Już po koniec ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że w lutym do kin wejdzie Mroczne widmo w 3D. Ukazały się reklamy, organizacje fanowskie zebrały się, by uświetnić moment premiery… Słowem: wydarzenie pełną gębą. Nie sposób go przegapić. Ale można nie wziąć w nim udziału – jak ja.
Jestem fanem od 22 lat, doskonale pamiętam moje pierwsze zetknięcie się z Gwiezdną Trylogią, obejrzałam wtedy fragment Imperium kontratakuje na wideo u koleżanki i wciągnęło mnie na całego. Zauroczenie trwa do dzisiaj, może już nieco mniejsze, bo jednak dopadło mnie życie i inne, równie znakomite rzeczy, ale trwa. Na poważną próbę zostało jednak wystawione w 1999, w roku premiery Mrocznego widma.
To już nie chodzi o to, że premiera w Polsce odbyła się trzy miesiące po premierze amerykańskiej, co sprawiło, że większość zainteresowanych już dawno zobaczyło Epizod I w bardzo kiepskiej jakości na wideo (to jeszcze nie czasy powszechnie dostępnego internetu). Oczywiście, to również udowodniło, jak głęboko dystrybutorzy i inne oficjalne czynniki mają fanów w poważaniu, jednak kiedy emocje opadły, można było w pełni ustosunkować się do dzieła. Stosunek mam do niego mocno… nie najlepszy. Produkcja została uświetniona długim wyścigiem, będącym reklamą gry wydanej przez LucasArts, Jar-Jar Binksem, czyli koszmarem mającym być komediowym akcentem filmu, co przejawiało się m.in. wdeptywaniem w odchody i wpadaniem w tarapaty na każdym kroku oraz wreszcie masakrą do sześcianu czyli midichlorianami. Przepraszam, potwornym słowem na M. Niemal każdy aktor grał tak, że przeciętna deska mogłaby mu pozazdrościć sztywności, sytuacji nie ratowała nawet przecudna Natalie Portman w zjawiskowych kreacjach. Tak, Epizod I dla każdego był przeżyciem traumatycznym, oczywiście poza widownią docelową, którą oceniam na lata 7-15.
Pozostałe dwa prequele, Atak klonów i Zemsta Sithów również nie grzeszą specjalnie dobrą grą aktorską czy zgrabnymi dialogami, jednak da się je jakoś strawić, chociaż pozostawiły traumę w sercu niejednego fana, zwłaszcza zwolennika Mrocznego Lorda Sithów, który nagle okazał się być rozlazłą paciają, w dodatku zadufaną w sobie po uszy. Nowa Trylogia stała się oczywiście uzupełnieniem historii z Epizodów IV-VI, jednak poprzez postawienie na widowiskowość i przepych, zupełnie zatraciła warstwę fabularną. Ja wiem, Nowa nadzieja była przełomem technologicznym swojego okresu, jednak opowiadała naprawdę ciekawą historię i nie potrzebowała sztucznych upiększaczy. Tak, wiem, w Powrocie Jedi pojawiły się Ewoki, ale przynajmniej nie towarzyszyły nam przez cały film. Przez wszystkie trzy filmy właściwie.
Klasyczna Trylogia jest obecnie traktowana nieco po macoszemu, bo nie jest w stanie przykuć uwagi obecnych dzieci/nastolatków. Obraz nie zmienia się po dziesięć razy na sekundę, brakuje „zabawnych” prymitywnych motywów, humor jest odrobinę bardziej subtelny. Brakuje motylków i nieletniego bohatera w roli głównej, tego dostarczają Wojny klonów, sztandarowy obecnie produkt Lucasfilmu. To mimo wszystko wytworzyło nieformalny podział na fanów starszych i młodszych.
I tak, chociaż cała historia Gwiezdnych wojen zaczęła się od Nowej nadziei, to nie ona została wybrana na pierwszy film z Sagi, przedstawiony w technologii 3D, a właśnie Mroczne widmo, powszechnie uważane za zdecydowanie najsłabszy film serii. To taki ukłon w stronę młodszego widza, który w dodatku zostanie oczarowany przez dwa magiczne znaczki po tytule. Powiedzmy sobie szczerze, poza Avatarem prawie żaden tytuł nie wypadł dobrze w 3D, a wręcz przeciwnie, ta technologia skutecznie uniemożliwia połapanie się w akcji, szczególnie w szybkich scenach walki. Nie wspomnę już o brudnych, zapaćkanych kinowych okularach, które w dodatku są mało kompatybilne ze szkłami korekcyjnymi… Hasło „3D” działa w większości już tylko na młodszych widzów.
Po pierwsze, Mroczne widmo, po drugie, w 3D. Po trzykroć nie. Może jestem zgryźliwym starym zgredem, ale nie. Może doczekam reedycji Klasycznej Trylogii, nie w 3D. Może i znam ją na pamięć, ale co innego obejrzeć to po raz setny czwarty na małym ekranie domowego telewizora, a co innego na wielkim kinowym ekranie z rewelacyjnym dźwiękiem.