Poniższy artykuł został wysłany na konkurs Star Wars Extreme na najlepszy artykuł z marca 2017 roku.
Każdy fan Gwiezdnych wojen doskonale wie, jak zaszczytne miejsce zajmuje jego ulubiona seria w panteonie popkultury i na pewno wielu z nich jest z tego bardzo dumnych razem z twórcami. Kolejne gadżety, ubrania, zabawki, książki, gry i komiksy spod znaku Star Wars pojawiają się co chwilę; zalewają nas falami, nie pozwalając nam o tym zapomnieć. Dlaczego jednak konkretnie ten cykl zapoczątkowany przez Nową nadzieję w roku 1977 odniósł taki sukces? Możemy co prawda mówić o nowatorskich jak na tamte czasy efektach, wciągającej fabule, ciekawym uniwersum, geniuszu twórcy, ale oprócz tego jest coś jeszcze. Jedna rzecz, która tak bardzo jednak wpłynęła na sukces filmu. Tym elementem jest… sztampowość.
Sporna kwestia sztampowości
Skoro już przebrzmiało echo poprzedniego słowa, a osoby czytające ten tekst zdążyły wylać swój jad, ale jednocześnie nadal tu są, czas przejść dalej. Mamy rok 2017 i na ekrany kin wchodzi film John Wick: Chapter 2. Film klasy B, do tego bardzo sztampowy w kwestii bohaterów czy akcji, a jednak zbiera bardzo pozytywne recenzje, a sale kinowe na całym świecie coraz bardziej się zapełniają. Czy bowiem sztampowość zawsze jest cechą negatywną?
Gwiezdne wojny, operując na bazie klasycznych motywów znanych w literaturze i kinie od lat stworzyły historię, która porwała liczne pokolenia i ich wpływ trwa nieprzerwanie do dziś. Wszystko w nich jest nam jednak jakoś znajome także spoza sagi. Spoglądając chociaż głębiej na postacie możemy zauważyć, że jest to zbiór charakterów, które zawsze przynajmniej pojedynczo występują w prawie każdym wytworze popkultury. Biorąc pod uwagę samych głównych bohaterów mamy tu urokliwego łajdaka o złotym sercu skrytym za maską obojętności, oddaną sprawie księżniczkę, która jest gotowa na liczne poświęcenia dla swych przyjaciół i towarzyszy, niewinnego chłopca, który trafiając przez przypadek w wir wielkich wydarzeń stawia czoła swemu przeznaczeniu, czy głównego złego, który każdym swym gestem przypomina nam, że jest właśnie po tej ciemnej stronie. Każda z tych postaci jest prosta, ale to właśnie w ich prostocie tkwi ich siła. Tak bardzo łatwo ich polubić, tak bardzo łatwo poznać, a u niektórych zauważyć cechy wspólne z naszymi. Charakterami takimi łatwo też trafić w gust widza, który zawsze znajdzie pośród nich coś, co będzie pasować idealnie dla niego.
Nasza ukochana prostota
Oprócz tego dostrzegamy w naszej ulubionej sadze też tą kochaną poetyckość i swoistą naiwność, ten piękny i prosty podział na dobro i zło; na te znane nam strony – jasną i ciemną. Jest między nimi wyraźna granica symbolizowana nawet przez takie elementy jak kolor mieczy, czy anonimowych i złowieszczych szturmowców po stronie zła oraz pozytywnie prezentujących się bojowników o wolność galaktyki po stronie dobra. Dobro jest całkowicie czyste i nawet jeśli z trudem, to mamy pewność, iż na końcu zatriumfuje. Gwiezdne wojny pomimo swej otoczki mają bowiem wiele z baśni i bajek, które przecież wcale nie są wyłącznie dla dzieci, ale i dorośli często znajdują w nich ukojenie, widząc jak przejrzyście przedstawiają niektóre sprawy, a wszystko jest zrozumiałe, bez tego całego chaosu i poplątania prawdziwego świata. Nie bez powodu Tolkien uważał baśnie za najwspanialszy gatunek literacki i widzimy, że George Lucas również doskonale o tym wiedział, tworząc dzieło swego życia (i niestety o tym zapomniał dogrywając również świetną, ale jednak pozbawioną pierwotnej magii Nową Trylogię). Możemy, więc z uśmiechem i przyjemnością patrzeć na to, jak nasi ulubieni bohaterowie po raz kolejny wychodzą z każdych tarapatów bez większego szwanku i zawsze znajdują sposób na dojście do celu. Wiemy, że nie jest to wiarygodne, ale jednocześnie jest to po prostu przyjemne w oglądaniu.
Czymże też Gwiezdne wojny byłyby bez swoich romansów z różnymi gatunkami literackimi – wyrwanie najciekawszych i najbardziej typowych elementów z science fiction, fantasy i kina przygodowego, by później połączyć to w jedno było pewnie dla niektórych czymś szalonym i niewykonalnym, lecz George Lucas jednak dał radę. Wielki statek gwiezdny, na którego pokładzie drużyna awanturników i przypadkowych bohaterów obserwuje, jak stary mędrzec prowadzi walkę na antyczne miecze z cyborgiem władającym nadprzyrodzonymi mocami? Brzmi jak pozornie przypadkowy zlepek najbardziej klasycznych elementów dla kilku gatunków występujących w popkulturze? Nie bez powodu, ale przecież wszyscy doskonale znamy tę scenę na pamięć i w dodatku, jak widzimy po tylu latach, działa to nadal doskonale. Elementów takich jest o wiele więcej, a wymienić można chociażby szeroko eksploatowany motyw walki Dawida z Goliatem w postaci Rebelii i Imperium.
Gwiezdnowojenne baśnie są nam potrzebne
Gwiezdne wojny nigdy nie były uznane za kino wybitne czy należące do wyższej kinematografii; co widać nawet po zdobytych przez sagę Oscarach – wiele nagród dotyczących strony technicznej, ale żadnych najbardziej znaczących. Mimo to pośród kina zaangażowanego, kryminałów, filmów obyczajowych, czystego science fiction czy romansów to właśnie Gwiezdne wojny stały się dziełem kultowym, bo zawierały w sobie to, co ludzie znali, czego potrzebowali i co po prostu lubili. Prosta historia o przyjaźni, potrzebie stania po stronie dobra i nadziei na odkupienie win trafiła w gust tysięcy ludzi na całym świecie. Trafiła, ponieważ ludzie potrzebowali nowej baśni. Nowych bajek, które będą wypełniać czarną dziurę w popkulturze i które zostały nazwane kinem nowej przygody. Pozostaje nam mieć nadzieję, że nowe kierownictwo Lucasfilmu również doskonale to rozumie i w kolejnej trylogii, której drugą część już niedługo zobaczymy, także będzie obecna ta pierwotna magia, która objawiła się światu w roku 1977.