„Bitwa o Jabiim” („Star Wars Komiks: Wydanie specjalne 1/2009”)

Z końcem czerwca w salonach prasowych pojawiła się nowa gwiezdnowojenna publikacja Egmontu. Dwukrotnie większa objętość wydania specjalnego w stosunku do zwykłej edycji Star Wars Komiks daje możliwość obdarowania czytelników komiksami, które w oryginale ciągnęły się nieco dłużej niż przez jeden czy dwa zeszyty. Na pierwszy ogień idzie opowieść niczego sobie – dramatyczna Bitwa o Jabiim ze środka słynnej serii Republic, będącej jak do tej pory najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła się starwarsowemu komiksowi.

Jak nietrudno się domyślić, miniseria traktuje o jednej z bardziej znanych bitew Wojen Klonów – potyczce o planetę Jabiim. W błocie i ciągłym deszczu wybuchła tam wojna domowa, pomiędzy dwiema frakcjami: separatystyczną, pod wodzą Alto Stratusa, wspieraną przez Konfederację i lojalistyczną, u boku której siłą rzeczy stoi Republika. Gra zaś idzie nie o byle co – Jabiim bogaty jest w surowce cenne dla obu stron. Wraz ze wsparciem hrabiego Dooku, Stratusowi udaje się wciągnąć wojska Republiki w pułapkę i wyciąć sporą część Jedi. Ostatecznie losy bitwy spoczywają więc w rękach pozbawionych mistrzów padawanów.

Za fabułę w Bitwy o Jabiim odpowiada Haden Blackman i trzeba przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty. Przez komiks przewija się spora liczba postaci, jednak główne z nich są bardzo dobrze wprowadzone. Blackmanowi wystarczy zaledwie kilka kadrów czy dialogów, by „umiejscowić” danego bohatera w świecie tak, aby uczynić go charakterystycznym, a czytelnik szybko zrozumiał jego sposób myślenia i motywy działania. Akcja jest zaplanowana w taki sposób, iż kolejne wydarzenia tchną emocją, a ginącym postaciom można doprawdy współczuć.

Bardzo dobrze rozwinięty jest tu motyw wojny jako takiej – z daleka od Coruscant czy pięknej i sterylnej niemal Theed wśród mroku, sztormu i błota, gdzie na bohaterów czeka jedynie krew i deszcz. Komiks rozpoczynamy standardowo wraz z Obi-Wanem i Anakinem, jednak gdy ten pierwszy zostaje usunięty z planu, szybko okazuje się, że historia opowiada o Skywalkerze i innych padawanach, którzy samotnie starają się poradzić sobie z dramatyczną sytuacją. Bitwa o Jabiim z jednej strony tworzy wizerunek przywódcy, jakim Anakin później się stanie, z drugiej zaś posiada kilka chwytających za serce scen z udziałem młodego Jedi, jak choćby moment oddania hołdu poległym towarzyszom broni.

Obok Skywalkera powraca także kilka innych znanych postaci jak padawanka Zule (The New Face of War), Bariss Offee (m.in. książkowa dylogia Medstar), filmowe postaci Palpatine’a i Ki-Adi-Mundiego oraz, po raz pierwszy od przekształcenia Ongoing w Republic A’Sharad Hett, któremu udało się już dorobić tytułu rycerza Jedi. Tego ostatniego polscy czytelnicy znają z opowieści Za linią wroga (Star Wars Komiks #3/2009), która chronologicznie umiejscowiona jest zaraz za Bitwą o Jabiim. Ponadto w recenzowanym komiksie Republika po raz pierwszy wprowadza do użycia niesławne maszyny kroczące AT-AT.

Warstwa graficzna to dzieło Briana Chinga, który w owym czasie dopiero zaczynał swoją przygodę z Gwiezdnymi wojnami jako rysownik. Jak to jednak na Chinga przystało, ciężko nie ponarzekać sobie na jego kreskę. Podstawowy problem dotyczy postaci, które po pierwsze nie bardzo przypominają filmowe pierwowzory; po drugie zaś w niektórych sekwencjach są nieodróżnialne od siebie nawzajem (dotyczy to głównie drugiego zeszytu). Jak się jednak z czasem okazuje, Ching jest lepszy z zeszytu na zeszyt i w rezultacie otrzymujemy historię bardzo klimatyczną z estetyczną kreską.

Suma summarum, każdy kto jest fanem gwiezdnej sagi po prostu nie może Bitwy o Jabiim nie polecić. Przemyślana fabuła ze szczyptą humoru na początku ewoluuje w mroczną, pesymistyczną opowieść o wojnie, zakończoną wgniatającą w fotel końcówką. Ponadto w zeszycie znajdują się dwie „niespodzianki”. Po pierwsze, redakcja czasopisma się „wycwaniła” i nie zostawiła czytelnika samego sobie przed komiksem zamieszczono wstęp, który daje jako-taki obraz sytuacji w galaktyce. Po drugie zaś, w środku znalazło się coś na kształt plakatu (obrazek pochodzi z okładki pierwszego zeszytu amerykańskiego wydania tej miniserii Republic). Gdy spojrzeć na ostatnie poczynania Egmontu na polskim rynku gwiezdnowojennym, ciężko nie powiedzieć, że przyszłość komiksów z odległej galaktyki prezentuje się dla nas nader optymistycznie.