Bitwa o Coruscant

 

Bitwa się rozpoczęła.

A przynajmniej jej decydujący etap. Błyskawiczny szturm flotylli Separatystów i następująca po nim inwazja armii robotów, były jedynie przykrywką dla zdradzieckiego ataku Generała Grievousa, który zakończył się porwaniem Wielkiego Kanclerza Palpatine’a i rozpoczęciem oblężenia Coruscant, stolicy Republiki Galaktycznej. Oblężenia, które wraz z przybyciem odsieczy, właśnie dobiegło kresu.

Dwie gigantyczne floty stanęły naprzeciw siebie niczym para drapieżców szykujących się do finałowej walki, której wynik mógł zadecydować o losach całej Znanej Galaktyki. Ponad błyszczącą kopułą Perły Galaktyki, miasta-planety Coruscant, grosy potężnych okrętów wojennych Konfederacji Niezależnych Systemów i Republiki Galaktycznej uderzyły w siebie z potworną siłą.

Niszczyciele Gwiezdne klasy Venator, wraz z setkami pomniejszych maszyn i tysiącami myśliwców, momentalnie wgryzły się w sam środek flotylli ciężkich krążowników wroga, nie pozostawiając ni miejsca, ni czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Armada Separatystów natychmiast odpowiedziała burzą karmazynowych błyskawic, a naprzeciw czerwono-srebrnych myśliwców typu ARC-170, asekurowanych przez smukłe V-wingi, ruszyły niezliczone skrzydła automatycznych droidów-myśliwców typu Sęp i Tri. Republikańskie pojazdy, prowadzone przez zwinne i szybkie maszyny rycerzy Zakonu Jedi, runęły z całą siłą na pozbawione tarcz, bezzałogowe myśliwce. W przeciągu chwili, olbrzymia nawałnica pomarańczowych eksplozji zabrała ze sobą szczątki dziesiątek maszyn obu walczących stron. Kiedy pojazdy obu stron wymieszały się, na polu bitwy zapanował totalny chaos. Walka bardzo szybko zamieniła się w niezliczone serie niekontrolowanych pojedynków jeden na jeden.

W całym tym zamieszaniu było jednak kilku, którzy doskonale wiedzieli jak wykorzystać tą sytuację… a przynajmniej zdawali się wiedzieć.

Nadiru Radena gwałtownie szarpnął drążkiem sterowniczym i warknął ze złością do komunikatora:

— Nie mogę go zgubić!

— Już go mamy, sir — odparł beznamiętnie jeden z klonów. Radena rzecz jasna nie wiedział który, bo każdy z klonów miał zupełnie identyczny głos. A w momentach takich jak ten, wprost doprowadzało go to do szału.

Goniący go Tri-Fighter kilkakrotnie bluznął ogniem, który minimalnie minął rufę jego Ety-2. Mistrz Jedi znowu nie wytrzymał.

— Moglibyście się pośpieszyć.

— Tak jest, sir.

Jeden unik w lewo, wiraż w prawo i dwa krótkie zwody, zakończone gwałtowną śrubą nad poszyciem krążownika typu Acclamator II — i nic! Blaszak nadal siedział mu na ogonie, a klonów z jego eskadry nigdzie nie było.

Zdenerwowany tym faktem, Jedi głośno przeklął niesprawiedliwość Galaktyki i zdecydował się sięgnąć po ostateczność. Z całej siły przyciągnął do siebie manetkę akceleratora. Rycerza Jedi tak rzuciło w pasach, że serce omal nie podskoczyło mu do gardła, a przed oczami pojawiły się na moment mroczki. Zdezorientowany myśliwiec Separatystów nieporadnie wyminął pojazd Jedi i równie niezgrabnie rozpoczął manewr zawracania.

Rozpoczął, lecz nie zakończył.

Nadiru Radena przeleciał obok gasnącego rozbłysku eksplozji i z pełną prędkością skierował się w stronę największego skupiska tytanicznych okrętów wojennych, niejako kompletując po drodze swoją jednostkę w postaci jedenastu ARC-170. W jednej chwili, wraz z dowodzoną przezeń eskadrą nazwaną Omikron, znalazł się w samym środku największej zawieruchy.

Szafirowe strugi energii z potężnych turbolaserów Niszczycieli Gwiezdnych Venator raz po raz wstrząsały wielkimi cielskami krążowników Konfederacji. Choć te nie pozostawały im dłużne, zdecydowaną przewagę ognia miała Republika. Ponurą ofiarą tego stanu rzeczy stał się jeden z okrągłych, trzykilometrowych frachtowców wojennych Federacji Handlowej, który rozbłysnął w gigantycznej kuli ognia i rozpadł się na kilka mniejszych części. Chmary bezzałogowych myśliwców ruszyły, aby zrewanżować się za zadany Konfederacji cios, lecz na drodze błyskawicznie stanęło im kilka tuzinów sześcioskrzydłowych ARC-170, waląc do automatów ze wszystkiego, co miały.

Radena bezzwłocznie pośpieszył, żeby do nich dołączyć, gdy nagle jego uwagę przykuło coś w bocznym iluminatorze kokpitu. Widok nie za bardzo przypadł mu do gustu, bowiem dwa myśliwce Jedi były właśnie ścigane przez kilkanaście wyjątkowo zawziętych Sępów, bez przerwy prując doń z wszystkich swoich działek.

Mistrz Jedi nie wahał się nawet sekundy i z pełną prędkością pognał za rojem automatów Federacji Handlowej, zostawiwszy za sobą swoją eskadrę. Ku swemu zdumieniu zorientował się, iż dwa myśliwce typu Eta-2 — jeden błękitny, a drugi złoty — bez trudu omijały każdy wystrzelony weń pocisk i to pomimo faktu, że były dosłownie zasypywane strumieniami plazmy. Radena jednak bardzo szybko przekwalifikował swój punkt widzenia. Musiał się przecież liczyć z tym, że dobra passa dwóch rycerzy Jedi prędko może się skończyć — tak więc nawet na chwilę nie pomyślał o przerwaniu pogoni.

Tym bardziej, że sekundę później celownik jego maszyny zapłonął krwistą czerwienią.

Grad szmaragdowych promieni przeszył formację wroga niczym zabójcze promieniowanie kosmiczne. Trzech przeciwników zostało obróconych w nicość, nim pozostali w ogóle zorientowali się o niebezpieczeństwie. Kolejne dwa Sępy zakończyły swoje nędzne istnienie w pożodze eksplozji i w końcu, kiedy zniszczeniu uległ szósty automat, eskadra wroga rozproszyła się w nieładzie.

Para Et-2 niespodziewanie odzyskała wolność.

— Dziękuję za pomoc mistrzu Radena, ale zdaniem Anakina była ona zbędna. — Znajomy sarkazm jego rozmówcy zamienił się w udręczone westchnienie. — Jak zwykle zresztą.

Nadiru Radena uśmiechnął się lekko i rzekł:

— Cieszę się, że mogłem pomóc, Obi-Wanie. Do zobaczenia na dole!

Rycerz Jedi zgrabnie zawrócił myśliwiec i błyskawicznie popędził w kierunku swojej eskadry, uwikłanej w małą potyczkę z Tri-Fighterami w okolicach jednego z Acclamatorów drugiej generacji.

Natychmiast na powitanie odezwał się jakiś klon:

— Sir, kapitan Pellaeon ze „Zdobyczy” wzywa pomocy na kanale Zeta-6.

Radena błyskawicznie przełączył komunikator i po chwili usłyszał cichy trzask.

— Tu mistrz Jedi Nadiru Radena. Jaka jest pańska sytuacja, kapitanie?

— No wreszcie! — mruknął gniewnie oficer. — Znajdujemy się właśnie pod atakiem dwóch gwiezdnych krążowników Klanu Bankowego i całej chmary robotów. Nasze tarcze w 50% padły i straciliśmy większość osłony myśliwskiej. Jeżeli ktoś zaraz tu nie przyleci, Republika będzie miała jeden okręt wojenny mniej!

— Zrozumiałem — rzucił krótko, zignorowawszy mało przyjazny ton głosu oficera. Szybko przełączył komunikator i powiedział: — Słyszeliście, Omikron. Ustawić się w formacji delta.

Za pomocą komputera taktycznego prędko odnalazł „Zdobywcę”, Niszczyciel Gwiezdny klasy Venator, i ruszył w jego kierunku. Po kilkunastu sekundach lotu i dwóch krótkich potyczkach z automatami Federacji Handlowej, na własne oczy zobaczył potężną sylwetkę trójkątnego okrętu, otoczonego przez błękitne rozbłyski celnych strzałów wroga, przechwyconych przez tarcze ochronne. Po obu stronach klina Niszczyciela Gwiezdnego, niczym dwa cienie widniały uzbrojone po zęby brązowo-szare krążowniki Separatystów, strzelając doń ze wszystkich swoich dział. Nieliczne ARC-170 i V-wingi, nękane przez dziesiątki Tri-Fighterów, rozpaczliwie broniły okrętu Republiki, ale ich los dosłownie wisiał na włosku.

Mistrz Jedi podkręcił moc przednich tarcz i polecił swoim klonom rozproszyć się. Tuż po tym, dwoma seriami rozpylił na atomy cały klucz droidów przeciwnika, po czym przeleciał nad nadbudówką statku, prując z działek do kilku następnych wrogów. Tym razem jednak Tri-Fightery nie dały się tak łatwo trafić.

— Omikron Cztery i Sześć — rzekł Radena, nie spuszczając celownika z wrogich maszyn. — Przydałoby się wsparcie.

— Tak jest, dowódco.

Trio trójpłatowych myśliwców niespodziewanie oderwało się od szwadronu ostrzeliwanych Separatystów i wykonało niesamowicie ostry nawrót. Nadiru Radena w ułamku sekundy z łowcy zamienił się w zwierzynę, co zmusiło go do przestawienia tarcz ochronnych na rufę. Pilot wykręcił dwie gładkie beczki, omal nie zahaczając kadłubem o kadłub Venatora i raptownie zdusił moc silników prawie do zera, powtarzając stary numer sprzed paru minut. Dwa Tri-Fightery dały się nabrać. Trzeci niestety nie.

Maszyną mistrza Jedi potężnie zatrzęsło, lecz osłony zdołały wytrzymać przeciążenie. Wywołało to szeroki uśmiech zadowolenia na twarzy właściciela statku. Po chwili bezruchu, rycerz Jedi przyspieszył i ze zdumieniem zorientował się, że wokoło krążą tylko jednostki Republiki. Niesamowite, co potrafi zdziałać jedna eskadra doskonale wyszkolonych klonów-pilotów… Mistrz dopiero po kilku sekundach zorientował się, że nie byli jedynym oddziałem, który przyleciał na pomoc „Zdobyczy” — na odsiecz przybyły także dwa tuziny V-wingów.

— Dziękujemy za waszą asystę — powiedział kapitan Pellaeon. — Z pomocą kilku lecących do nas fregat, na pewno poradzimy sobie z tymi krążownikami.

— Cała przyjemność po mojej stronie, kapitanie – odparł nie do końca zgodnie z prawdą Radena, ścierając pot z czoła. — Zdaje się, że mamy już wystarczającą przewagę, by pokusić się o atak na okręt flagowy Separatystów…

— Na „Niewidzialną Dłoń”? — przerwał oficer. — To nie byłby najlepszy pomysł, mistrzu Jedi.

— Dlaczego? — Radena zmarszczył brwi, wykręcając łagodną śrubę tuż obok mostka „Zdobyczy”.

— Nie wie pan? — Pellaeon wyraźnie się zdziwił — To stamtąd dochodzi sygnał od naszego Kanclerza. Poza tym kapitan Needa i jego oddział już się tym zajęli.

Nadiru Radna westchnął cicho i mocniej chwycił stery w dłonie.

— W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak rozwalić parę myśliwców. Bez odbioru, kapitanie.

Bitwa o Coruscant weszła w decydującą fazę. Obie armady zreorganizowały swe szyki, by rozpocząć finałową walkę o ostateczne zwycięstwo. Przewaga Separatystów z początku walki powoli zanikała, aż w końcu kilka potężnych ataków ze strony Venatorów zupełnie ją zniwelowało. Podłużne krążowniki Konfederacji rzuciły się do zmasowanego kontrataku, zmiatając z miejsca dwa Niszczyciele Gwiezdne, lecz błyskawiczne kontruderzenie Republiki z obu skrzydeł stępiło impet uderzenia, który momentalnie odwrócił się przeciwko Separatystom. Olbrzymie krążowniki gwiezdne, nagle pozbawione swych osłon myśliwskich, nie zdążyły odpowiednio szybko zareagować, za co wiele z nich zapłaciło najwyższą cenę. Dopiero wkroczenie powolnych okrętów Federacji Handlowej i kilku statków Unii Technokratycznej, wspieranych przez kilkanaście skrzydeł myśliwców przechwytujących Unii, wyrównało siły w tym sektorze.

Dowódcy Republiki wiedzieli jednak, że to jest ta szansa, której nie mogą zmarnować.

Wbrew logice i niekorzystnemu rozkładowi statków, flotylla Republiki Galaktycznej ruszyła do kolejnego potężnego szturmu. Nagle grupa kilkunastu Venatorów i Acclamatorów wbiła klin w bok wrogiej armady, a wspomagające je szwadrony republikańskich myśliwców rozbiły w pył większość broniących się automatycznych pilotów. Kwiaty niszczycielskiej energii wybrzuszyły pancerze kilku najbliższych krążowników gwiezdnych, w ciągu paru sekund rozrywając parę z nich na drobne strzępy — okazja na przerwanie szyku Separatystów nie mogła być już zmarnowana. Trafione dziesiątkami — jeżeli nie setkami — torped protonowych, tarcze okrętów wojennych Federacji Handlowej, Unii Technokratycznej, Sojuszu Korporacyjnego, InterGalaktycznej Gildii Handlowej oraz Gildii Kupieckiej gasły jedne po drugich, pozostawiając nadwerężone pancerze na pastwę potężnych eksplozji. Powstałą w ten sposób gigantyczną wyrwę, nie udało się już załatać żadnymi siłami. Tym bardziej, że skoncentrowany ogień turbolaserów pięciu Niszczycieli Gwiezdnych momentalnie pochłonął największy okręt Konfederacji Niezależnych Systemów, krążownik „Upomnienie”.

Republika Galaktyczna stała teraz na olbrzymiej prostej prowadzącej do zwycięstwa.

W czasie wielkiego szturmu Nadiru Radena i jego szwadron zdołali unicestwić pełne skrzydło myśliwskie wroga i zadać poważne obrażenia jednemu z frachtowców wojennych Federacji. Okręt ten wisiał właśnie w kawałkach, gdy eskadrą Omikron nagle zainteresował się całkiem nowy wróg.

Nadiru Radena rozszerzył oczy ze zdumienia i w chwilę później opanowała go trwoga. W błyszczących na niebiesko punkcikach rozpoznał roborakiety; samonaprowadzające się pociski, praktycznie nie do trafienia, o mocy wybuchu większej niż u torpedy protonowej. Mocy wystarczającej do unicestwienia każdego myśliwca.

Każdego.

W przeciągu paru chwil dwie trzecie eskadry mistrza Radeny dosłownie wyparowało, zamieniwszy się w nadcoruscański gwiezdny pył. Tylko szczęśliwy splot wydarzeń uratował z pogromu dwa ARC-170 i samotny myśliwiec typu Eta-2.

Mistrz Jedi gwałtownie szarpnął drążkiem sterowniczym, by zgubić jedną z roborakiet, lecz ku jego rozpaczy druga właśnie zainteresowała się jego statkiem. Głośno przekląwszy nagłą utratę sojuszników, jak i całą bitwę, Nadiru Radena spostrzegł dogorywający wrak frachtowca, w którego sam minutę temu wpakował dwie torpedy protonowe. Nagle do głowy wpadł mu szaleńczy pomysł… aby po chwili jego umysł zorientował się, że wrak jest za daleko.

Mistrz zebrał się w sobie i przełączył moc działek, a także — po krótkim zawahaniu się — całą energię z osłon, na podwójny silnik jonowy maszyny. Moment później gigantyczne przyspieszenie dosłownie wgniotło rycerza w fotel.

Roborakieta uparcie za nim podążała, lecz Radena już się nią nie przejmował, bowiem wszystkie jego myśli osiadły wokoło ryzykownego planu, który ułożył sobie w głowie.

Planu, który właśnie zaczął wdrażać w życie.

Z przeraźliwym rykiem silników, słyszalnym tylko przez Radenę, Eta-2 wpadł do niespokojnie wirującego wnętrza gigantycznego ramienia frachtowca Federacji. Od tej chwili nie było czasu na myślenie; liczył się tylko doskonały refleks. Błyskawiczne ruchy drążkiem wyprowadziły go ze śruby do raptownej beczki, a z niej do szybkiego wirażu w lewo i równie raptownego odbicia w prawo, co skończyło się zdarciem lakieru o odstający fragment zniszczonego kadłuba. Kiedy została mu do pokonania tylko jedna przeszkoda, mistrz Mocy z całej siły przyciągnął do siebie ster.

Nie zdążył.

Uderzenie było tak potężne, że na chwilę stracił przytomność. Pulpit sterowniczy rozjarzył się jaskrawą feerią czerwonego światła, pulsując w jego głowie w rytmie kilku natrętnych alarmów i odgłosu świszczącego powietrza. Mistrz Jedi poczuł nagle spazmatyczny ból w okolicy skroni, ale prędko zagłuszyło go nieporównywalnie bardziej przerażające uczucie bezładu w obu nogach. W pewnej chwili przestał już nawet czuć lewej dłoni, nie mówiąc już o krwi ściekającej z czoła. Resztkami sił sięgnął prawą ręką pod fotel i zacisnął palce na niewielkiej dźwigni katapulty.

Przed oczami mistrza zawirowały mroczki, ale zdołał utrzymać świadomość na tyle, by jeszcze usłyszeć trzy krótkie, ale jakże znaczące słowa:

— … Kanclerz uratowany! Wygraliśmy…!

Nadiru Radena uśmiechnął się triumfująco i pociągnął za dźwignię.

Dla niego ta bitwa już się zakończyła.