Jakoś tak wyszło, że z Gwiezdnych wojen najbardziej lubię starożytną, a wręcz antyczną historię „odległej galaktyki”. Niestety, nigdy nie było wiele materiałów źródłowych, które cofałyby się dalej niż pięć tysięcy lat przed Epizod IV. Dlatego też, dowiedziawszy się, iż Dark Horse planuje wydanie komiksu z akcją rozgrywającą się ponad dwadzieścia pięć tysięcy lat przed Nową nadzieją, ucieszyłem się niezmiernie. Oczywiście, jak zawsze, czekając na nowe pomysły z mojego ulubionego uniwersum, radości towarzyszy niepokój przed rozczarowaniem, a nawet rozpaczą nad kolejnymi elementami świata Star Wars, no ale co zrobić? Ciężkie jest życie fana.
Dawn of the Jedi wyszedł (kolejno) spod tuszu, kreski i koloru tria Ostrander/Duursema/Parsons, czyli trójcy dobrze znanej choćby z Legacy czy Republic. W zamierzeniu ma być to długodystansowy cykl, rozpoczynający się pięciozeszytowa serią Force Storm, czyli Burza Mocy. Na podstawie tytułu zgadywać można, że twórcy poprowadzą nas przez historię początków Zakonu Jedi, od momentu powstania z dala zarówno od terenów Republiki, jak i wartości leżących u jej podstaw, ku zawarciu przymierza trwającego po dzień dzisiejszy. Zapowiada się ciekawie.
Wspomniana Burza Mocy opisuje początki początków Zakonu (wtedy nazywającego się Je’daii), przedstawiając jak ponad trzydzieści sześć tysięcy lat temu czuli na Moc przedstawiciele ras wszelakich zostali zgromadzeni w jednym miejscu, by szkolić swoje umiejętności posługiwania się Mocą. Pierwsze dziesięć tysięcy lat mija bardzo szybko, poprzez kilkustronicową opowieść zabarwioną niemalże biblijnym mistycyzmem i rozmachem, który tak samo szybko tworzy miasta i monumentalne świątynie, jak je niszczy potężnymi kataklizmami. Serwowane są nam również wędrówki ludów, wojny, powstawanie cywilizacji i walka dobra ze złem. Muszę przyznać, że całkiem historia całkiem zgrabna i przyjemna do przyswojenia.
A robi się jeszcze lepiej. Wkrótce bowiem zostajemy wrzuceni w wir głównej opowieści. Pomimo, iż lwia jej część rozgrywa sie na jednej planecie, nie będziemy się nudzili ani przez chwilę. Tython, planeta wręcz ociekająca Mocą jak żadna inna w Galaktyce, jest miejscem arcyciekawym, pełnym niebezpiecznych miejsc i zabójczych istot. Można się sprzeczać, czy momentami Ostrander nie przesadził odrobinę, ale nawet „przeginki” wpisują się w całość fabuły, więc i czerwie rodem z Diuny można mu wybaczyć.
Jednak to, co czyni Force Storm naprawdę fajną lekturą, są bohaterowie. Wszyscy bez wyjątku są znakomicie napisani, nawet jeżeli czasami zbyt stereotypowo i przewidywalnie. Je’daii nie są cukierkowi, a główny antybohater ma do zaoferowania dużo więcej niż ciekawą zbroję.
Fabuła również jest świetna. Od czasów Rycerzy Starej Republiki nie pamiętam komiksu, mającego tak dobrze przemyślaną opowieść. Główny nurt historii jest umiejętnie i interesująco przeplatany pobocznymi wątkami, przybliżającymi sylwetki postaci, a w przypadku głównego antagonisty, Ostrander dodaje nam dodatkowe smaczki w postaci pokazywania kulisów funkcjonowania Bezkresnego Imperium Rakatan. Zresztą ów antybohater, Xesh, jedna z głównych postaci komiksu, jest właśnie ich sługą, Force Houndem, który od dziecka był szkolony w wyszukiwaniu istot czułych na Moc, spełniających dość, hmm, niespotykane zachcianki Rakatan.
Jest jedynym ocalałym z okrętu, który w poszukiwaniu planety „bogatej” w istoty niezmiernie silne w Mocy, rozbija sie na Tythonie na skutek tajemniczego sabotażu. Xesh otoczony przez wrogów, których nie może pokonać, ucieka w ostępy nieznanej i śmiertelnie niebezpiecznej planety. To, z czego nie zdaje sobie sprawy, to że jego przybycie zakłóciło delikatną równowagę ojczyzny Je’daii i ci muszą go schwytać, zanim potężna burza Mocy nie zniszczy wszystkiego na swojej drodze. Przeciwnicy, których różni nie tylko oręż, jakim władają, ale i filozofia, kultura i motywacja, nauczą się wzajemnie tych aspektów Mocy, których do tej pory nawet nie dostrzegali. Bohaterowie poznają o sobie prawdy, na które niekoniecznie są gotowi.
Wszystko to udało się twórcom Dawn of the Jedi zawrzeć w pięciu naprawdę dobrych zeszytach. Być może nie wszystkim będzie odpowiadał lekko podniosły ton opowieści, choć moim zdaniem w tym wypadku sprawdza się znakomicie. Rzadko to mówię, ale w tym komiksie podobało mi się praktycznie wszystko, dlatego też gorąco polecam Force Storm, jest to naprawdę ciekawa opowieść, dobrze napisana i narysowana. Osobiście z niecierpliwością czekam na następną serię.