JediPrzemo: Ciężko mi ocenić ten odcinek, ponieważ ma całą masę skrajności. Z jednej strony Ezra ponownie dał się nabrać na ten sam trik, co sprawia, że odnoszę wrażenie, że twórcy po prostu nie mieli pomysłu na przeniesienie wydarzeń na Tatooine. A tak w ogóle to skąd nagle wszyscy wiedzą, że to chodziło o ulubioną planetę wszystkich twórców Star Wars? Gdzieś to było powiedziane? Nie bardzo mi się też podobało świrowanie Maula z pierwszych scen. Rozumiem jego rozpacz i determinację, ale potraktowano je zbyt powierzchownie. Dowiadujemy się też, czemu Imperium tak sprawnie niszczy myśliwce Rebelii: jeśli wystarcza kilka strzałów z blastera, żeby zniszczyć gwiezdny myśliwiec, który powinien mieć wytrzymały pancerz, to o czym w ogóle mówimy? Dziwię się też, że Chopper po burzy piaskowej był w stanie jeszcze się poruszać, w końcu ten piasek jest taki „szorstki i wszędzie włazi”. Kenobiego było bardzo fajnie zobaczyć, ale jego głos kompletnie mi nie pasuje.
Z drugiej jednak strony podobał mi się mistyczny nastrój odcinka i zwodzenie Ezry przez Maula. Pokazanie Kenobiego jako mędrca, którego znamy z Epizodu IV też się twórcom udało. Sam pojedynek, utrzymany w stylu starych samurajskich filmów też oglądało się przyjemnie, choć był zupełnie inny niż te, które serwowano nam do tej pory. Ostatnia rozmowa dwóch przeciwników zawierała wszystko, co miała zawierać, a finałowa scena odcinka mogłaby doskonale zakończyć całą Rebeliantów. Prawda jest taka, że cały odcinek mógłby zostać spokojnie zrobiony bez udziału Ezry oraz Choppera i oglądałoby się go równie dobrze, jeśli nawet nie lepiej. 7/10.
Krzywy: To jeden z moich ulubionych odcinków Rebeliantów, ale nie ze względu na jego poziom. Wreszcie zamknięto najbardziej irytujący wątek w Gwiezdnych wojnach. Przywrócenie na ekrany Dartha Maula było gwałtem na kanonie i zgrzytałem zębami przy każdej scenie, w której się pojawiał. Na szczęście tę pomyłkę mamy już za sobą, a w dodatku jego historia zakończyła się… naprawdę dobrze (chociaż też przegapiłem sposób, w jaki Ezra trafił akurat na Tatooine). Kenobi został wprowadzony w bardzo dobry sposób, ale zgodzę się, że ten odcinek lepiej by wypadł, jeśli skupiłby się wyłącznie na Kenobim i Maulu. Ezra był tam na siłę, no ale jakoś musieli tę historię powiązać z holocronami i dotychczasowymi sezonami. Chociaż deus ex machina była tym razem silniejsza niż Moc, to udało się w miarę sensownie wyjaśnić, czemu Obi-Wan został na Tatooine, i czemu Ezra po spotkaniu z Kenobim wrócił do załogi „Ducha” zostawiając starego mistrza na pustynnej planecie.
Dark Dragon: Mam bardzo mieszane uczucia odnośnie tego odcinka. Mamy Ezrę, który wbrew wszystkiemu wyrusza na kolejną pogoń za Maulem. Do tego na doczepkę zabiera się z nim Chopper. Po co? Żeby Ezra miał z kim prowadzić dialogi? Z drugiej strony mamy ładnie odwzorowane Tatooine i tutaj też ograniczony budżet zdecydowane przekuto na sukces. Dodatkowo łatwiej zrozumieć, jak ciężko jest kogoś znaleźć kogoś na tym pustkowiu. Jednak łatwo napotkać Tuskenów (ci ze względu na budżet zostali pozbawieni typowych dla siebie łopoczących szat), którzy z kolei w zadziwiający sposób niszczą A-winga.
Kiedy pojawia się Obi-Wan, wszystko staje się lepsze. Mamy postać z taką samą mimiką, manierą oraz bardzo podobnym głosem do bohatera z Oryginalnej Trylogii. Przyjemnie patrzyło się także na dewbacka. Maul, który bardzo zyskał na przywróceniu do życia, tutaj znajduje godziwe zakończenie swoich wątków fabularnych. Ich pojedynek był krótki i szybki. Maul wykorzystał tę samą technikę z pojedynku przeciwko Qui-Gonowi (Obi-Wan też przyjął pozycję walki swego mistrza). Świetnie połączono elementy filmów i seriali. Zakończenie jest wisienką na torcie i cudownie łączy się (i bezpośrednio nawiązuje do pewnej sceny) z Nową nadzieją.
Kaelder: Do tego odcinka, a konkretniej do pojedynku pomiędzy Obi-Wanem Kenobim a Darthem Maulem, przyznam, podchodziłem dwukrotnie. Za pierwszym razem czułem się wyjątkowo rozczarowany tak banalną i krótką sceną walki. Tym bardziej, że Zabrak długo poszukiwał sposobu pokonania tych, którym niegdyś służył i chciał za wszelką cenę wyrównać rachunki z Kenobim. Z zegarkiem na ręku mogę powiedzieć, że sekwencja walki trwała zaledwie kilkanaście sekund, co dawałoby nam jedną z najkrótszych walk w Rebeliantach i zapewne całych Gwiezdnych wojnach. Jednak dla spokoju sumienia dałem jeszcze jedną szansę zarówno tej scenie, jak i odcinkowi. To, co rzuciło się w oczy po powtórnym obejrzeniu Twin Suns to symbolika i ukryta wymowa występująca w ponownym spotkaniu Maula i Kenobiego. Przede wszystkim widać tu nawiązanie do ostatniej walki Qui-Gona z Darthem Maulem, zarówno jeśli chodzi o sprytną zmianę formy walki przez Kenobiego, jak i końcowy dialog pomiędzy nim, a umierającym Maulem. Widać zmianę stylu walki z Soresu, którego Mistrz Jedi opanował do perfekcji, na Ataru. Jeśli chodzi o ostatnie słowa, to także dostrzec można pewien ukłon w stronę wiernych fanów. Qui-Gon Jinn mówi swojemu uczniowi w Epizodzie I, że: „On (Anakin) jest Wybrańcem. On zaprowadzi równowagę”, natomiast w Twin Suns mamy do czynienia z pewnego rodzaju inwersją, gdy z ust Zabraka słyszymy: „Czy on (Luke) jest Wybrańcem? […] On nas pomści”.
Największym minusem, który z pewnością wynikał z niedopatrzenia twórców, były strzały oddane ze strzelby Tuskenów i ich wygląd. W Nowej nadziei widzimy, że jest to broń bliska naszej, z kolei w odcinku Twin Suns mamy do czynienia z wiązkami lasera. No, ale pomijając ten drobny zgrzyt i drobne niedociągnięcia fabularne, otrzymaliśmy bardzo interesujący odcinek z motywami wywodzącymi się z kina samurajskiego. To także pożegnanie z Samem Witwerem jako Maulem, który stworzył postać wyjątkową, choć przez wielu fanów znienawidzoną za samo przywrócenie z martwych. Mimo to, Witwer tchnął w Zabraka coś niespotykanego, wręcz szaleńczego i hipnotyzującego swoim uporem w realizacji zemsty na Kenobim. Uwzględniając powyższe kwestie oraz Maula, oceniam odcinek na mocne 9/10.
Taraissu: Przyznam, że zaskoczyły mnie mieszane reakcje w internecie po seansie odcinka Twin Suns. Zakładam jednak, że większość oceniających po prostu dawno nie oglądała filmów i zapomniała, o co w tej całej historii chodzi. Star Wars to nie tylko statki, wybuchy i taneczna choreografia, ale przede wszystkim emocje i odwoływanie się do pewnej symboliki, dla której tło stanowi mistyczna Moc. Długie oczekiwanie na spotkanie Maual i Kenobiego rozgrzała wielu widzom wyobraźnię i podkręciła oczekiwania, ale prawda jest taka, że ich spotkanie w takiej formie było jedyną logiczną wersją (i co najważniejsze spójną z filmami!). Zarzut o wprowadzenie do odcinka Ezry też jest trochę na wyrost, wszak Rebelianci to historia konkretnych postaci, byłoby zatem strasznie głupio, gdyby żadna nie odegrała jakiejś roli w tej części opowieści.
Dla mnie symbolika spotkania Maula i Kenobiego, jego finał i wymiana zdań o Wybrańcu jest dokładnie tym, czego oczekiwałam. Bardzo mnie bawi przewrotność postaci Maula, który poczuł się zdradzony i odrzucony przez swojego mistrza Sithów, i dlatego cieszy się na myśl, iż Wybraniec go pomści. Zaś Obi-Wan pokonujący Maula w bardzo stateczny sposób oraz głos, jakim mówi to piękna klamra z Nową nadzieją. A tak na marginesie, to Ezra krążący po Tatooine mamiony głosem Maula, przywodził mi na myśl Bena Skywalkera z Legend błądzącego na Ziost i słyszącego w głowie zdanie: „Zjedz dziewczynkę” w książce Wygnanie z serii Dziedzictwo Mocy. Reasumując, odcinek bardzo dobry, na 9/10.
Nadiru: Gdy przychodzi mi wypowiadać się na końcu, zwykle nie pozostaje mi nic innego, jak przytaknąć komuś głową lub pokręcić nią w niezgodzie z kimś. Tym razem od mojego potakiwania słowom Taraissu chyba odpadłaby mi głowa, tak bardzo dobrze oddaje moje własne odczucia. Fanów Star Wars cholernie trudno jest zadowolić i często krytykują to, czym jest lub było Star Wars, i za co to Star Wars tak polubili… Wszystkie założenia odcinka jego twórcy doskonale wyłożyli w wyjątkowo długim Rebels Recon poświęconym Twin Suns, który po seansie powinien być dla każdego pozycją obowiązkową. Ja ze swojej strony dodam tylko tyle, że wszystko w tym odcinku ładnie się ze sobą zgrało, a ostatnich kilka minut Twin Suns to jedne z najlepszych scen czy fragmentów opowieści nie tylko w historii Rebels, ale całego uniwersum. I chociaż za samo to korci mnie, by wystawić odcinkowi najwyższą notę, to biorąc pod uwagę niektóre mielizny i błędy, zostanę przy 9/10.