”.
Następna myśl, dotycząca użyteczności okrętu, wyraziła się nagle jako olśnienie. A jeżeli ten dziwak miał na celu zastraszenie, czy raczej rozśmieszenie przeciwka? Na zasadzie dekoncentracji. Coś w stylu: biega sobie lord Sithów po polu bitwy i beztrosko zabija rycerzy Jedi. Piękne życie, nie? No i nagle coś wyskakuje zza horyzontu. Co to jest? – zastanawia się Sith i jak tępa bantha wpatruje się w owo cudo. To coś do mnie strzeliło? – myśli niepewnie wojownik. I zanim lord się orientuje, ginie trafiony pociskiem laserowym wystrzelonym przez obiekt, który z taką determinacją oglądał.
Rozumiem, że rysownik tworząc tego olbrzyma pomyślał – Stara Republika, dawne czasy, co za tym idzie, czerpiemy z przeszłości ziemskiej. Nie wiem, czy to The Clone Wars zaszczepiły mi wyższy poziom tolerancji, czy to po prostu moje zamiłowanie do żaglowców, bądź jako taki dobry humor, ale muszę jednak powiedzieć, że „Fairwind” mi się podoba. Pomijając to całe moje marudzenie i chichot, czasem dobrze jest wrzucić do „gwiezdnego worka” coś niezwykłego, nawet jak na science-fiction.
Poza tym, to nie jedyny statek przypominający nasze żaglowce – „Merriweather” i „Blood Pother” również przywodzą na myśl pewien rodzaj okrętów, które pochodzą z Ziemi. Ale o tym, być może, w kolejnej części naszej serii.