Sithyjska utopia

Republika, z małymi przerwami (tutaj głęboki ukłon w kierunku Plagueisa i Palpatine’a) trwa od dwudziestu pięciu tysięcy lat. W tym samy czasie upadło wiele sithyjskich państw. Bito nas (Sithów) niemiłosiernie. Rozbijano nasze flotylle, łupiono nasze planety, mordowano naszych mieszkańców. Zawsze przegrywamy. Dlaczego? Bezpośrednie przyczyny są dwie.

Pierwsza, to zdrada we własnych szeregach. Z jakiegoś powodu twórcy gwiezdnowojennego uniwersum uwielbiają tworzyć Sithów, którzy dużo bardzo cenią sobie uskutecznienie osobistej wendetty, niż cokolwiek innego. Ci sami osobnicy, którzy potrafią zaplanować zemstę doskonałą, czy też po prostu zamach stanu, w momencie wyboru czasu wprowadzenia swoich knowań w życie głupieją całkowicie, zawsze wybierając czas najgorszych z możliwych, co kończy się katastrofą i triumfem Republiki i/lub Jedi.

Druga przyczyna to pech, a właściwie szczęście naszych przeciwników. Wiele razy byliśmy bliscy pokonania wrogów. Mieliśmy przeważające siły, sprzyjające warunki itp. itd. Jednak zawsze po drugiej stronie barykady znajdował się ktoś, kto miał tyle szczęścia, by w pojedynkę pokrzyżować nasze plany. Pomimo, iż prawdopodobieństwa powodzenia ich misji nie byłby w stanie skalkulować nawet C-3P0, to im się udawało. Jeżeliby policzyć, ile razy trio Han Solo, Leia Organa i Luke Skywalker samodzielnie uratowało Republikę, można by dojść do wniosku, że żadne armie nie są im potrzebne. Zawsze na czas, zawsze w odpowiednim miejscu, zawsze jakiś dodatkowy as w rękawie, który zmieniał wydawałoby się przesądzoną sytuację.

No cóż, bywa. Tyle jeżeli chodzi o bezpośrednie przyczyny. Te jednak tłumaczą tylko nasze porażki w czasie wielu, wielu wojen. Dlaczego jednak, na błyskawice Imperatora, w ogóle zaczynaliśmy te wojny?! Ha, tutaj dochodzimy do wniosku najważniejszego.

Od momentu, gdy Naga Sadow odkrył położenie Republiki, w umysłach Sithów został zaprogramowany jej podbój i całkowite zniszczenie znienawidzonych Jedi. Od tego czasu każdu nowo powstały Sith nie robił nic innego, tylko zbierał jakiekolwiek siły miał pod ręką i huzia na Jedajów. Mam sto razy mniej użytkowników Mocy niż Zakon? Nie szkodzi, damy radę! Nie mam armii? Jakoś to będzie! Mam super armię Mandalorian? Oddam ją pod dowództwo byłemu Jedi, który dwa dni temu próbował zniszczyć Sithów! I tak dalej, i tak dalej.

Jedynie Wieczny Imperator podszedł mądrzej do tematu i najpierw zbudował państwo, które faktycznie było w stanie pokonać naszych odwiecznych wrogów. Został jednak zdradzony przez swoich Lordów, gdyż ci bali się, że ich zje… dosłownie. Swoją żałość na ten temat wylałem w innym artykule, więc daruję sobie dalsze lamentowanie.

Zastanówmy sie przez chwilę, co by się mogło stać, gdyby Sithowie nie wdawali się w bezsensowne wojny z Republiką, tylko skupili na tworzeniu własnego Imperium. Co by się stało, gdyby Wieczny Imperator nie był trawiony chorobliwą chęcią zniszczenia Jedi?

W zaledwie czternaście stuleci udało mu sie stworzyć państwo, które dorównało Republice pod względem technologicznym i gospodarczym. Wiele mniejsze, ale dużo bardziej efektywne. Demokracja, której tak bardzo broni Republika, nigdy tak naprawdę tam nie działała, gdyż senat był polem walki lobbystów co większych korporacji i bardziej wpływowych senatorów, a nie miejscem, gdzie dbano o prawa słabszych i biedniejszych. Podjęcie decyzji i jej wprowadzenie zabierało tyle czasu, że problem rozwiązywał się sam, przeważnie w bardzo, bardzo zły sposób.

Tak więc centralnie sterowana gospodarka jest lepszym rozwiązaniem, szczególnie jeżeli jest kierowana przez użytkowników Mocy. Nie każdy mógł zostać Lordem, być może nie każdy chciał. Wyobraźmy sobie, jaki potencjał mogą mieć naukowcy, którzy oprócz normalnego wykształcenia, mają do swojej dyspozycji Moc! Boom technologiczny jest niemalże pewny. Podobnie w innych dziedzinach. Sithowie szkoleni od małego na żołnierzy, taktyków, generałów.. Ogromna przewaga nad Jedi, którzy szkolili się dopiero w czasie ewentualnych starć.

Ktoś mógłby powiedzieć, że w takim policyjnym państwie nikt by nie chciał mieszkać. Nie jest to prawdą. Już za czasów Bractwa Ciemności udoodniono, że ludzie z własnej woli migrowali na tereny sithyjskie, bo miały im więcej do zaoferowania niż Republika. Nieukrywany podział klasowy w państwie sithyjskim wcale nie jest gorszy od ukrywanego podziału w Republice. Spójrzmy na Courscant, na najniższe poziomy planety-miasta. Czy tam wszyscy byli równi?

Imperium Vitiatego było w pełni działającym państwem, które obrało inne zasady funkcjonowania niż Republika. Rada Lordów odpowiedzialna za codzienne funkcjonowanie Imperium, dzieliła swój czas na wykonywanie wytycznych Vitiatego i pilnowanie własnego stołka przed zakusami „kolegów po fachu”. Musieli działać sprawnie, gdyż w innym razie mogli się spodziewać niepokonanej gwardii władcy, a kandydatów na zwolnione przez nich miejsce było aż nadto. Bezwzględne, ale skuteczne.

Nie ulega wątpliwości, że nie wszystkim żyło się tam dobrze, że nie wszyscy byli traktowani na równi. Komuś nieczułemu na Moc ciężko było osiągnąć wysokie stanowiska, niektóre obce rasy były traktowane jako podrzędne. Jak dla mnie jednak niewiele to się róźniło od systemu, jaki oferowała Republika. Oczywiście w zamierzeniu miała być lepsza. Ale nigdy nie była. Uważam, iż po niewielu zmianach, jak na przykład zniesieniu niewolnictwa i równouprawnieniu ras, Imperium Sithów stosunkowo szybko stałoby się celem migracji wielu mniej lub bardziej zaniedbanych mieszkańców Republiki. Oczywiście pod warunkiem, że twórcy Gwiezdnych wojen nie wymyśliliby kolejnej wojny totalnej między Jedi a Sithami, bo przeciez bez tego byłoby nudno, a i innych pomysłów brak.

Jestem cierpliwy, cały czas czekam na sithyjskie państwo idealne, sithyjską idyllę, która nie zostanie przerwana kolejną bezsensowną wojną o nic. Najlepszą zemstą na Jedi byłoby powstanie Zakonu Sithów (oczywiście bez statutowego zapisu „Zabić każdego Jedi”), który samą swoją działalnością mówiłby: Popatrzcie, cokolwiek robicie, my robimy lepiej i szybciej!

Myślicie, że taki scenariusz jest możliwy?