„Wektor #1” („Rycerze Starej Republiki #5” i „Mroczne czasy #3”)

Ostatnimi czasy rynek komiksowy pod szyldem Star Wars miewa się w Polsce całkiem nieźle. Wydawnictwo Egmont z powodzeniem ciągnie trzy serie (Rycerze Starej Republiki, Mroczne Czasy i Dziedzictwo) oraz raczy nas co miesiąc przynajmniej jednym zeszytem Star Wars Komiks. Takiej obfitości albumów gwiezdnowojennych w kraju nad Wisłą jeszcze nie mieliśmy i pozostaje sobie życzyć, aby ten stan utrzymał się jak najdłużej.

Można było się więc spodziewać, że przy tak ugruntowanej pozycji Egmont pokaże nam w końcu crossovera Wektor. To album składający się z dwóch tomów, w których znajdziemy cztery powiązane ze sobą historie, rozgrywające się w różnych punktach na linii chronologii Star Wars. I tak, w części pierwszej zetkniemy się z przygodami bohaterów znanych z serii Rycerze Starej Republiki oraz Mroczne Czasy. Kolejny tom, który ma pojawić się w sprzedaży już z końcem stycznia, zawierał będzie zaś opowieści z cyklu Rebelia oraz Dziedzictwo.

Wspólnym mianownikiem prezentowanych w Wektorze historii jest Talizman – starożytny artefakt Sithów, należący niegdyś do Lorda Karnessa Muura. Za jego pomocą można przemieniać żywe istoty w bezrozumne bestie – Rakgule – i co ważniejsze – kontrolować je. W tomie pierwszym przedmiot ten zostanie postawiony na drodze najpierw Zayne’a Carricka i Grypha, by po prawie czterech tysiącach lat ukazać się załodze statku „Uhumele”.

Pierwsza część zajmuje 2/3 albumu i rozgrywa się na Taris, gdzie trafił Zane i Gryph. Planeta przeżywa właśnie rozprzestrzenianie się zarazy Rakguli, a siły Madalorian i Jedi próbują przejąć artefakt Sithów dla siebie. Na drodze naszych dwóch zbiegów staje urocza Celeste Morne…

Założenia fabularne niestety nie powalają na kolana i nie wywołują westchnień zachwytu. Ot, miła historyjka o jakiejś tam biżuterii posiadającej magiczne właściwości. W zasadzie całą opowieść zajmuje bieganina po planecie i próba zapanowania nad przedmiotem. Nie jest źle, bo nie można odmówić fabule dynamiki, ale też brak tutaj jakiegoś głębszego przesłania. Opowieść wydaje się strasznie prosta. To zdecydowanie najsłabszy scenariusz Johna Jacksona Millera, jaki do tej pory przyszło mi poznać. Być może wrażenie prostoty, a wręcz infantylności powodują rysunki Scotta Hepburna. Nie mogę powiedzieć, że ilustracje są złe, ale ich skojarzenia z bajkami dla dzieci i soczysta kolorystyka zupełnie nie pasują do mrocznej i poważnej historii, jaką starał się nam zaprezentować scenarzysta. Gryzie się to niemiłosiernie, a kiedy już przejdziemy do części drugiej albumu, to wrażenie niesmaku jeszcze bardziej się pogłębia.

Druga opowieść przeniesie nas w czasy panowania Imperatora Palpatine’a i intensywnych działań jego ucznia Dartha Vadera. Załoga znanego nam statku „Uhumele” próbuje sprzedać bardzo starą skrzynię z Taris, ale niestety kontrahent okazuje się niezbyt uczciwy…

Tutaj jest znacznie lepiej zarówno pod względem fabularnym, jak i graficznym. Narastające napięcie, wzmagające się z każdym kolejnym kadrem opowiadania, doprowadza do całkiem spektakularnego finału, dając czytelnikowi nawet sporo przyjemności. Scenarzysta Mick Harrison w końcu przekonał mnie do siebie na dobre, pokazując, że potrafi wykrzesać z siebie kawałek niezłej historii. Za rysunki zabrało się dwóch panów – Douglas Wheatley oraz Dave Ross. Kreska tego pierwszego jest bardziej mroczna i szczegółowa, nadająca się głównie do pojedynczych kadrów, którymi należy cieszyć oko, chociaż i w scenach akcji całkiem nieźle się tym razem spisuje. Drugi zaś ma kreskę bardziej przywodzącą na myśl opowieści o amerykańskich superbohaterach i świetnie wypada w ukazywaniu dynamiki postaci. Chociaż widać różnicę pomiędzy twórczością jednego i drugiego ilustratora, nie wpływa to na odbiór całości – nie ma uczucia dyskomfortu przy zmianie rysownika, co jest nie lada sztuką.

Podsumowując, pierwszy Wektor całościowo wypada w ogólnej ocenie średnio. Zestawienie dwóch tak różnych klimatycznie, a jednocześnie ściśle ze sobą powiązanych historii powoduje, że po lekturze całości pozostaje niesmak. To tak, jakbyśmy na pierwsze danie zjedli zupę z torebki – dużo zupy z torebki – a na drugie dostali małą porcję wykwintnej potrawy, delikatnie pobudzającej nasze kubki smakowe. Po posiłku zostanie niestety wspomnienie tej zupy z torebki, która zapełniła nam w większości żołądek. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne dwie opowieści przyrządzone będą równie gustownie, co historia Micka Harrisona, Douglasa Wheatleya oraz Dave’a Rossa. Niech Moc będzie z Wami!

Autor: Marcin „Sharn” Byrski