30 lat gier „Star Wars”

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany we wrześniu 2012 roku, miesiąc przed wykupieniem Star Wars przez Disneya.

W 1982 roku branża elektronicznej rozrywki po raz pierwszy skorzystała z dobrodziejstwa płynącej na fali popularności Gwiezdnej Sagi. Przez te wszystkie minione lata rozwój technologiczny szedł w parze z kolejnymi wychodzącymi grami ze znaczkiem Star Wars na opakowaniu. Nie wybiegajmy jednak tak bardzo do przodu. Wraz z premierą The Empire Strikes Back na Atari 2600 zaczyna się kolejna wielka przygoda, choć może jej akcja nie działa się aż tak dawno temu, w odległej galaktyce.

Większość gier z Atari cechowała się jedną wspólną rzeczą – bardzo ciężko było je ukończyć. Ba, czasami po prostu się nie dało. Celem gracza w TESB było powstrzymanie przy pomocy Snowspeedera maszyny kroczącej AT-AT, zanim ta dokona dzieła zniszczenia. Twórcy idealnie odwzorowali szanse Rebeliantów w czasie bitwy o Hoth. Jeśli komuś udało się powalić imperialną maszynę bez oszukiwania, to rzeczywiście zasłużył na medal.

Dopiero rok później pojawiła się gra na motywach Nowej Nadziei. Star Wars: The Arcade Game pozwalało zasiąść za sterami X-winga. Gra dawała możliwość powalczenia z imperialnymi gałami oraz wystrzelenia protonowej torpedy w kierunku sławetnego otworu wentylacyjnego. Premiera tej pozycji była o tyle znacząca, gdyż rozpoczęła złotą erę myśliwskich pojedynków na ekranach telewizorów.

Przez resztę lat osiemdziesiątych i początek dziewięćdziesiątych, gracze zostali zalani masą prostych tytułów, wychodzących na coraz to nowsze konsole. Były to głównie przeróbki największych hitów ówczesnych czasów, takich jak Arkanoid, Asteroids czy Super Mario Bros. Wszystkie te tytuły nastawione były na szybki refleks i zręczność. Tylko najlepsi z najlepszych mogli się popisać wysokim wynikiem końcowym i zaistnieć w trzyliterowych statystykach.

Prawdziwa rewolucja nadeszła dopiero wraz z premierą legendarnego X-Winga na PC w 1993 roku. Był to symulator z prawdziwego zdarzenia. Można było wydawać rozkazy skrzydłowym i należało równoważyć zużycie energii myśliwca pomiędzy broń, silniki i tarcze. Po raz pierwszy w grze Star Wars pojawiła się także fabuła. Wydarzenia rozpoczynały się przed Nową Nadzieją, a kończyły na zniszczeniu Gwiazdy Śmierci. Po wydaniu kilku rozszerzeń, w 1994 roku pojawiła się pełnoprawna kontynuacja, tyle że tym razem graczom przyszło stanąć po przeciwnej stronie barykady. TIE Fighter był jeszcze bardziej rozwinięty od X-Winga. Dodatkowo, był pierwszym tytułem korzystającym w pełni z dobrodziejstwa Expanded Universe. Kto z nas nie chciałby służyć pod komendą samego admirała Thrawna?

Lata dziewięćdziesiąte to także czas rozwoju FPS-ów. Pierwszym przedstawicielem strzelanek Star Wars było Dark Forces. Sam silnik graficzny bił na głowę inne FPS-y, ale najważniejszym elementem była fabuła. Po raz pierwszy gra nie korzystała z uniwersum, lecz sama je w pełni tworzyła. Rom Mohc, projekt Mroczny Szturmowiec i Kyle Katarn okazali się receptą na sukces. Choć sama seria, przechrzczona na Jedi Knight, rozwinęła się w kierunku walki mieczem oraz używania Mocy, nigdy nie zapomniała o swoich blasterowych korzeniach.

Wraz ze zbliżającą się premierą Mrocznego widma liczba zapowiadanych tytułów zaczęła wzrastać. Paradoksalnie okres, w którym gry z Gwiezdnej Sagi powinny rządzić i dzielić, przyniósł posuchę. Każda kolejna gra okazywała się być gorsza od poprzedniej. Nieudane strategie, czy próby wskrzeszenia legendy X-Winga kompromitowały markę Star Wars. Właśnie w tym okresie gry gwiezdnowojenne uzyskały w branży miano chłamu i chyba nie do końca ją straciły. Choć kilka gier się wyróżniało, tak jak np. Episode I: Racer, nie da się oprzeć wrażeniu, że twórcy gier Star Wars zostali w tyle. Może myśleli, że szukanie robaków dla Yody było szczytem marzeń przeciętnego fana?

Na szczęście po raz kolejny z pomocą przyszło Expanded Universe z Kylem Katarnem na czele. W 2002 roku Jedi Outcast był faktycznym wyrzutkiem wśród masy crapu bazowanego na Ataku klonów. Powrót Katarna w wielkim stylu przyniósł nadzieję na lepsze czasy. 2003 rok był apogeum powodzenia elektronicznych Gwiezdnych wojen w XXI wieku. Choć ukazały się jedynie trzy tytuły, to każdy z nich jest dobrze pamiętany. Jedi Academy sprowadził ze sobą wspaniały multiplayer oraz wciąż żywy mod Movie Battles II, znakomite Knights of the Old Republic otworzyło szeroko oczy tym, którzy mówili, że Gwiezdne wojny nie mają już nic ciekawego do zaoferowania, a Galaxies połączyło tysiące fanów w galaktycznej rozrywce. Warto także zauważyć, że żaden z tych tytułów nie dotyczył bezpośrednio Nowej Trylogii.

W 2005 roku wraz ze zmianami w zarządzie LucasArts, wszystko zaczęło się sypać. W okresie tym jeszcze napływały gry z zewnętrznych studiów. Przyzwoity Battlefront i dobre Republic Commando były jednymi z ostatnich „bezproblemowych” tytułów. Lawina zaczęła się od kontynuacji KotOR. The Sith Lords, potencjalnie najlepsza z wydanych ówcześnie gier została rozdeptana przez terminy. Obsidian nie mógł dokończyć produkcji, przez co ta wyszła niekompletna. Zarząd LucasArts nie zgodził się nawet na wydanie popremierowego patcha, przywracającego ucięty materiał. Do tego wprowadzono w życie sławetne rozszerzenie do Galaxies, niweczące ciężką pracę większości graczy. W ich populacji doszło do istnego armageddonu, a Galaxies nigdy nie udało się odzyskać dawnej chwały.

Następne lata były już zdecydowanie mniej owocne. Poza pierwszą w miarę udaną strategią w uniwersum, czyli Empire at War i zaskakująco dobrym Lego Star Wars, dużo mówiło się o „wielkich planach i ambitnych projektach” LucasArts. Ostatecznie tylko jeden z nich ujrzał światło dzienne. The Force Unleashed do dziś budzi skrajne emocje wśród fanów. Ciężko było przejść obojętnie obok wszechpotężnego ucznia Vadera, przyciągającego gwiezdny niszczyciel czy poniewierającego swoim mistrzem jak pierwszym lepszym padawanem. Za tragiczną kontynuację wydarzeń w drugiej odsłonie gry, zagrywkę z uciętym DLC oraz poziom produkcji z The Clone Wars w nazwie w studiu posypały się głowy. Nie tylko Hadena Blackmana.

Na szczęście inne studia nie spały w tym czasie. Nad The Old Republic, produkcją mającą za zadanie zastąpić konające Galaxies, BioWare, twórcy sukcesu KotOR, pracowało od lat. Choć gra okazała się być bardzo dobra, nie umiała podbić rynku. Inne darmowe MMO, Clone Wars Adventures od Sony, przyciągnęło kilka milionów ludzi. LucasArts też zaczęło się zmieniać. Studio rozpoczęło poszukiwania zdolnych programistów do nowych projektów. Jeden z nich już znamy. Póki co 1313 wygląda dobrze, ale jaki będzie ostateczny efekt jeszcze nie wiadomo. Kto wie, może planowany jest powrót do znanych i dobrze kojarzonych marek? Wydaje się, że kryzys w grach Star Wars powoli zaczyna mijać, a to dobry znak dla nas, graczy i fanów.