Dziedzictwo, pierwsza komiksowa seria wybiegająca tak daleko naprzód w galaktyce Lucasa, wreszcie dobiega końca. Odkąd cykl ten przyszedł do Polski (a stało się to około pięć lat temu), ukazało się pięćdziesiąt zeszytów, zamkniętych w dziesięciu tomach. Na przekład czeka tylko Wojna, ostatni komiks o losach Cade’a Skywalkera. Od Skrajności, jako przedostatniego tomu, wymaga się przygotowania gruntu pod wielki finał. Czy wymagania wobec tego komiksu spełniły się?
Na wydanie zbiorcze Skrajności składają się dwie historie zamknięte w czterech zeszytach. Pierwszy z nich, zatytułowany Los planety Dac, opowiada o ewakuacji z wspomnianego świata. Cała akcja ratunkowa spowodowana jest zatruciem wód Dac przez Sithow w celu zniszczenia wszelkiego życia na tym wodnym świecie. Aby uratować jak najwięcej istnień, admirał Sojuszu Galaktycznego, Gar Stazi decyduje się na współpracę z Imperium Roana Fela. Natomiast tytułowe Skrajności opowiadają o nadchodzącym starciu między Sithami, a Cadem i resztą zjednoczonej galaktyki. Gdy Skywalker szuka Isena, twórcy toksyny, która spustoszyła świat Kalamarian, w szeregach Sithów ujawniają się podziały mogące wpłynąć na przebieg ostatecznej bitwy.
Fabuła Skrajności nie wybija się na tle Dziedzictwa. Tak jak cała seria, charakteryzuje się schematycznością i przedłużaniem na siłę. Cykl ten można by skrócić o pięćdziesiąt procent i dopiero wtedy widoczny byłby postęp akcji. Niestety, akcja wlecze się jak wyjątkowo powolny żółw i mimo, że to już przedostatni tom, wcale nie czuć nadchodzącego finału. Chwilami można odnieść wrażenie, że twórcy nie mają żadnego pomysłu na dalszy rozwój serii. Sprawia to, że Skrajności tak naprawdę nie różnią się od dziewięciu już przedstawionych historii. Niestety, tym razem John Ostrander nie popisał się.
Znacznie lepiej prezentuje się Los planety Dac. Fabuła może nie jest specjalnie porywająca, ale z pewnością zainteresuje niejednego czytelnika.
Graficznie komiks stoi na wysokim poziomie, tak samo jak cała seria. Nic dziwnego kiedy Jan Duursema zajmuje się rysunkami, można być o nie spokojnym. Jej rysunki tworzone są z niezwykłą dokładnością do szczegółów i świetnym odwzorowaniem emocji na twarzach postaci. Z krajobrazem może jest odrobinę gorzej, ale coś za coś, prawda? Tym razem też nawet barwy nie budzą moich zastrzeżeń. Rysunki w większości zostały utrzymane w ciemnych kolorach, tak jak miało być. Świetnie rekompensują niedociągnięcia fabularne.
Jeszcze słówko o postaciach. Cade Skywalker po raz kolejny panoszy się po galaktyce, twierdząc, że nie jest Jedi, ani Sithem, ma w nosie wojnę, w dalszym ciągu zasadą numer jeden jest „nikt za mnie nie zginie”, a i tak zawsze jest inaczej. Dziwnym trafem, nagle zaczął go obchodzić „oprawca Dac”, jak sam go określił. Zazwyczaj, z biegiem wydarzeń postacie dojrzewają, ale w przypadku Cade’a mamy naprawdę denerwującą huśtawkę. Raz zachowuje się jak bachor, chwilę później próbuję wykrzesać z siebie odrobinę odpowiedzialności, ale wcześniej czy później wraca do narkotyków i ucieka od problemów. Cade najprawdopodobniej był kreowany na przeciwieństwo stereotypowego Skywalkera. Był łowcą nagród, narkomanem, miewał problemy z Ciemną Stroną i prawem. Niestety, chwilami jego zachowanie zwyczajnie nudzi czytelnika. Może i Cade jest wyjątkowy, ale to co zrobili z nim scenarzyści to wielka przesada.
Suma summarum, Skrajności, tak jak reszta Legacy, zapowiadają fajerwerki pod koniec, ale później okazuje się, że na wielki wybuch musimy poczekać dłużej. Dziesiątą opowieść w tej serii trudno jednoznacznie ocenić, bo nie wzbudza żadnych emocji. Ani ciepłych, ani zimnych. To po prostu kolejny komiks z cyklu „przeczytać, zapomnieć”. Chociaż Skrajności nie ubiły gruntu pod finał, warto mieć tę historię w swojej kolekcji. Przynajmniej po to, żeby nie mieć zaległości i braków do nadrabiania.