Kilka kredytów

26 lat po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci

**********

— … spokojnie. Dostałeś silny cios w głowę.

Aksamitny, kobiecy głos, płynący jakby z dna głębokiej studni, pobudził jakąś cząstkę zamroczonego umysłu Tose Orpa. Młodzieniec na wpół świadomie wydał z siebie cichy pomruk. Powoli zaczęło do niego docierać, że leży na plecach, na czymś przeraźliwie zimnym i twardym. Poczuł na czole ciepły, przyjemny dotyk czyjejś dłoni i znów usłyszał piękny, lecz odrobinę zmęczony głos:

— Leż spokojnie. Ból niedługo minie.

Tose delikatnie, niemal niezauważalnie, skinął głową i wciąż częściowo pogrążony w półśnie, pogłaskał opuszkami palców wierzch przyjaznej dłoni. Zamarł. Skóra na obcej ręce była nieco chropowata, sprawiała wrażenie, jak gdyby była pocięta… albo pokryta setkami łusek. Łusek? Dlaczego to tak bardzo go zaniepokoiło?

W czaszce Tose zawył alarm. Odruchowo przeturlał się na bok i szeroko otworzył powieki. Jednoczesny powrót wszystkich zmysłów, nagły dopływ adrenaliny oraz wybuch supernowy bólu w skroni sprawiły, że jego próba zerwania się na nogi zakończyła się bezwładnym upadkiem na podłogę. Chłopak po chwili pozbierał się, zaklął szpetnie i spojrzał prosto w pomarańczowe oczy młodej, szarozielonej Falleenki. Klęczała dwa metry dalej w poszarpanym, granatowym kombinezonie. Natychmiast skonfrontował urodziwą, lecz niesamowicie poranioną twarz, którą okalały pasemka długich, pozlepianych szmaragdowo-złocistych włosów z pewnym niedawno oglądanym holograficznym zdjęciem.

Tose Orp wzdrygnął się. Jego dłoń pomknęła do kabury, ale palce, zamiast uchwycić znajomy kształt kolby blastera, przecięły puste powietrze, po czym zacisnęły się bezradnie w pięść; broń zniknęła. Przestraszony, gwałtownie się odsunął od kobiety i z hukiem uderzył plecami w stalową ścianę.

— Nie bój się mnie. Nie chcę ci zrobić krzywdy — odezwała się łagodnym tonem Falleenka.

— Nie zbliżaj się do mnie, ty jediowskie ścierwo! — krzyknął. — To ty! Jedi Vii Xo, pół miliona od Vongów za żywą. To ty! T-to ty…!

Chłopak zaczął mamrotać coś pod nosem. Falleenka westchnęła ciężko i powtórzyła:

— Nie chcę ci zrobić…

— Właśnie, że chcesz! — wrzasnął Tose, nerwowo wymachując przed sobą pięścią. — Tylko spróbuj użyć tej swojej Mocy, albo tych swoich gadzich feromonów to… t-to…

— To co wtedy zrobisz? — spytała znużonym tonem i zakreśliła ręką w powietrzu szerokie półkole. — Rozejrzyj się dookoła.

Orp, dotąd silnie zdezorientowany bólem, nagłym przebudzeniem i niespodziewanym towarzystwem Jedi, dopiero teraz zwrócił uwagę na swoje otoczenie: szare ściany z hartowanej durastali, grodzie bez panelu kontrolnego powleczone jasnobłękitną mgiełką pola siłowego i przygaszone lampy na suficie, rzucające mdłe światło na niego, Vii Xo i niewielką jednostką sanitarną umiejscowioną w rogu pomieszczenia.

— Jesteśmy w celi — potwierdziła jego najczarniejsze przypuszczenia. — Nie pamiętasz, jak się tu dostałeś?

Chłopak nie odpowiedział, nadal bojaźliwie lustrując ponure pomieszczenie.

— Podróżowaliśmy na statku pasażerskim zmierzającym na Uluum. Rozpoznałeś mnie z hologramów gończych i chyba chciałeś ogłuszyć blasterem, ale zanim to się stało, zaatakował nas okręt Brygady Pokoju. Odrzut sprawił, że poleciałeś na ścianę, uderzyłeś się i straciłeś przytomność, a ja…

— To jakiś trik Jedi, prawda? — przerwał jej szorstko, wbijając gniewne, podejrzliwe spojrzenie swych intensywnie zielonych oczu w jej poharataną twarz. — Jedna z tych twoich sztuczek, co? Nie uda ci się…

Słowa ugrzęzły mu w gardle. Vii Xo gwałtownym ruchem rozpięła swój podniszczony kombinezon i oderwała od sinej skóry dwa zakrwawione, prowizoryczne plastry nasączone bactą. Oczom zdumionego i równocześnie wystraszonego Tose ukazały się straszliwe rany: jedna na prawym boku, tuż pod obojczykiem, poczerniała od blasterowego strzału i tylko częściowo skauteryzowana, i druga, jeszcze gorsza, tuż poniżej lewej piersi, z kawałkami nadpalonych skrawków ciemnoniebieskiego materiału uczepionych niezdrowo spurpurowiałych łusek.

— Czy to ci wygląda na trik? — spytała lekko podirytowanym tonem, z ogromnym wysiłkiem hamując grymas cierpienia, które wstrząsnęło całym jej ciałem.

— Nie — odpowiedział niemalże bezgłośnie, ze źle skrywanym wstydem o czcze posądzenie dziewczyny o oszustwo i skrajnym niedowierzaniem, że w ogóle jest ona w stanie mówić i panować nad tak olbrzymim bólem.

Falleenka ostrożnie przykleiła naderwane plastry — które na pewno musieli jej dać Brygadziści, by przetrwała podróż na terytoria Yuuzhan Vongów — na swoje miejsca i zapięła kombinezon, nawet na moment nie odrywając oczu od Orpa. Chłopak za wszelką cenę próbował uniknąć starcia z bursztynowymi źrenicami, w których malowało się coś bardzo niepokojącego, na kształt ukrytej pretensji; nic niebezpiecznego, ale mimo to przyprawiającego o nierówne bicie serca.

Kobieta w końcu zrezygnowała z uchwycenia jego wzroku i przemówiła zasępionym głosem:

— Przykro mi. Nie chciałam cię w to wplątywać, ale trzeba przyznać, że trochę sam sobie jesteś winien.

— Co? — Tose ściągnął brwi, kierując na nią swoją uwagę. Nie miał najmniejszego pojęcia, do czego zmierzała.

— Oni sądzą, że jesteś ze mną. Że jesteś rycerzem Jedi.

— Że co? — Zatrzepotał powiekami, wpatrując się w nią z bezgranicznym zdumieniem. W okamgnieniu zrozumiał grozę tej sytuacji i jakaś lodowata obręcz nasunęła się na jego żołądek; poczuł lęk tak wielki, że aż zadygotał. Z całej siły zacisnął zęby, ale to niezbyt pomogło.

— Kiedy straciłeś przytomność i Brygadziści dokonali abordażu, dwóch pasażerów, pewnie tych samych, którzy mnie rozpoznali i wydali, rzuciło się na mnie. — Falleenka zamilkła na sekundę, upewniając się, czy chłopak ją rozumie. — Zawsze noszę przy sobie dwa miecze świetlne. Jeden z nich upuściłam w walce i chyba podtoczył się pod ciebie. Nie wiem, jaki zamysł miała w tym Moc, ale na pewno nie jest żadnym przypadkiem, że…

— Przymknij się… przymknij się! — rzekł najpierw chrapliwym tonem, a potem z pełną siłą głosu i zapominając o swym, i tak zresztą niewielkim, współczuciu dla rannej kobiety. — Osik mnie obchodzi twoja shabla Moc… czy ty… czy ty nie rozumiesz?! — wybełkotał. W geście bezsilności uderzył łokciem w ścianę. Był tak wściekły i zdruzgotany, że nawet nie poczuł przeszywającej dawki bólu. — Oni myślą, że jestem shabla Jedi… oni, oni wrzucą nas do… d-do…

Tose złapał się za głowę i jęknął.

— Próbowałam ich przekonać, że się pomylili, ale nie udało mi się nic osiągnąć.

Chłopak roześmiał się gorzko, ostrym śmiechem przepełnionym napięciem i przerażeniem.

— Ty? Ty próbowałaś mi pomóc?! — Prychnął. — Wy, Jedi, myślicie tylko o sobie i tej waszej „wielkiej” Mocy. Zwykłych ludzi macie w głębokim shebs… to przez was Vongowie nas mordują. A przez ciebie ja tu zginę!

Ogarnięty strachem, mówił teraz co mu ślina naniosła na język i Vii Xo zapewne zdawała sobie z tego sprawę, gdyż w milczeniu czekała aż emocje targające młodym mężczyzną nieco przygasną.

— To dlatego tak bardzo nas nienawidzisz? — spytała spokojnie. — Dlatego, że jako jedyni od początku i bez wahania stawiamy opór Yuuzhanom?

— Nie, do cholery, nie! — ryknął. W ułamku sekundy doskoczył do Falleenki i złapał ją za gardło swoimi zgrabiałymi palcami. — Nie, dlatego bo wy macie wszystko, wszystko, a my nic! Nic, kapujesz, absolutnie nic!

Zacisnął uchwyt na jej szyi i raptem, jakby trafiony błyskawicą, ocknął się z dzikiego amoku. Spojrzał w załzawione oczy kobiety i zobaczył w nich odbicie swojej własnej twarzy: przekrzywionej nienawiścią i wściekłością, upiornej i odrażającej. Ale znacznie gorszą rzeczą był widok rysującej się w nich męki, pod którą krył się żal… żal do, i o niego, Tose Orpa. Przeraził się tym, co zobaczył nawet bardziej, niż swoimi mrocznymi zamiarami w stosunku do Xo.

Rozluźnił palce i momentalnie odskoczył się od Falleenki, mamrocząc niewyraźnie:

— Ja… przepraszam, nie chciałem… nie wiem, nie wiem co mnie opętało…

Vii Xo, ku zdumieniu chłopaka, uśmiechnęła się do niego łagodnie i uniosła swoją dłoń. Zaczęła ją pomału zbliżać do jego policzka, ale gdy brakowało zaledwie paru centymetrów, Tose bojaźliwie uchylił głowę.

— Nie, nie dotykaj mnie, zostaw.

— Dlaczego zwyczajnie nie powiesz, że chodzi o kredyty? — spytała znienacka, jakby sięgając w głąb jego duszy. Chłopak wzdrygnął się i gorączkowo zaprotestował:

— Tu wcale nie chodzi o kredyty! Tu chodzi, tu chodzi o… o… — Zbladł. Spoglądając na poranione czoło dziewczyny, jej piękną twarz zeszpeconą czerwonymi kreskami zadrapań, pojął że Jedi ma rację. Tu naprawdę chodziło o kredyty. Wyłącznie o nie. Mimo wszystko wezbrał w nim jakiś sprzeciw, opór wobec myśli, że na pierwszym miejscu stawia pieniądze, a nie bardziej istotne rzeczy. To nie był on, prawda? On myślał także o innych, prawda? On był inny, prawda?

— Wy wszystko macie z góry dane, nigdy nie martwicie się o kredyty, nigdy — zaczął się usprawiedliwiać, w mig zapominając o tym, że jeszcze kilka godzin wcześniej powiedziałby, że chłodna kalkulacja i żądza zarobku to zwykły pragmatyzm. — Nie musicie ciężko harować, by coś zarobić, nie musicie nic robić, zawsze idziecie na skróty, na łatwiznę…

— A czy w twoim wypadku jest inaczej? — wtrąciła się Falleenka. — Czy ty przypadkiem też nie idziesz na łatwiznę?

— Nie, nie… — Znowu nie potrafił się wysłowić, co tylko wzmogło w nim złość. — Nie słuchasz mnie!

— Słucham uważnie — zapewniła. — Za to ty wcale nie słuchasz tego, co podpowiada ci sumienie. Oskarżasz nas o życie na koszt twój i podobnych do ciebie, ale sam chcesz wydać inną żywą istotę na śmierć, by zaspokoić swoją chciwość.

— Nie, nie, to nie tak… kręcisz mi w głowie! — Wyciągnął palec w jej pierś w oskarżającym geście. — To wszystko te twoje sztuczki i feromony!

— Nie — rzekła zdecydowanym i pewnym tonem, a przy tym uśmiechnęła się, co zupełnie skołowało Tose. — To, co teraz czujesz, to twoje prawdziwe ja.

Popatrzył jej w oczy i po chwili uzmysłowił sobie, że dziewczyna mówi prawdę. Faktycznie czuł odrobinę współczucia. Tak, kiedy na nią teraz spoglądał, w głębi siebie szczerze jej współczuł: bólu, tego przez co musi przechodzić, odpowiedzialności, wreszcie żalu, jaki musi ją ogarniać, gdy spotyka kogoś takiego jak on — zacietrzewionego i chciwego wroga Jedi, który tak naprawdę w ząb ich nie rozumie i nie ma najprawdopodobniej najmniejszego pojęcia, że to istoty tak samo realne jak on sam; z pozoru niezwykle, w rzeczywistości niezbyt odmienne.

Kiedy Vii Xo ponownie wyciągnęła do niego swoją dłoń, nie odtrącił jej.

Z oczu Tose Orpa popłynęły łzy. Zygzakiem przecięły policzek, dotarły do szarozielonej skóry i naznaczyły ją swoim szlakiem, który odbił się srebrzystym blaskiem w świetle lamp.

W celi zapadła cisza.