Dlaczego kochamy Gwiezdne wojny? Każdy z nas ma swoje powody. Z okazji rocznicy premiery Nowej nadziei, członkowie naszej redakcji postanowili zastanowić się, co tak naprawdę sprawia, że cenią sobie Gwiezdne wojny. Oto pierwsza z czterech części zestawienia 35 powodów, dla których kochamy Star Wars na 35-lecie Star Wars.
10. Za niekończącą się przygodę
Od dwudziestu dwóch lat Luke Skywalker i ferajna są w jakiś sposób obecni w moim życiu. Miewałam już okresy, w których Star Wars towarzyszyło mi od rana do wieczora, czasem po prostu było obecne tam gdzieś w tle, ale zawsze było czy to poprzez oglądanie filmów, czy czytanie książek, komiksów, czy niekończące się dyskusje w realu i na sieci… I myślę, że ta przygoda szybko się nie skończy.
9. Za wciągnięcie w RPG
Pierwsza przygoda, w jaką kiedykolwiek grałam, rozgrywała się właśnie w świecie Star Wars, poprowadzona zresztą przez znakomitego Mistrza Gry (Bard, pozdrawiam Cię serdecznie!). Możliwość przeżywania przygód w świecie tak odległym, a tak jednocześnie dobrze mi znanym, była tak doskonałą zabawą, że kiedy miałam okazję zagrać ponownie, nie wahałam się ani przez chwilę, choć był to zupełnie inny system. Do dzisiaj gram w Star Wars, prowadzę Deadlands. Ile się przy tym nauczyłam, to moje.
8. Za to, że nauczyłam się dzięki nim pisać
Założę się, że każdy z fanów jest autorem wielu przygód postaci gwiezdnowojennych lub swoich. Wszystko to dzieje się w wyobraźni, ale czasem czujemy olbrzymią potrzebę przelania swoich pomysłów na papier. Póki fanfiki piszemy dla siebie, są to zazwyczaj „myśli nieuczesane”, jednak jeśli chcemy się z nimi podzielić, zaczynamy uważać i na formę, i na gramatykę, i na treść. Powoli uczymy się pisać coraz lepiej. To właśnie przydarzyło mi się dzięki Gwiezdnym wojnom. Nie nazwałabym się pisarką, ale wiem, że umiem pisać nieźle i wciągająco. Dzięki ci i za to, panie Lucas!
7. Za to, że byłam pewnie jedną z nielicznych osób, które doskonale się bawiły, pisząc swoją pracę magisterską
Kocham mity, kocham fantastykę, kocham Gwiezdne wojny. Tematem mojej pracy magisterskiej było wykorzystanie motywów mitologicznych w utworach fantastycznych. W efekcie na jej potrzeby oglądałam Gwiezdną Sagę, czytałam Tolkiena i wariacje arturiańskie. Kiedy moi znajomi z roku klęli w żywy kamień na ballady romantyczne, pozytywizm polski i powieści poetyckie, ja biegłam do domu, pisać swoją ukochaną magisterkę.
6. Za najwspanialszy temat muzyczny świata, który dodaje mi otuchy, kiedy trzeba i sprawia, że idę krokiem marszowym zamiast wlec się noga za nogą
Każdy z nas ma taki dzień, że najchętniej nie wychodziłby z łóżka. Pada deszcz, kawa się skończyła, w pracy same nudne pierdoły… albo świeci słońce, ptaszki śpiewają, a nas trzepie bliżej niesprecyzowana chandra. Aż tu nagle na MP3 losuje się Marsz imperialny i nie ma bata, nasz krok nabiera sprężystości i przynajmniej przez te trzy minuty minuty jest znacznie lepiej. Czasami to zostaje na dłużej!
5. Za przepiękne okręty – na czele z niszczycielami gwiezdnymi
Nie jestem wprawdzie wzrokowcem, ale moje ukochane momenty w Klasycznej Trylogii są związane m.in. z pojawieniem się na ekranie eskadry imperialnej. Kiedy w Imperium kontratakuje po raz pierwszy widzimy superniszczyciel, moje mroczne serduszko przepełnione jest dumą, radością i zachwytem. Bo te statki są naprawdę przepiękne. Kto z kolei widział przerobioną przez fanów wersję Nowej nadziei, ten na zawsze zapamięta flotę systemową towarzyszącą budowanej Gwieździe Śmierci.
4. Za moje pierwsze szczenięce miłości – Luke’a i Hana
Każdy szczeniak potrzebuje bohaterów, ja nie byłam wyjątkiem. Niebieskie oczy Luke’a i łajdacki urok Hana Solo sprawiły, że to oni byli tymi moimi pierwszymi bohaterami i nauczyli mnie co nieco o przyjaźni i poświęceniu.
3. Za przekonanie, że dobro zwycięża zło, ale jest ono najczęściej skutkiem tragicznego wyboru
Bałam się Dartha Vadera. Bałam się, ale też czułam dziwną fascynację tą postacią. I chociaż o prequelach jeszcze nikt wtedy nie słyszał, istniały tysiące fanowskich teorii wyjaśniających, dlaczego Vader stał się Vaderem. Czuliśmy, że ten dobry człowiek, jakim był Anakin Skywalker (tak przecież mówi o nim Obi-Wan) podążył za Imperatorem nie z żądzy władzy, ale z bardziej wzniosłych powodów. Lektury dramatów greckich tylko pogłębiły to przekonanie.
2. Za mój angielski, dzięki którym zyskałam wielu innych przyjaciół w innych fandomach
Przez długi długi czas jedyne źródła, które wpadały w moje łapki, były po angielsku. Na szczęście mój rocznik jako pierwszy nie był ustawowo zmuszany do kucia pięknej skądinąd mowy Puszkina i zapewniono nam lekcje angielskiego. Wiadomo jednak, jak człowiek uczy się w szkole, na ogół prawie wcale. Gwiezdne wojny i Robin Hood (druga moja wielka ówczesna obsesja) sprawiły, że uczyłam się na własną rękę, tłumacząc i czytając na kolanie kolejne teksty. Zabawna sytuacja wynikła w związku z lekturką przeznaczoną dla młodszych czytelników zatytułowaną The Lost City of the Jedi, którą dostałam pod koniec siódmej klasy. Kiedy „przeczytałam” ją wtedy, byłam zachwycona wiecie, Luke, Leia, Gwiezdne wojny, te sprawy. Rok później umiałam już nieco więcej i uczucia miałam mocno mieszane. Jeszcze rok później zrozumiałam wszystko. To było straszne przeżycie. Mój angielski został właśnie doszlifowany na Gwiezdnych wojnach, potem na fantastyce w ogóle, w efekcie nie muszę przejmować się tym, że znakomita większość mojego obecnego fandomu (SuperWho) znajduje się za granicą. Piszemy maile, listy i SMSy, a ja zyskałam nową przyjaźń.
1. Za wielu przyjaciół dzięki nim zyskanych
Last but not least. Przez to, że Gwiezdne wojny to taki kawał mojego życia, większość znajomych i przyjaciół jest w jakiś sposób z nimi związana. Pisałam tutaj o moim korespondencyjnym fanclubie, z częścią tych ludzi do dzisiaj jestem w kontakcie i przyjaźni. Kiedy zaczęłam jeździć na konwenty, stało się tak za sprawą moich fandomowych przyjaciół. Ircowy kanał #starwars-pl to taaaka kopalnia moich krewnych i znajomych króliczka, a co za tym idzie, również miejsce, z którego trafiłam do BotS, a w konsekwencji poznałam moją drugą połówkę. To w końcu Star Wars Extreme, gdzie się świetnie bawię. George, jakkolwiek nie zgadzam się z wieloma Twoimi pomysłami, tak jednak naprawdę mam Ci za co dziękować!