Dresiarzem być…

Ciemna Strona Mocy… kojarzy się ze złem, wynaturzeniem, ale również potęgą i siłą. Yoda określił ją jako „szybką, łatwiejszą i kuszącą” i zapewne coś jest w jego stwierdzeniu, bo tak naprawdę łatwiej dbać głównie o swoje interesy, lekceważyć potrzeby innych. Jedi, przeciwstawiani Sithom, są zazwyczaj przedstawiani jako wzory altruizmu, wyzbywają się potrzeb do tego stopnia, że zaprzeczają podstawowym instynktom żywej istoty i to właśnie oni mają być tymi dobrymi. Owszem, przeprowadzanie staruszek przez jezdnie i ustępowanie miejsca jest dobrym uczynkiem, ale co z takimi przypadkami jak zabijanie jednych w imię racji drugich? Przecież tak zasadniczo można zinterpretować wydarzenia Wojen Klonów. Owszem, Jedi walczyli z ramienia Republiki, ale od zawsze działali przecież jako „strażnicy pokoju i sprawiedliwości”. Jak można sprawiedliwością nazwać zbrojną walkę z organizacją, której jedyną winą jest to, że chce odłączyć się od Republiki?

Bo przecież śmiesznym argumentem byłby ten, że za całym ruchem stoją Sithowie, dlatego należy go zniszczyć. Oczywiście, zabijmy tysiące, miliardy żywych istot tylko dlatego, że mistyczni przeciwnicy (dodajmy dwóch przeciwników!), odwieczni reprezentanci Ciemnej Strony Mocy podobnież stoją za nimi. Ale nie, dowodem na to są słowa Hrabiego Dooku, wszak powiedział o tym Obi-Wanowi! A przecież sam Dooku jest użytkownikiem Ciemnej Strony sprzymierzonym z Sithami! Może jest samym Sithem? Bardzo prawdopodobne! Mamy zatem dowód słowo Sitha! Hmmm, ktoś twierdził, że „kłamstwa, zwodnicze słowa” są chlebem codziennym tych, którzy przeszli na Ciemną Stronę.. Przypomina mi się znany skądinąd paradoks dotyczący kłamcy mówiącego prawdę… Ciężko tak naprawdę jasno określić, który z Zakonów Jedi czy Sithowie jest tak naprawdę „lepszy”. Wszystko zależy od punktu widzenia, wszystko zależy od czystej semantyki nie ma czegoś takiego jak samo światło albo sama ciemność. Każdy ma dobre i złe strony, niezależnie od tego, jaki naprawdę chciałby być.

Nie zauważyli tego ewidentnie twórcy serii gier Knights of the Old Republic, skądinąd dla mnie najlepszych o tematyce starwarsowej. Jestem raczej graczem niedzielnym, nie dla mnie całonocne myślenie, które z wąskich przejść prowadzi do celu albo jaka kombinacja klawiszy otworzy drzwi. Dla mnie istotna jest zabawa, ale nie taka, która doprowadzi do tego, że wścieknę się po kilku godzinach, ponieważ nie wpadłam na to, że by otworzyć grobowiec i ukończyć zadanie, należy wcisnąć trzeci piksel z lewej strony małej szarej plamki trzy poziomy wcześniej. Za takie coś podziękuję. I nie chodzi mi o to, że muszę dłużej nad czymś posiedzieć, że nie jestem najlepsza od razu, bynajmniej! Rozumiem, że wszystko ma swój poziom trudności, a jaka byłaby radość z zabicia bossa, gdyby robiło się to jedną ręką, przy okazji szamając obiad? Potrzebuję jednak czegoś z sensem, czegoś, co ma przyjemną fabułę, daje złudzenie wpływu na przebieg akcji, no i jest przy okazji osadzone w znanym i lubianym settingu.

Klasyczny i ukochany przez wielu KotOR spełnia wszystkie te warunki. Co jakiś czas zresztą do niego wracam i czuję, że wcale się nie zestarzał, a świadomość tego, o co w tym wszystkim chodzi, nie odbiera przyjemności z grania. Zresztą, wróciłam bardzo niedawno do opowieści o Lordzie Revanie i po raz kolejny miałam olbrzymią radochę, mordując niezliczone hordy Sithów i ostatecznie odzyskując tytuł Mrocznego Lorda. Jednak, z biegiem czasu nie zmniejszyła się moja irytacja na jedno sposób kreowania Jedi i Sitha. Jak większość czytelników zapewne kojarzy, KotOR daje nam możliwość dokonania wyborów, które odzwierciedlają się w naszej osobowości dodając nam punktów Jasnej lub Ciemnej Strony Mocy. Zawsze wkurzała mnie schematyczność tego rozwiązania grzeczne odpowiedzi, troska o niewinnych, w pewnych momentach wręcz nielogiczne podejście do życia (śmierć moja lub czyjaś, jak w przypadku spotkania z Jorakiem Ulnem) to Jasna Strona, Ciemna to zachowanie… dresiarskie. Wymuszanie pieniędzy niemal od każdej napotkanej istoty, zabijanie wszystkiego, co się nam pod miecz nawinie… nielogiczne, równie niepodyktowane zdrowym rozsądkiem rozwiązania… Pomijam już sytuacje, w których punkty Ciemnej Strony dostaje się za wymagane odpowiedzi na zadania stawiane nam przez grę (instalacja Rakatan na Kashyyku) to jestem w stanie zrozumieć. Ale dlaczego, grając osobą po Ciemnej Stronie, mam wrażenie, że gram klasycznym ABSem? Nie sądzę, by każdy w miarę inteligentny Sith radośnie zabijałby wszystko dookoła, nie rozważał ewentualnych konsekwencji swoich działań, nie próbował subtelniejszych manipulacji rzeczywistością… Podobnie Jedi. Ja rozumiem, że to tylko gra… Aż gra. Gra rzeczywiście świetna, tylko dlaczego w tym punkcie taka tendencyjna?