Bitwa o Collę IV

9 lat po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci

**********

Na pierwszy rzut oka w poprzecinanej pasami ciemnej zieleni i osnutej szarymi chmurami planecie nie było nic nadzwyczajnego. Tysiące podobnych światów okrążały miliony gwiazd Wewnętrznych Rubieży znanej galaktyki, ale z nich wszystkich to właśnie ta jedna przykuła uwagę potężnego Niszczyciela Gwiezdnego typu Imperial.

— Rozumiem pańskie wątpliwości, kapitanie. Zapewniam jednak, że kilkugodzinne opóźnienie nie powinno znacząco wpłynąć na nasze plany dotyczące Ukio.

W prywatnej kabinie wielkiego admirała Thrawna zapadła niezręczna cisza. Najwyższy dowódca Sił Zbrojnych Imperium odwrócił swoją bladoniebieską twarz w kierunku niewysokiego, siwowłosego mężczyzny w szarozielonym mundurze, który stał tuż obok jego fotela. Thrawn uśmiechnął się lekko.

— Widzę, że wciąż nie jest pan przekonany.

— Tu nic nie ma, panie admirale — wyznał w końcu Gilad Pellaeon, wzruszając ramionami. — To zwykła, neutralna planeta, niegodna większej uwagi Imperium, pozbawiona strategicznych surowców i na dodatek słabo rozwinięta cywilizacyjnie.

— Myli się pan, kapitanie.

Pellaeon nie odpowiedział. Już od jakiegoś czasu wszystkie jego próby odgadywania sensu poczynań Thrawna kończyły się spektakularnymi porażkami. Pamiętając o tym, kapitan postanowił nie zadawać żadnych pytań. Jeżeli wielki admirał miał zamiar wyjawić mu swoje plany, z całą pewnością uczyni to w starannie wybranym czasie.

— Przypuszczam, że nie zna pan historii Colly IV?

Pellaeonowi przypomniała się identyczna rozmowa, którą przeprowadził ze swoim przełożonym wiele miesięcy wcześniej. Wtedy chodziło o planetę Myrkr, a on sam odpowiedział admirałowi słowami: „A powinienem?”

— Niestety nie.

— Tak sądziłem — rzekł Thrawn. — W trakcie Wojen Klonów mieszkańcy Colly IV, Colicoidzi, produkowali dla wojsk Konfederacji Niezależnych Systemów między innymi roboty zwane droidekami. Widział je pan kiedykolwiek?

Kapitan zmarszczył brwi, sięgając pamięcią do odległych czasów, gdy był zaledwie prostym kapitanem jednego z wielu okrętów Republiki Galaktycznej.

— Jedynie na hologramach. Mówiono, że były śmiertelnym zagrożeniem nawet dla Jedi. — Pellaeon rozchmurzył oblicze i wrócił do teraźniejszości. — Nie wiedziałem, że produkowano je tutaj.

— Niewielu wiedziało. — Thrawn poprawił się w swoim fotelu, a w jego głosie pojawiła się złowieszcza nutka. — Pod koniec Wojen Klonów planeta została całkowicie spacyfikowana przez armię Republiki dowodzoną przez Wilhuffa Tarkina. Po zakończeniu konfliktu, o Colli IV zapomniano, ale jej zakłady produkcyjne z czasem zostały odbudowane i dopiero przed bitwą o Endor pewien wysoki rangą oficer Imperium złożył tu wizytę…

Słowa wielkiego admirała przerwało natarczywe brzęczenie interkomu.

— Panie admirale. — W pomieszczeniu rozległ się głos porucznika Axxela, młodego i niedoświadczonego oficera, który dzień wcześniej zastąpił przeziębionego Tschela na stanowisku łącznika między właściwym mostkiem a Thrawnem. — Z planety właśnie wystartowały trzy okręty wielkości korelliańskiej korwety i dwa wielkości krążownika Carrack w eskorcie sześciu eskadr myśliwców. Kierują się prosto na nas i nie odpowiadają na nasze standardowe wezwania. Jakie są pańskie rozkazy, sir?

— Ciekawe — mruknął Thrawn i pochylając się do przodu, szybkim ruchem dłoni przełączył komunikator wmontowany w poręcz fotela. — Łączność, proszę przekazać mój głos na otwarty kanał.

— Tak jest, sir.

Za sprawą wciśnięcia innego guzika, Pellaeon i Thrawn zostali otoczeni przez kilkanaście pobłyskujących hologramów, graficznie ilustrujących wszystkie dane o okręcie i jego najbliższym otoczeniu. Całą przednią część prywatnej kabiny admirała wypełnił pokaźny hologram ukazujący aktualną sytuację taktyczną. Po chwili trójwymiarowy obraz ustabilizował się. Pokazywał kilkanaście czerwonych kropek, które z pełną prędkością kierowały się na błękitny trójkąt Imperialnego Niszczyciela Gwiezdnego.

— Wielki admirał Thrawn do niezidentyfikowanych statków — W imieniu Imperium Galaktycznego nakazuję wam wyłączenie osłon i odstąpienie od ataku. W innym wypadku będę zmuszony podjąć stosowne działania odwetowe.

Na hologramie taktycznym nic się nie zmieniło. Pellaeon niespokojnie zerknął na zegar. Do kontaktu bojowego pozostało sześć minut, a nic nie wskazywało na to, że potencjalni przeciwnicy mają zamiar odpowiedzieć na wezwanie wielkiego admirała. Przez chwilę zastanawiał się nawet, po co w ogóle jego dowódca zwrócił się bezpośrednio do napastników, ale szybko przestał sobie tym zawracać głowę. Kiedy kapitan zaczynał już nerwowo przestępować z nogi na nogę, z głośników dobiegł dziwnie brzmiący głos:

— Nie służymy twojemu Imperium, admirale i nie boimy się także zniszczenia.

— To nie musi się tak skończyć — odparł chłodno Thrawn, kątem oka analizując holograficzne wykresy po swojej lewej stronie. — Wiecie o tym równie dobrze jak ja.

W głośniku zatrzeszczał zduszony śmiech, od którego Pellaeona aż przeszyły ciarki.

— Ależ musi, admirale — głos stał się ostry jak wibromiecz. — Zdrada pańskiego poprzednika nie została zapomniana. I nie zostanie, póki jej nie pomścimy… lub zginiemy. I lepiej niech pan nie liczy na to ostatnie.

Z komunikatora dobiegł cichy trzask oznaczający przerwanie kontaktu.

— Nie rozumiem, panie admirale — odezwał się Pellaeon, spoglądając z niepokojem na hologramy. — Skoro wiedzą, że nie mają szans, to czemu…?

Thrawn powstrzymał dalsze słowa podwładnego unosząc dłoń.

— Oni tylko chcą, żebyśmy tak myśleli. — Wielki admirał ponownie przełączył interkom. — Mostek: włączyć tarcze ochronne i ogłosić czerwony alarm dla myśliwców. Chce wiedzieć wszystko o tych statkach.

— Tak jest.

Kilka sekund później, nie odwracając wzroku od hologramu taktycznego, Thrawn spytał swojego podwładnego:

— Zapewne ciągle zastanawia pana, co mnie tu sprowadza?

— Tak, panie admirale — przyznał szczerze Pellaeon.

— Powiedzmy, że historia — powiedział z uśmiechem Thrawn, co wcale nie upoiło ciekawości kapitana „Chimery”, i zbliżył usta do komunikatora. — Co z tymi danymi, poruczniku?

— Jest mały problem, sir — odezwał się nerwowo Axxel. — Nie mamy w bankach danych żadnych informacji na temat tych jednostek, nasze sensory wykryły jednak tarcze ochronne, dużą liczbę uzbrojenia na ich kadłubach oraz brak oznak życia we wszystkich maszynach.

— Roboty — rzekł z niesmakiem Pellaeon, ponownie przypominając sobie czasy Wojen Klonów.

— Nie tak skuteczne jak człowiek, ale w określonych warunkach równie śmiercionośne — stwierdził rzeczowo wielki admirał. — Kiedyś Imperium próbowało eksperymentów z myśliwcami kierowanymi przez komputer, ale wyniki były mało obiecujące. Lecz Colicoidzi to oczywiście nie Imperium.

Thrawn pochylił się do interkomu.

— Mostek: wysłać eskadry Cresh, Orenth, Resh i grupę specjalną Shen. Aurek i Besh mają oczekiwać w pełnej gotowości.

Pellaeon chciał zaoponować, ale w porę się przed tym powstrzymał. Wielki admirał na pewno wiedział co robi. Kapitan miał przynajmniej taką nadzieję, obserwując na hologramie jak dwie eskadry TIE Interceptorów, tuzin nowoczesnych bombowców szturmowych Scimitar oraz dwie jednostki zwiadowcze TIE Vanguard kierowały się w stronę małej flotylli wroga, z której wyraźnie na czoło wysunęły się cztery eskadry myśliwców. Kapitan co chwilę dyskretnie przenosił wzrok z zegara odliczającego czas do kontaktu bojowego, to na skupioną twarz admirała, i z powrotem.

Wtem, gdy pozostało niecałe pół minuty, Thrawn schylił się do komunikatora.

— Łączność: niech Resh Jeden i Resh Dwa wystrzelą przed siebie dwie torpedy, pierwszą w dowolny okręt, drugą w myśliwce. — Kiedy Scimitary zrobiły swoje, wielki admirał przeczekał parę sekund i dodał: — Proszę natychmiast wycofać wszystkie nasze maszyny.

— Admirale… — Pellaeon pragnął coś powiedzieć, lecz Thrawn uciszył go machnięciem dłoni.

— Niech pan obserwuje.

Kapitan przerzucił spojrzenie na dwuwymiarowy obraz z zewnętrznej kamery. Trzydzieści osiem imperialnych pojazdów zawróciło jak jeden mąż — i całą przestrzeń kosmiczną za ich rufami wypełniło kilkadziesiąt pomarańczowo-szkarłatnych kul energii. Seria kwiecistych eksplozji zasłoniła cały widok, niemniej Pellaeon zdołał dostrzec, że fala uderzeniowa nie dosięgła żadnej z imperialnych maszyn — choć zabrakło naprawdę niewiele.

Na czoło kapitana „Chimery” wstąpiły zimne kropelki potu.

— To była pułapka. Posłużyli się atrapami, by nas zwieść i pozbawić myśliwców — wydusił z siebie, kręcąc głową. Wnikliwie przestudiował twarz swojego przełożonego. — Ale, jak pan…?

— To nieistotne, kapitanie — oznajmił dość oschle Thrawn. — Walka jeszcze się nie zakończyła.

Wielki admirał ruchem głowy wskazał przed siebie. Na mapie taktycznej, niedaleko miejsca gdzie doszło do eksplozji, ponownie rozbłysło kilkanaście czerwonych punkcików. I faktycznie, gdy wszystkie szczątki rozpierzchły się w przestworzach, a ogień zgasł, Pellaeon zobaczył na obrazie z kamery wrogie okręty.

— Tylko część z nich była wypełniona ładunkami wybuchowymi. Mostek: ilu przeciwników pozostało?

— Dwie pełne eskadry i wszystkie większe okręty, sir.

— Tylko cztery eskadry wystarczyły, by spowodować coś takiego? — Kapitan zupełnie nie wiedział co o tym wszystkim myśleć i po chwili na jego czole pokazała się głęboka bruzda. — Gdyby pan nie wystrzelił torped…

— Admirale! — Interkom zatrzeszczał przestraszonym głosem porucznika Axxela. — Z nadprzestrzeni wyskoczyła właśnie flota niezidentyfikowanych okrętów! Są tuż za nami, sir!

— Proszę nie panikować, poruczniku — ton wielkiego admirała stał się lodowaty. — Nie jest to zachowanie godne oficera Marynarki Imperium i nie będzie ono tolerowane na pokładzie „Chimery”, ani żadnego innego okrętu Imperium Galaktycznego. Czy dotarło to do pana?

— T-tak jest, sir — odparł zlękniony oficer, z trudem przeciskając słowa przez gardło.

— A teraz proszę jaśniej i po kolei.

— Tak jest, sir — głos porucznika wciąż epatował silnym zdenerwowaniem, ale znikły z niego oznaki przestrachu. — Okręty przybyły mikroskokiem z siódmej planety układu; jest ich siedemnaście, różnego kształtu i rozmiaru. Na każdym wykryliśmy tarcze, gotowe systemy uzbrojenia i liczne formy życia. Sensory wykryły także kilkadziesiąt eskadr myśliwców. Prawdopodobny czas kontaktu bojowego: pięć minut.

— Czy któraś z maszyn figuruje w naszych zbiorach danych?

— Proszę chwilę poczekać… tak. Zidentyfikowaliśmy jeden lekki niszczyciel typu Recusant i dwie fregaty typu Munificent.

— Dawne okręty Separatystów. — Pellaeon poczuł w żołądku coś na kształt kłębowiska kolców. — Panie admirale, zalecam natychmiastowy skok w nadprzestrzeń…

— To nie będzie konieczne, kapitanie. Łączność: proszę wezwać pomoc na linii Yirt-7.

— Najbliższe nasze jednostki będą tu najwcześniej za dwie godziny!

Thrawn uśmiechnął się zdawkowo do swojego oficera.

— I tym razem nie ma pan racji.

Pellaeon mocno się zmieszał. Dwadzieścia osiem lat doświadczeń zebranych w Imperialnej Marynarce zrobiło swoje i kapitan „Chimery” wciąż nie mógł przyzwyczaić się do modelu działania wielkiego admirała Thrawna. Jeżeli w ogóle istniał jakiś model. Thrawn był tak odmienny od wszystkich innych dowódców Imperium, że nie sposób było tego ogarnąć. Nieprzewidywalny, inteligentny i tajemniczy. Niemniej, kapitan nie potrafił zamaskować swojego zdenerwowania.

— Proszę się nie martwić — powiedział spokojnie Thrawn. — Mostek: proszę ustawić kurs na planetę i nakazać start myśliwców eskadry Aurek i Besh. Mają dołączyć do Cresh, Orenth i Resh, a następnie odwrócić się w kierunku przeciwnika. Grupa specjalna ma natychmiast wrócić na pokład „Chimery” i złożyć raport techniczny.

Nie minęła minuta jak porucznik Axel zameldował przybycie dwóch statków zwiadowczych i nadejście raportu.

— Doskonale. — Wielki admirał schylił się po elektroniczny notatnik podłączony do głównego komputera. Pellaeonowi nie udało się nic wyczytać z miny Thrawna, toteż zmusił się do zachowania cierpliwości — co nie było łatwe zważywszy na fakt, że za około trzy minuty miała ich zaatakować armada wrogich okrętów.

Nieoczekiwanie błękitnoskóry admirał odłożył elektronotatnik i przełączył częstotliwość interkomu.

— Do wszystkich myśliwców: zniszczyć jednostki wroga w sektorze piątym. Zacznijcie od bombowców.

— Tu Aurek Jeden: potwierdzam.

Tym razem Pellaeon nie zdołał się opanować i ignorując fakt, że nie miał pojęcia, jakie dane zebrały TIE Vanguardy, wyrzucił z siebie:

— Panie admirale, właśnie zostaliśmy pozbawieni osłony myśliwskiej, co od początku było celem obcych. Jeśli teraz nie zrezygnują z ataku, nie będziemy mieli żadnych szans!

— Proszę się nie martwić — powtórzył wielki admirał Thrawn. — Jeżeli to pana uspokoi, powiem, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Dowódca „Chimery” zamilkł z zamiarem nie otwierania już bez potrzeby ust, chociaż słowa przełożonego wcale go nie uspokoiły. Podświadome uczucie zagrożenia i instynkt samozachowawczy nie zezwalały mu na to, nieustannie tłocząc do głowy wątpliwości.

Myśliwce Imperium z impetem runęły na przeciwników. Burza szmaragdowego ognia zalała pękate i mało zwrotne maszyny prowadzone przez elektroniczne mózgi. W jednej chwili unicestwieniu uległa połowa eskadry wroga, drugą zaś los ten dopadł kilka sekund później. Ocalały tuzin i niedobitki z pierwszego zaczęły wykonywać zaprogramowane w pamięci komputerów uniki, co na niewiele się zdało w obliczu TIE Interceptorów kierowanych przez najlepszych pilotów Imperium. Tymczasem formacja Scimitarów zanurkowała w kierunku pięciu okrętów liniowych, osłaniana przez dwanaście pozostałych myśliwców.

— Thrawn do bombowców szturmowych: uważajcie na te mniejsze. Mogą mieć zamontowane działka przeciw myśliwcom.

— Tu Resh Jeden: zrozumiałem.

Wielki admirał rozsiadł się wygodniej w fotelu, bacznie obserwując jak kilkanaście błękitnych punkcików oderwało się od wyrzutni Scimitarów i w zastraszającym tempie pomknęło w stronę pięciu okrętów Colicoidów. Trzy mniejsze rozpoczęły chaotyczny ostrzał z działek, jednak po chwili gwałtownie stanęły w ogniu, trafione przez torpedy protonowe. Na nic zdały się systemy obronne i tarcze; cztery torpedy były przerażającą siłą wobec tak niewielkich okrętów, a osiem — po ośmiu nie pozostawała nawet iskierka nadziei na przetrwanie. W ciągu kilkudziesięciu sekund z pięciu statków pozostały dwa. Pół minuty później oba, zaatakowane podwójną falą dwunastu torped protonowych, rozleciały się na kawałki w pomarańczowym ogniu eksplozji.

— Mostek: odwołać wszystkie eskadry.

Thrawn chwilę się zastanowił, po czym spojrzał na chronometr i rzekł z nutką zadowolenia:

— Czas na ostatni element, kapitanie.

— Sir?

Niemal równocześnie z dwóch stron z nadprzestrzeni wyłoniły się znajome sylwetki imperialnych okrętów — ośmiu Drednotów Rendilli z Floty Katańskiej oraz trzech Niszczycieli Gwiezdnych typu Victory. Nieoczekiwanie, w zazwyczaj pustawej przestrzeni kosmicznej nad planetą Collą IV, dosłownie zaroiło się od okrętów i myśliwców.

Gilad Pellaeon z początku poczuł się nieco dziwnie, ale później uśmiechnął się i z ulgą wypuścił z płuc powietrze.

— Gratuluję panu, admirale — powiedział po chwili kontemplowania sytuacji taktycznej. — Znowu mnie pan zaskoczył.

W kąciku ust wielkiego admirała Thrawna zagościł lekki uśmiech.

— I zapewne jeszcze nie raz dokonam tej sztuki. — Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium przechylił się w swoim fotelu. — Mostek: proszę odwrócić „Chimerę”. Przyłączamy się do bitwy.

Dziesięć minut później z flotylli Colicoidów pozostało jedynie pole stopionych szczątków.

— Do wszystkich statków — rzekł Thrawn tuż po efektownej eksplozji, która rozsadziła wnętrze ostatniego ocalałego okrętu przeciwnika. — Doskonała robota

Wielki admirał jednym ruchem dłoni wyłączył interkom. W ciągu kilku następnych minut większość jego floty przegrupowała się, zebrała rannych i w pełnej formacji skoczyła w nadprzestrzeń, pozostawiając na niedawnym polu bitwy „Chimerę” wraz z dwoma Niszczycielami Gwiezdnymi typu Victory, „Wiernym” oraz „Sceltorem”.

Kiedy oba okręty zajęły wyznaczone pozycje na orbicie planety, Thrawn z powrotem włączył komunikator.

— Mostek: proszę przygotować dla mnie prom.

— Tak jest, sir.

Wielki admirał Thrawn zadumał się na moment, po czym wstał z fotela i wygładziwszy nieskazitelnie biały mundur, skinął dłonią na nieco zdezorientowanego Pellaeona.

— Chce się pan osobiście wybrać na Collę IV?

Thrawn delikatnie się uśmiechnął.

— Na razie nie — odrzekł. — Najpierw polecimy na „Wiernego”.

**********

Przepełniony obawami Gilad Pellaeon zasiadł na jednym z dwóch tylnych siedzeń w kabinie promu typu Lambda. Tuż obok niego wygodnie usadowił się wielki admirał Thrawn. Gdy pilot oderwał statek od nawierzchni hangaru „Chimery”, Pellaeonowi przypomniały się pewne szczególne słowa, które padły w krótkiej konwersacji Thrawna z Colicoidem przed bitwą.

— Obcy, który się z nami skontaktował, wspomniał o jakiejś zdradzie pańskiego poprzednika — zagaił kapitan Imperialnego Niszczyciela Gwiezdnego, odwróciwszy głowę od transparistalowego iluminatora promu. — Wie pan kogo miał na myśli?

Thrawn zmrużył pałające czerwienią oczy.

— Wielkiego admirała Demetriusa Zaarina.

Pellaeon z niedowierzaniem spojrzał na przełożonego.

— Zaarina?

— Tak, tego samego Zaarina, który zdradził Imperium, i którego osobiście wyeliminowałem — rzekł z odrobiną satysfakcji. — Parę miesięcy przed bitwą o Endor Demetrius Zaarin skonstruował prototyp myśliwca TIE nowej generacji, którego piloci nazwali Avengerem. Później rozpoczęto jego produkcję, lecz niestety wszystkie fabryki zostały zniszczone w trakcie rebelii Zaarina. Kilka ocalałych egzemplarzy znajduje się teraz w rękach tych paru samozwańczych imperialnych lordów, którzy nie uznali mojego zwierzchnictwa nad Imperium.

— Sądzi pan, że Zaarin pozostawił część Avengerów na Colli IV?

— Nie tyle sądzę, co wiem — odparł cicho Thrawn. — Jeżeli nasze źródła są wiarygodne, na planecie znajduje się pełne skrzydło tych myśliwców.

— Ale dlaczego Zaarin pozostawił je tutaj? — zapytał zdumiony kapitan.

Thrawn odpowiedział dopiero po paru chwilach namysłu:

— Zapewne liczył, że w zamian za jakąś technologię, możliwe, że hipernapęd, którego pozbawił ich Tarkin, Colicoidzi rozpoczną masową produkcję TIE Avengerów na potrzeby jego floty. Przypuszczam, że coś poszło nie po myśli Zaarina. Może, gdy Colicoidzi pozyskali stare okręty Separatystów, nie spodobały im się warunki umowy?

Pellaeon niepewnie skinął głową, uznając założenie admirała za dość prawdopodobne, po czym popatrzył przez iluminator i dostrzegł, że ich prom znajduje się już pod brzuchem Niszczyciela Gwiezdnego typu Victory. Pilot Lambdy umiejętnie wprowadził pojazd do środka hangaru trójkątnego prekursora dużo większych i potężniejszych Imperialnych Niszczycieli. Kiedy maszyna osiadła na stalowych płytach pokładu „Wiernego”, wielki admirał Thrawn i Gilad Pellaeon przestąpili osnutą kłębami pary rampę, by znaleźć się pomiędzy dwoma idealnie równymi szeregami imperialnych szturmowców. Dokładnie naprzeciw nich stanął wyprężony jak struna kapitan okrętu, młody, wysoki i szczupły blondyn o owalnej twarzy.

— To dla mnie ogromny zaszczyt móc gościć pana na pokładzie „Wiernego”, panie admirale — rzekł na powitanie oficer Imperium, dosłownie tryskając entuzjazmem, co na Pellaeonie zrobiło dość niemiłe wrażenie; wolał ludzi, którzy zamiast kipieć zapałem, wykazywali się profesjonalizmem. I mieli więcej doświadczenia.

— Nie czas na pogawędki, kapitanie Hort. — Wielki admirał jednym spojrzeniem gorejących oczu zgasił młodego dowódcę. Kapitan niepewnie chrząknął i powiedział:

— Bombowce wyeliminowały już większość obrony stacjonarnej. Na powierzchni pozostało jedynie kilka słabo bronionych stanowisk, ale zapewniam, że niedługo zostaną zniszczone.

— Dobrze — skwitował admirał i stanął tuż za dwuszeregiem szturmowców. — Czy korpus desantowy jest już gotowy?

— Tak jest, panie admirale. Pułkownik Niilso czeka na pański rozkaz.

— Wydam go osobiście — rzekł Thrawn. — Jest pan wolny, kapitanie. W odpowiednim czasie otrzyma pan ode mnie swoje rozkazy.

Hort nieznacznie zmarszczył brwi.

— Nie zamierza pan dowodzić bitwą z mostka „Wiernego”?

— Nie. — Thrawn uśmiechnął się, wprawiając w zdumienie obu towarzyszących mu kapitanów. — Mam inne plany.

Hort niepewnie zerknął na Pellaeona, lecz dowódca „Chimery” odpowiedział mu równie zdziwionym i zaniepokojonym spojrzeniem.

**********

Gilad Pellaeon, w lekkim pancerzu i obszernym hełmie zamiast kapitańskiej czapki, z trudem przecisnął się przez wąską „szyję” Uniwersalnego Transportera Opancerzonego, zwanego krótko AT-AT. Starając się wygładzić wymięty mundur pod dość niewygodnym napierśnikiem, z wahaniem stanął tuż za wielkim admirałem Thrawnem w niewielkim kokpicie imperialnej machiny kroczącej i spojrzał przed siebie. Zamrugał oczami ze zdumienia.

— Panie admirale. — Pani pułkownik Niilso stanęła na baczność. Sam widok kobiety w Siłach Zbrojnych Imperium nie zrobił na kapitanie tak wielkiego wrażenia, jak jej niezwykle młodzieńczy wygląd. Niilso, której urodę skrywał zarówno mundur, jak i hełm, mogłaby zostać uznana za jego córkę — a tymczasem nie tylko znajdowała się w hierarchii równie wysoko jak on, ale dowodziła całą grupą bojową.

— Proszę spocząć, pani pułkownik — powiedział wielki admirał Thrawn, poprawiając na sobie szaro-biały pancerz polowy. — Kiedy wejdziemy w atmosferę?

— Jeszcze pół minuty, sir — odpowiedziała trochę zbyt nerwowo pani oficer, rzuciwszy Pellaeonowi jedno krótkie, zaciekawione spojrzenie. — Barki desantowe wylądują na obrzeżach Collix-40, tak jak pan rozkazał. — Niilso odwróciła się na moment, żeby coś sprawdzić i zza pleców dodała: — Niech się pan czegoś silnie złapie, kapitanie. Te barki lubią się mocno trząść podczas lądowania.

Pellaeonowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać. Oficer z całej siły zacisnął dłonie na zamontowanej obok metalowej rurze, z pozbawionym logicznego wytłumaczenia uczuciem, że lądowanie skończy się jakąś katastrofą.

**********

Pięć potężnych, czworonożnych maszyn mozolnie przedzierało się przez bagniste pola zalanej deszczem doliny, pozostawiając za sobą stygnące zgliszcza dawnej linii obronnej Colicoidów, zmiażdżonej precyzyjnymi nalotami bombowców. Wokół dwudziestodwumetrowych kolosów uwijało się kilkanaście dwunożnych machin kroczących typu AT-ST i mnóstwo innych jednostek, które powoli przebijały się przez ściany rzęsistego deszczu. Kilkaset metrów powyżej, z ogłuszającym skowytem silników przelatywały bombowce i myśliwce z serii TIE.

Wydawało się, że to już koniec bitwy, lecz prawda przedstawiała się inaczej.

Dwa tuziny ciemnych trójkątnych kształtów z zastraszającą prędkością przecięły strugi ulewy. Po chwili lotu cała formacja rozproszyła się po objętym chmurami niebie i z rykiem silników zanurkowała. Działka laserowe machin kroczących w mgnieniu oka pobudziły się do życia i zalały powietrze potokami szkarłatnej energii, zaś wieżyczki przeciwlotniczych AT-AA posłały do lotu chmarę rakiet przechwytujących. Kilka trójkątnych maszyn przeistoczyło się w oślepiające błyski eksplozji, lecz od kadłubów pozostałych pojazdów oderwały się podłużne pociski, które momentalnie dopadły swoich ofiar. W jednej sekundzie dziesiątki detonacji przetoczyło się przez imperialną armię.

Żołądek Gilada Pellaeona zwinął się i co najmniej kilkakrotnie przekręcił w brzuchu, przez co mało brakowało, a nie zdołałby opanować odruchu wymiotnego. Na jego szczęście ogłuszający huk rakiet uderzających w tarcze ochronne zamarł, ogromny AT-AT zaś wkrótce przestał się trząść niczym gigantyczna galareta. Kapitan odepchnął się od ściany, na którą posłał go odrzut wywołany eksplozjami pocisków i odzyskał równowagę, ciesząc się w duchu z tego, że wielki admirał nie zrezygnował z pomysłu zamontowania generatorów tarcz we wszystkich pojazdach imperialnej armii.

Zarówno Thrawn, jak i pułkownik Niilso przytrzymali się foteli pilotów, toteż nie widać było po nich żadnego efektu ataku; jedynie pani pułkownik sprawiała wrażenie nieco zdenerwowanej i rozkojarzonej. Pellaeonowi przemknęła przez głowę dość intrygująca myśl, że była to jej pierwsza prawdziwa bitwa; znaczyłoby to zatem, że cała misja mogła mieć bardziej treningowy charakter, niż do tej pory sądził.

— Jakie ponieśliśmy straty? — spytał rzeczowym tonem Thrawn tuż po tym, jak dowódca pododdziału AT-AA zameldował o zniszczeniu ostatniego trójkątnego statku.

— Jeden AT-ST, sir — odparła gorzko Niilso. — Nie miał włączonych osłon.

Wielki admirał skinął głową, ale Pellaeon nie zdołał wyczytać wiele z wyrazu jego twarzy. Za to kilka chwil później udało mu się dostrzec ruchy warg Thrawna, który ściszonym głosem przekazywał komuś polecenia przez komunikator wbudowany w hełm. W normalnej sytuacji Pellaeon byłby w stanie usłyszeć jego słowa, ale rytmiczny odgłos pracy mechanicznych kończyn AT-AT oraz krople deszczu dudniące coraz głośniej o poszycie pojazdu, skutecznie mu to uniemożliwiały. Na pokładzie gwiezdnego okrętu nie byłoby takich problemów, pomyślał cierpko, niespodziewanie zapaławszy chęcią powrotu na „Chimerę”.

Blisko trzy minuty po odparciu ataku Colicoidów, Thrawn postanowił przerwać ciszę, jaka panowała w kabinie AT-AT.

— „Wierny”: proszę o raport ogólny.

— Grupy B, C i D nie napotkały żadnego oporu i przystąpiły do szturmu na zakłady produkcyjne… — zaczął meldować kapitan Hort. Pellaeona w tym momencie zaciekawiło, dlaczego admirał poprosił właśnie dowódcę Niszczyciela Gwiezdnego o raport na temat działań, za które formalnie była odpowiedzialna pani pułkownik. I, jeżeli robił to już teraz, otwarcie, to z kim do tej pory rozmawiał? Postanowił później się o to zapytać. —…powróciły do hangarów. „Wierny” i „Sceltor” rozpoczęły bombardowanie orbitalne wymierzone w Collix-12 oraz Collix-37.

— Dziękuję, kapitanie Hort. Proszę mnie zawiadomić, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego.

Dowódca „Wiernego” potwierdził i w kokpicie AT-AT ponownie zaległa cisza. Licząc na to, iż mają przed sobą jeszcze nieco drogi, Pellaeon zaczął zastanawiać się, czy fakt, że to właśnie oni, Grupa A, zostali zaatakowani przez ostatni — jak się wydawało — odział Colicoidów, nie był przypadkiem czymś więcej niż tylko zbiegiem okoliczności. Wielki admirał był geniuszem na polu taktyki i strategii, ale przecież nawet on nie mógł osobiście pilnować wszystkich spraw. Być może Colicoidzi w jakiś sposób dowiedzieli się o tym, że Thrawn znajduje się w tym konkretnym transporterze.

— Cel w zasięgu. — Słowa pani pułkownik nagle przerwały rozmyślania kapitana.

Pellaeon wyjrzał przez szeroki pancerny wizjer kabiny AT-AT i wytężył wzrok w poszukiwaniu zakładu produkcyjnego, który był ich celem. Choć usilnie się starał, przez strugi deszczu wypatrzył tylko zamazane kontury lekko organicznej w kształcie, szaro-zielonej konstrukcji — i po chwili także szmaragdowe promienie energii, które wyrwały się z luf dział laserowych zamontowanych na całej budowli. Pociski pomknęły ku nim i pozostałym AT-AT, rozpływając się błękitnymi zmarszczkami po polu ochronnym.

Choć cała maszyna potężnie się zatrzęsła, wielki admirał zareagował z typowym dla siebie spokojem, rozkazując szybko:

— Do wszystkich transporterów: obrać na cel działa laserowe. Pełna moc.

Ledwo stanowiska obrony Colicoidów wystrzeliły trzecią salwę, która pozbawiła tarcz dwa AT-AT, plac przed imperialną armią przecięło kilkadziesiąt niezwykle jasnych czerwonych błysków. Ułamek sekundy później zakładem obcych wstrząsnęła seria eksplozji i budowla stanęła w ogniu. Pellaeon dopiero teraz pojął, że mieli do czynienia z gigantyczną konstrukcją, która mogła się rozpościerać nawet pod powierzchnią ziemi. Zrozumiał też, że natychmiastowa reakcja wielkiego admirała uchroniła dwie machiny kroczące przed pewną destrukcją, eliminując przy tym za jednym zamachem wszystkie działa obronne Colicoidów. Niespokojnie przełknął ślinę, starając się już więcej o tym nie myśleć.

— Transporter Drugi i Trzeci: zajmijcie pozycje za Jedynką, Czwórką i Piątką — rzekła Niilso, tym razem reagując prędzej niż jej zwierzchnik. Kapitan zauważył, że pomimo niedawnego zagrożenia, w jej oczach zabłysły płomyczki podekscytowania. — Panie admirale, proszę o pozwolenie na atak.

Thrawn skinął przyzwalająco głową i kobieta z wyraźnym zadowoleniem wydała stosowny rozkaz. Szkarłatne błyskawice zaczęły lizać poszycie potężnej budowli, podtrzymując płomienie ognia, które o mało co nie wygasły w strugach deszczu. Pellaeon w pewnym momencie zmarszczył czoło, jakby sobie o czymś przypomniał.

— Przepraszam, panie admirale — wtrącił, ściągając na siebie uwagę nieco zaskoczonej takim nietypowym zachowaniem Niilso. — Ale co z pańskim planem przejęcia myśliwców?

Wielki admirał skierował swe pałające oczy na podwładnego.

— Obawiam się kapitanie, że nie wypalił — rzekł nieco rozgoryczonym głosem. — Oddział specjalny nie był w stanie przebić się do środka zakładu produkcyjnego i rozkazałem mu wycofać się na bezpieczną odległość.

Dowódca „Chimery” uniósł pytająco brew.

— Oddział specjalny?

— Zgadza się, kapitanie. Jak pan pamięta, w czasie pierwszej potyczki wysłałem dwa zwiadowcze myśliwce. Prócz dostarczenia danych o wrogach, pomogły także w znalezieniu idealnego miejsca na cichy desant oddziałów specjalnych.

Wraz z topniejącym w oczach zakładem Colicoidów, Pellaeon zaczynał coraz lepiej rozumieć posunięcia swojego zwierzchnika.

— W ferworze walki nikt nie dostrzegł…

Pellaeon nie dokończył, bowiem właśnie w tym momencie całą kabinę zalało oślepiające światło, do którego momentalnie dołączył przerażający grzmot eksplozji. Odruchowo zasłonił oczy przed błyskiem i opuścił ramię dopiero wtedy, gdy pancerne iluminatory AT-AT automatycznie się przyciemniły. W kabinie zrobiło się zadziwiająco cicho, wszyscy zaś wpatrywali się w ogromny krater, który pojawił się na miejscu, gdzie wcześniej stał zakład produkcyjny.

— Admirale, Grupy B, C i D meldują, że ich cele uległy autodestrukcji — oznajmiła Niilso, z lekkim niedowierzaniem przytykając słuchawkę komunikatora do ucha.

— Oszczędzili nam kłopotu — skwitował ponuro wielki admirał Thrawn. Pellaeon jedynie kiwnął głową, całkowicie się z nim zgadzając.

**********

Dwie godziny później Gilad Pellaeon opuścił mostek „Chimery” i skierował się do turbowindy. Imperialny Niszczyciel Gwiezdny był ostatnim okrętem Imperium, jaki pozostał w całym układzie planetarnym, bowiem natychmiast po upewnieniu się, że wszystkie strategiczne budowle Colicoidów zostały zrównane z ziemią, „Wierny” oraz „Sceltor” zebrały swoje kontyngenty lądowe i skoczyły w nadprzestrzeń.

Kapitan „Chimery”, jak tylko wyminął czyhającego w ciemnościach przedsionka Rukha, wkroczył do osobistej komnaty wielkiego admirała Thrawna, która w tym momencie przypominała miniaturowe, wirtualne muzeum, wypełnione podwójnym kręgiem holograficznych eksponatów. Najwyższy dowódca Sił Zbrojnych Imperium Galaktycznego siedział w skupieniu na swoim fotelu i ze zmrużonymi oczami wpatrywał się w obraz jakiegoś dzieła sztuki. Pellaeon podszedł bliżej i zastanawiając się, czy słusznie postąpił, przerywając rozmyślania swojego zwierzchnika, powiedział oficjalnym tonem:

— Okręt admiralski jest gotowy do skoku, sir.

— Doskonale. W takim razie proszę wydać rozkaz. — Kiedy kapitan zrobił co trzeba, Thrawn złączył dłonie w piramidkę i czując, że podwładny waha się nad czymś, zerknął na niego. — Wciąż nurtują pana pewne wątpliwości, zgadza się?

— To prawda — przyznał z pewnym skrępowaniem Pellaeon.

— Nadal zastanawia się pan, po co tu w ogóle przylecieliśmy. — Kapitan uznał, że milczenie będzie bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa. — Istotnie, cała operacja nie przebiegła idealnie, ale była konieczna. Raz, że Colicoidzi stanowili poważne zagrożenie dla naszych wysiłków w Wewnętrznych Rubieżach, a dwa, że nowe załogi obu Niszczycieli Gwiezdnych musiały zdobyć więcej doświadczenia bojowego na polu bitwy.

Czoło kapitana przecięło kilka głębokich bruzd.

— W takim razie zdobycie myśliwców…

— …było jedynie trzeciorzędnym celem — dokończył za niego Thrawn, leciutko ochładzając swój ton głosu. — Proszę pamiętać, że naszym ostatecznym zadaniem jest zniszczenie Rebeliantów. To w jaki sposób to uczynimy, to zdecydowanie mniej istotna kwestia.

— Oczywiście, panie admirale — pośpieszył z zapewnieniem Pellaeon, czując się nieco niezręcznie w całej tej sytuacji. Tym bardziej, że wciąż nie był pewien jednej rzeczy. — Proszę mi wybaczyć szczerość, ale odniosłem wrażenie, że Colicoidzi wiedzieli o pańskiej obecności w Grupie A…

— Odniósł pan dobre wrażenie.

Thrawn powiedział to w taki sposób, że Pellaeon bardzo szybko zaczął się wszystkiego domyślać.

— Użył pan siebie jako przynęty — rzekł, otwierając usta ze zdumienia, że wcześniej na to nie wpadł. — Dzięki kontaktowi z Colicoidami przed bitwą, rozszyfrował pan ich system łączności, a następnie podsuwał na jednym z pasm odpowiednie podpowiedzi dotyczące pańskiego położenia.

— Szkoda tylko, że to wszystko było na nic — odparł Thrawn z dziwnym błyskiem w oku. — Do punktu zbornego pozostało jeszcze kilka godzin lotu, kapitanie — powiedział nieco chłodnawym tonem, z pewną sugestią ukrytą w słowach. — Na razie nie będę pana potrzebował.

— Tak, oczywiście, sir. — Pellaeon skłonił się lekko, odwrócił na pięcie i opuścił kajutę.

Wielki admirał Thrawn, pomimo wszystkich swoich niesamowitych zdolności, niezwykłego przeczucia i naturalnego talentu przywódczego, nie zawsze osiągał sukces i czasem popełniał błędy. Ale jego geniusz polegał właśnie na tym, że gdy dochodziło do takich sytuacji, potrafił się przyznać do porażki.

Bo w ostateczności, jak mówił on sam, chodziło wyłącznie o końcowe zwycięstwo. I Gilad Pellaeon nie wątpił, że z wielkim admirałem Thrawnem to zwycięstwo zostanie osiągnięte.

Okładka by: Michał „Guzes” Gużewski.