Wszyscy nienawidzimy George’a Lucasa

Świat fanów Star Wars zadrżał w posadach! Stało się coś, czego absolutnie nikt się nie spodziewał, czego najwięksi prorocy nie potrafili przewidzieć, co nie miało prawa nigdy się wydarzyć oto bowiem zrealizowała się najczarniejsza, schowana głęboko w podświadomości każdego fana myśl, nigdy niewysłowiona obawa: George Lucas zmienił coś w najświętszej Klasycznej Trylogii Star Wars!

Znowu.

I znowu wszyscy z ręką na sercu udają, że są zaskoczeni. I znowu wszyscy nienawidzą George’a Lucasa. I znowu wszyscy pewnie na złość kupią kolejną wersję Gwiezdnej Sagi, tym razem zaklętą w dziewięć dysków Blu-ray, które trafią na półki w połowie września i będą zawierały takie szokujące zmiany, jak nowy wrzask Obi-Wana w scenie z Tuskenami, podwójny krzyk „No!” Vadera w trakcie prażenia Luke’a przez Imperatora i tym podobne atrakcje. I znowu, jak to było chociażby przy wydaniu DVD z 2004 roku, po kilkunastu dniach wszystko ucichnie i przejdziemy do tej sytuacji do porządku dziennego. Zwłaszcza, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że na tym kończą się nowe ingerencje Makera w Gwiezdną Sagę.

Ale nie piszę tych słów, by wytknąć hipokryzję czy panikarstwo fanom Star Wars. Przeciwnie, jeśli furia wielbicieli Epizodów IV-VI wymierzona przeciwko Flanelowcowi o czymkolwiek świadczy, to raczej o tym, jak wciąż silne i kochane są Gwiezdne wojny. Spotkaliście się kiedyś z serią filmową lub książkową, która po takim czasie, po ponad trzydziestu latach, wywoływałaby tak silne i gorące emocje? Ja się nie spotkałem. I to mnie cieszy, ponieważ znaczy to, że Star Wars żyje i ma się całkiem dobrze. Tak więc nie, piszę te słowa z innego powodu. By stanąć w obronie George’a Lucasa. Nie, może „stanąć w obronie” to za dużo powiedziane. Usprawiedliwić go to brzmi precyzyjniej.

Zmiany dokonane w Nowej nadziei, Imperium kontratakuje i Powrocie Jedi (te, które wywołały gniew fanów innych, jak już się rzekło, nie będzie) nie przeszkadzają mi ani troszeczkę. Może niekoniecznie mi się podobają, ale żeby z tego powodu od razu rozdzierać szaty? Dla paru drobnych zmian, które przemkną przed oczami większości fanów zupełnie niezauważone? Dla kilku małych modyfikacji, które ani trochę nie zmienią całokształtu tych trzech filmów? Nie wiem, czy pamiętacie, ale w 1997 roku pojawiło się coś takiego, jak Edycja Specjalna Starej Trylogii. Tak, ta, która dodała do Nowej nadziei rozmowę Hana i Jabby, w Imperium… przemodelowała Chmurne Miasto, a do Powrotu… dorzuciła świętujące Coruscant. Komu teraz przeszkadza Edycja Specjalna, na której zresztą wychowała się co najmniej połowa obecnych fanów, włącznie ze mną? No, komu?

Nadal rzucacie gromy na Dżordża, prawda? Pewnie i tak Was nie przekonam do swoich racji, ale przynajmniej spróbuję. Krótkie przypomnienie: George Lucas jest właścicielem marki Star Wars. Jedynym właścicielem całej, calusieńkiej marki. Star Wars to on. Star Wars nie należy do fanów, wbrew temu, co wielu z nich sądzi. W związku z czym George Lucas ma pełne prawo robić, co mu się żywnie podoba ze swoim Star Wars. A my możemy lub nie zaakceptować te zmiany, co oznacza prostą decyzję: kupujesz albo nie kupujesz. Nie ma drogi pośredniej. Wmawianie sobie, że jest, to nic innego, jak życie złudzeniami.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia, o której powinni pamiętać krytycy i malkontenci: nikt nie wymaże historii. Nikt nie odbierze im ich wychuchanych kaset VHS czy płyt DVD z oryginalną, niezmienioną edycją Gwiezdnej Sagi, nikt nie każe rzucić je na stos i spalić. W każdej chwili taki fan może wrócić do swojej ulubionej tak, bo ten wybór jak najbardziej należy do niego wersji, tej, z którą czuje się najsilniej związany.

I wszyscy będą szczęśliwi.