The Clone Wars 5×06-09: Młodzi Jedi

Piąty sezon The Clone Wars od początku serwuje nam dłuższe historie rozciągające się na kilka odcinków. Bardziej mi się to podoba niż opowieści zamknięte w dwudziestu minutach jednego epizodu. Niestety, podczas gdy forma mi pasuje, to tym zastrzeżenia mam do samej treści. Chodzi konkretnie o poziom tetralogii opowiadającej o szkoleniu młodych adeptów Jedi.

Najnowszy Wojen klonów sezon zaczął się całkiem nieźle. Co prawda na wskrzeszenie Dartha Maula staram się przymykać oko, ale kolejny wątek dotyczący powstania na planecie Onderon rozegrany został zgrabnie. Opowiada on o grupie Jedi, którzy po cichu wspierali miejscową ludność w rebelii przeciwko Separatystom. Jak na serial dla dzieci opowiedziane zostało to całkiem fajnie, a nowe postacie nie były tym razem zbyt jednowymiarowe. Rozczarowanie przyniósł za to szósty odcinek, który wprowadził do serialu kilku młodych adeptów Zakonu.

Z początku widzimy tych młodych Jedi szukających na planecie Ilum kryształów do swoich mieczy świetlnych, a prowadzi ich sam mistrz Yoda. Czy naprawdę podczas wojny, w której ważą się losy całej galaktyki, Wielki Mistrz miał czas na samodzielne niańczenie dzieci? To mało wiarygodne, zwłaszcza, że cały jego udział polegał na przywiezieniu adeptów i czekaniu na nich przy wyjściu.

Szczerze mówiąc, nie kupuję całego tego pomysłu, by testem dla dzieciaków miałoby być puszczenie ich do jaskini bez żadnych wytycznych. Młodzi Jedi błąkają się po lodowych korytarzach, by w końcu się rozdzielić i znaleźć w losowych komnatach swoje błyskotki. W grupie dzieciaków oczywiście widać postacie stereotypowe i przerysowane. Twórcy postarali się, aby młodzi widzowie mieli z kim się identyfikować. Jeden chłopiec jest zbyt pewny siebie, dziewczynka zagubiona, Ithorianin jest bojaźliwą ciamajdą, a miniaturowa wersja Kita Fisto uwielbia elektroniczne gadżety.

W kolejnym odcinku spotykamy tych samych młodych Jedi, którzy podróżują statkiem szkoleniowym, a ich zadaniem jest stworzenie mieczy świetlnych pod nadzorem Ahsoki i wiekowego droida. Do tego motywu nie mam żadnych zastrzeżeń, chociaż proces tworzenia laserowych mieczy wygląda nieco inaczej, niż w innych źródłach, ale jestem w stanie przypisać to pod licentia poetica twórców serialu. Ciekawym zabiegiem jest postawienie nastoletniej Ahsoki w roli mentorki. W końcu do tej pory to bardziej z nią mieli utożsamiać się widzowie.

Szkoda, że chwilę potem wszystko bierze w łeb. Z niewiadomych powodów statek, lecący bez żadnej eskorty i już bez Yody na pokładzie, zaatakowany zostaje przez piratów. Na ich czele stoi nie kto inny, jak stary przyjaciel Anakina i Obi-Wana Hondo Ohnaka. Szkoda, że jego postać została w tym momencie zepsuta, bo można było pokazać jego stopniowe przechodzenie ze złej strony barykady na tą neutralną. Dwa odcinki wcześniej ratował Ahsokę z opresji, a teraz wysyła uzbrojonych zbirów na znajdujące się pod jej opieką dzieci.

Dalej nie jest lepiej. Padawanka zostaje porwana i uwięziona przez piratów, dzieciaki ruszają jej na ratunek. Kilka humorystycznych scen z udziałem cyrku i jeden pościg dalej piraci znów triumfują. I co robią twórcy? Serwują ni z tego ni z owego inwazję Separatystów, a młodzi przedstawiciele Zakonu muszą stanąć ramię w ramię z piratami… Wiem, że The Clone Wars to serial dla dzieci, a ja już ponad dekadę temu przestałem być jego grupą docelową. Mimo to nie jestem w stanie zrozumieć, jak można zaakceptować scenariusze z takimi dziurami w fabule. Wiele zdarzeń w tej historii można określić mianem deus ex machina.

Tym razem nawet małe nawiązania do oryginalnej trylogii nie ratują historii, jak chociażby Ahsoka chowającą dzieciaki pod podłogę statku, niczym Han Solo swoich pasażerów wlatując „Sokołem” na Gwiazdę Śmierci. Zaskakująca jest za to obecność wśród adeptów Jedi młodego przedstawiciela rasy Wookiee. W końcu sam George Lucas zabronił tworzenia takiej postaci, a Lowbacca miał być ostatnim przedstawicielem tej rasy w Zakonie.

Miałem nadzieję, że serial The Clone Wars będzie dorastał razem z widzem, ale najwidoczniej Filoni i spółka postanowili, że nierówny poziom w formie sinusoidy będzie lepszym rozwiązaniem. A szkoda.